Santa Claus Land Santa Claus Land
i
ilustracja: Adam Macedoński
Opowieści

Santa Claus Land

Jean-Louis Hue, Anne-Marie Koenig
Czyta się 10 minut

W najodleglejszym krańcu Finlandii, za kręgiem polarnym, rozciąga się kraina podziurawiona jeziorami, której północny cypel nurza się w początkach morskiej ławicy lodowej.

Zamieszkują ją ludzie raczej niscy, przyodziewający się w stroje ozdobione czerwonymi i złotymi naszywkami, umiejący rozmawiać z chochlikami, do których są podobni jak dorośli bracia. Zajmują się hodowlą reniferów, piją ich mleko i żywią się ich mięsem, wysysają szpik kostny, z ich rogów zaś wykonują biżuterię; ich skóry służą do szycia odzieży i do pokrywania dachu jurty, ich ścięgna zaś zastępują nici.

Ten kraj, zszyty białą nicią, to fińska Laponia. Dzisiaj jest szerzej znany pod nazwą Santa Claus Land.

26 czerwca 1985 r. minister spraw zagranicznych Finlandii, Paavo Väyrynen, uroczyście przekazał ten kraj świętemu Mikołajowi. Zapowiedział, że od tej chwili drogi będą oznakowane tablicami z portretem znakomitego brodacza. I by zapoczątkować zwiedzanie z przewodnikiem, sam dokonał otwarcia domu świętego Mikołaja, położonego o kilka kilometrów od Rovaniemi, stolicy regionu. Dom stoi dokładnie na linii, wzdłuż której teoretycznie przebiega krąg polarny. Przekazując nowemu lokatorowi jego ruchomości, pokazując mu jego pokój i, za oknem, bezkresny las świerków i brzóz, który będzie należał do jego posiadłości, minister obiecał złote góry. Zaczęła się nowa era. Wkrótce święty Mikołaj będzie mógł spokojnie pozostać tu na stałe. Nie będzie od tej chwili musiał przebiegać całego świata, by roznieść swoje podarki. Dzieci z całego świata będą mogły przybyć do niego.

Codziennie loty „Finnair”, fińskich linii lotniczych, łączą Paryż z Rovaniemi. Podczas świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku uśmiechnięty święty Mikołaj, namalowany na kadłubie samolotu, przyjmuje pasażerów. Stewardesy noszą czerwone czapeczki z dzwoneczkiem. Rozdają czekoladę i talie kart, w których królem jest święty Mikołaj. Rozpieszczają pasażerów, jak duże dzieci. Są to ludzie samotni, niektórzy zbudowani jak wikingowie podążający do swych rodzin, pary uciekające potajemnie przed swoimi bliskimi i inne, zupełnie legalne, które pragną spędzić Boże Narodzenie w spokoju, w nastroju skupienia na lodowatej Dalekiej Północy, z dala od szaleństw zakupów, rozpasania kulinarnego i starych rodzinnych sporów, które niewątpliwie odżyją w czasie świąt. Jest także kilku wytrawnych narciarzy, którzy nawet siedząc, robią wrażenie, jakby dawkowali wszelki wysiłek i przy każdym oddechu obawiali się fatalnego w skutkach wyczerpania. (…)

Samolot zbliża się do Rovaniemi. W świetle reflektorów płatki śniegu rysują poziome kreski. W dole pas lądowania jest białą równiną usianą niebieskimi światełkami. Uspokajający głos oznajmia, że temperatura na ziemi wynosi —27° C. Pasażerowie, jeszcze rozleniwieni ciepłem panującym w samolocie, opatulają się starannie. W oddali zarysowuje się dominująca nad lotniskiem nieruchoma sylweta sań zaprzężonych w renifery. Jest to zwykła drewniana makieta, inkrustowana płatkami zamarzniętego śniegu i oświetlona małymi żaróweczkami. Trzeba przywołać taksówkę.

Droga do domu świętego Mikołaja prowadzi wśród zasp. Śnieg, ubity przez mróz, jest tylko cienką perłową okładziną. Para oddechów kreśli małe, białe obłoczki, zanikające natychmiast w lodowatym powietrzu. Od czasu do czasu płonąca smoła wskazuje wieś lub miejsce postoju. (…)

Dom świętego Mikołaja stoi frontem do stacji obsługi przy autostradzie nr 4, prowadzącej z Rovaniemi na północ kraju. Jedyny pokój w tym motelu jest wynajęty na cały rok. W czasie świąt święty Mikołaj wychodzi z niego dwa razy dziennie z punktualnością kukułki ze szwajcarskiego zegara. Oczekujący go turysta wałęsa się po pasażu handlowym, gdzie lapońscy rzemieślnicy zgromadzili swą graciarnię. (…)

ilustracja: Adam Macedoński
ilustracja: Adam Macedoński

Sukces widowiska — zapewniony. Święty Mikołaj przybywa pospiesznym krokiem, z sakwą na ramieniu. Dwoma—trzema krokami obiega wnętrze. Jego torba zaczyna mu ciążyć. Zgarnął wszystko na swej drodze teatralnymi, przesadnymi ruchami potwora, właściwymi ludziom zbyt wysokim. Wydaje się, że jeszcze stoi, chociaż już siedzi przy choince. Przygarnia całe gromady dzieci, które ośmiela przyjaznymi kuksańcami, zachęcając czule do wdrapywania się na jego kolana. Wiele dzieci traktuje te kolana jak górę. Przybyły z Finlandii, lecz także z całej Europy, Stanów Zjednoczonych i z Japonii samolotami czarterowymi, by się do niego zbliżyć. I święty Mikołaj zawsze okazuje jednakowo porywczą czułość tym czeredom gości. (…)

Ta osobistość o kosmopolitycznym powołaniu nie zna ani jednego języka obcego. Mówi jednak wiele za pomocą rąk. Dłonie ma olbrzymie, we włochatych rękawicach o jednym palcu, którymi łaskocze dzieciaki w szyję. Wsuwa je też im na rączki, tak jakby chciał je przyłapać na gorącym uczynku. Powinien ocenić dotychczasowe zachowanie dzieci: grzeczne lub niegrzeczne. Z głową odrzuconą do tyłu pod ciężarem siwej czupryny bada każdego wchodzącego spojrzeniem niebieskich oczu, surowym i zarazem porozumiewawczym, spoza okularów w metalowych oprawkach. Potem, wydając kilka zachęcających pomruków, zabiera się ostrożnie do dzieła. Egzaminator wydaje się zadowolony. Obdarowuje każdego różnymi nalepkami i wraca do swego pokoju.

Ten pokój — to garsoniera, cała wyłożona sosnową boazerią. Łączy się ona z urzędem pocztowym, tak maleńkim, jakby był wycięty ze znaczka. Tam, kiwając się w fotelu na biegunach, obracając globus — tak jak inni przerzucają karty książki telefonicznej — święty Mikołaj nadzoruje około pięćdziesięciu panienek przebranych za chochliki. Ten zaaferowany personel odpowiada na telefony fińskich dzieci i otwiera setki tysięcy listów przysyłanych z całego świata. Pokój wypełniają: dzwonienie telefonów, szmer rozrywanych kopert i pomruki ostatnio zainstalowanego komputera, zapisującego w pamięci tysiące adresów. Odpowiada swoim korespondentom krótkimi informacjami, redagowanymi kolejno: po fińsku, szwedzku, niemiecku, japońsku i angielsku. Jego list jest ilustrowany mapą przedstawiającą Santa Claus Land, kraj, do którego odwiedzenia gorąco zachęca w czasie ferii zimowych. (…)

Święty Mikołaj był zawsze kłopotliwym lokatorem. Ponieważ nie mógł zamieszkać w niebie, w opustoszałej przestrzeni, którą w pośpiechu opuścili ostatni bogowie, zakwaterowano go na wierzchołku ziemi, w jednakowej odległości od wszystkich dzieci północnej półkuli. Stan tych okolic przedstawił w poprzednim stuleciu amerykański ilustrator, Thomas Nast. Pokrowiec z lodu leży na biegunie północnym. Żadnej szpary w murach przejrzystych ścianek scementowanych przez mróz; żadnych śladów kroków na ziemi. Święty Mikołaj jest pierwszym zaborcą nie podbitego jeszcze terytorium. (…)

Złagodzenie klimatu tego skostniało z zimna świata było dziełem innego badacza, J.R.R. Tolkiena. Autor „Władcy Pierścieni”, nie ruszając się z ciepłego domku w Oksfordzie, umiał zapuścić się w odległe tereny. Od 1920 do 1939 r. wysyłał do swoich trojga dzieci listy ofrankowane na biegunie północnym i napisane rzekomo przez świętego Mikołaja. Z listów pisanych drżącą dłonią, staroświeckim charakterem, które Tolkien ilustrował naiwnymi akwarelami, posuwając się nawet do malowania znaczków na kopertach, legendarny biegun północny wyłania się ze smutku swych lodów. Tolkiem bada ten teren, nareszcie odmrożony, z uśmiechem, nie tracąc wątku ani nie popadając w sprzeczności, przypominając sobie nawet niemal po dwudziestu latach awarię oświetlenia, w której wyniku biegun ponownie pogrążył się w pierwotnej czerni swej nocy. Jest on równocześnie meteorologiem mierzącym siłę wiatrów i wielkość opadów śniegu, geografem sondującym jeziora i obliczającym wysokość nad poziomem morza, astronomem zaabsorbowanym zorzami polarnymi, kometami i Wielką Niedźwiedzicą i historykiem sięgającym pamięcią aż po rok 1453. (…)

W tym spokojnym świecie, gdzie zimno i noc poddają się nieuchwytnemu sterowaniu, święty Mikołaj pojawił się na właściwym miejscu. Jego dom wznosi się na klifie nadmorskim, dominującym nad biegunem. Wieńczy go dziwna kopuła, którą otaczają kształtne lodowe igły, przypominające minarety wzorowane na orientalnej architekturze. Ściany korytarza są przyozdobione gwiazdami, świerkami i księżycami. Monumentalne schody, na których dywan w pasy fiołkowo-różowe i białe umocowany jest miedzianymi prętami, prowadzą do pokojów, gdzie przechowywane są prezenty. W pokoju, zajętym prawie w całości przez łoże z baldachimem w stylu renesansowym, funkcję lampki nocnej spełnia latarnia. Oświetla ona fryz z ośnieżonych świerków, który ozdabia liliowe ściany. Święty Mikołaj śpi z brodą rozłożoną na pościeli, jak widać na rysunku wykonanym w 1933 r. (…)

Santa Claus Land pozostaje nadal tylko zarysem świata. Na zachód od Rovaniemi, jako straż przednia wzdłuż szwedzkiej granicy, chochliki szyją, tkają, wyprawiają skóry lub modelują przedmioty ceramiczne. Odpoczywają od czasu do czasu w tropikalnej szklarni, gdzie rosną palmy. Dalej na południe, w Ranna, w ogrodzie zoologicznym, zgromadzono zwierzęta świętego Mikołaja — renifery, a także wydry, rosomaki, niedźwiedzie i łosie. Wśród tej płowej zwierzyny sowy drzemiące na śniegu nie różnią się od kamieni.

Nad parkiem góruje wieża obserwacyjna. Po pokonaniu krętych schodów dzieci dostają się do okrągłego pokoju, którego umeblowanie składa się z sekretery i łóżka. Mogą tu spędzać całe godziny, a nawet noc, oczekując świętego Mikołaja. Za oknami z fosforyzującego nieba sypią drobiny śniegu na otaczający las. W oddali zwierzęta przypominają miniaturowe przedmioty, które wkłada się do kul śniegowych.

ilustracja: Adam Macedoński
ilustracja: Adam Macedoński

Moje obserwatorium było skromniejsze. Mieszkałem w jednej z tych chatek, które Finowie lubią rozmieszczać dokoła swoich obrzeży. Dom lalki, o drewnianych ścianach, który zmusza do dokładności i oszczędności ruchów. Duży płomień wystarczy do ogrzania wnętrza. Polana, jeszcze oszronione, szybko zaczynają złocić się, jak ciastka, w piecu. (…)

Za oknem renifer, przywiązany do palika, długo przeżuwał swą cierpliwość. Szamotał się w zbyt ciasnym kręgu, zabrudzony uryną i paszą, z rozkraczonymi nogami, jakby nieprzezwyciężona ociężałość przygniatała go do ziemi. Jego głowa z trudem utrzymywała koronę rogów, z odgałęzieniami opadającymi na oczy, postrzępionymi, które wyglądały, jakby nabił na nie szmaty.

Sądziłem, że przyjdą go zaprząc, gdy święty Mikołaj, zgodnie ze zwyczajem, będzie zbierał swoje stado. Była trzecia po południu i noc wigilijna już się zaczynała, noc jasna i cicha, opromieniona niebieskim blaskiem śniegu, który sięgnął aż po czubki drzew, potem umykał w głąb, w krajobraz bez początku i końca.

Renifer, siedmiolatek, był w zaprzęgu po raz pierwszy. Ludzie, ubrani na Wigilię w tradycyjne lapońskie stroje, zbliżali się powolnym krokiem. Renifer tańczył dokoła nich, a oni tańczyli i ślizgali się dokoła niego, uspokajając go jedynie monosylabami. Nałożyli mu zaprzęg, dopasowali i poprawili, a powróz zamarzał po każdym ruchu. Widać było wyraźnie, jak kręcą się tam i z powrotem w swych strojach, w których przeważała czerwień, podczas gdy renifer, koloru kości słoniowej, odcinał się matowo od migotliwego śniegu. Renifer rzucał się, stawał dęba, potem rozkładał się płasko na ziemi, wciąż niezrównoważony i zdradziecki. Z zapadniętym brzuchem, muskający czubkami półokrągłych kopyt zamarzniętą ziemię, wydawał się niezmordowany. Jego bieg był powtarzaniem tego samego doskonałego motywu — ciało wygięte w pałąk, o zawsze skoordynowanych ruchach, posuwające się znanymi jemu tylko tropami. Ciągnął starodawne lapońskie sanki, swego rodzaju łódkę o płaskim dnie, pokrytą skórą renifera i wyściełaną słomą. Łódka posuwała się po płaskim i białym morzu, potem zanurzyła się w noc.

Wieczerzę wigilijną podano o siódmej wieczorem. Był to już środek nocy. Za szybami, ozdobionymi postaciami chochlików, wyciętymi z czerwonego papieru, rozciągała się ta sama jednobarwna, rozległa przestrzeń. Sala jadalna oberży, prawem kontrastu, wydawała się nadzwyczaj kolorowa, skąpana w świetle, które swój blask zapożyczyło od sosnowych stołów i szaf. Kilka wielobarwnych szklanych kul zdobiło choinkę. Żadnej posrebrzanej gwiazdki, żadnych stalaktytów z włókna szklanego, żadnej kropli rtęci, nic, co sugerowałoby śnieg lub szron. Krajobraz, którego można było domyślić się w tle, poza gałązkami, wystarczał.

Stół był bogato przystrojony. Na próżno szukalibyśmy dzwonów anielskich, wieńca z jemioły lub tych przedmiotów z wosku, w których trzepotliwy płomień zazwyczaj zamiera przy deserze. W ciężkich miedzianych świecznikach na białym obrusie tkwiły karminowe świece. Tę pozorną surowość przełamywały jednak różnego rodzaju dzbany, półmiski, czarki, maselniczki i salaterki, ustawione wymyślnie na wstędze wąskiej serwety, biegnącej środkiem stołu. Potrawy, które znajdowały się w tych naczyniach, ozdobione i dobrane z troską dekoratora-artysty — to również świąteczny motyw. Były tam piramidy kiełbasek, gliniane miski ze śledziami pływającymi w różnych sosach, w zasmażkach i marynatach, pasztety z ryb, okrągłe jak jeziorka, i osełki masła, które lśniły całą swą księżycową bryłą. I jeszcze ćwikła i kapusta, ser naszpikowany ziarnkami kminku, sosy z miodem i octem. W karafkach — ciemne błyski piwa słodowego, na zmianę z przejrzystością borówkowego soku.

Współbiesiadnicy, w liczbie dwunastu, zasiedli do stołu w milczeniu. Mieli przed sobą całą noc na rozmowę. Przybywali tu z sąsiednich ferm na rozpoczynające się zgromadzenie jeden po drugim, wchodząc z krótkim pozdrowieniem. Zdejmowali płaszcze u wejścia, strzepywali z nich kryształki lodu, długo otrzepywali i ocierali również futrzane czapki.

Wydawało się, że w doskonałej samotności odtwarzają w pamięci niedawno przebytą drogę. Pieszczotliwym dotknięciem karku delikatnie popychali swoje dzieci ku stołowi, z cieniem uśmiechu na twarzy, jakby uznając niewinność progenitury za coś niestosownego.

Ta noc wigilijna miała długą historię. (…)

Początkowo zauważyłem tylko czarną sylwetkę za oknem, ledwie rysującą się w ciemnościach nocy. Wszedł bez pukania. Był wysoki, jak dwie osoby, jedna siedząca na ramionach drugiej, podobnie jak przebierańcy karnawałowi — osły lub królowie wprawiani w ruch przez dwóch ludzi. Kilkoma wielkimi krokami, zaakcentowanymi uderzeniami gigantycznego kija o podłogę, zbliżył się do stołu. Wniósł atmosferę pielgrzymki, przebytych gór i burz śnieżnych. Owiewał go chłód nocy, z której przybywał. Otulał go długi płaszcz podbity futrem, którego kołnierz otaczał celuloidową maskę. Gdy usiadł, zaczął wydobywać prezenty z szarej sakwy. Dzieci kolejno wywoływane po imieniu podchodziły po swoje paczki, można by powiedzieć, że przyciągali się wzajemnie. Potem, po dotknięciu ręki świętego Mikołaja lub wymruczeniu podziękowania, dziecko odsuwało się, uczepione swego prezentu, oddawało się przyjemności rozplątywania sznurków i rozwijania papierków opakowania, by lepiej ukryć wzruszenie. Jedno z nich, bardziej śmiałe, odśpiewało świętemu Mikołajowi krótką kolędę zamiast powitania, a potem usiadło mu na kolanach. Z wytrzeszczonymi oczyma, z otwartą buzią, z miną jednocześnie tępą i zaciekawioną człowieka, który pragnie zajrzeć w głąb studni, próbowało przez chwilę wytrzymać wzrok świętego Mikołaja. Nagle, zawiedzione spojrzeniem namalowanych oczu lalki, w obawie, by nie odkryć zbyt wiele, odwróciło głowę…


Fragment książki Jeana-Louisa Hue i Anne-Marie Koenig pt.: „Sekrety Świętego Mikołaja”.

Tekst pochodzi z numeru 2424/1991 r. (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.

 

Czytaj również:

Kod świętego Mikołaja Kod świętego Mikołaja
i
św. Mikołaj z Miry (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Kod świętego Mikołaja

Adam Węgłowski

Wiadomo, kto przynosi prezenty dzieciom na Gwiazdkę. Ale skąd się wziął święty, który firmuje tę uroczą mistyfikację? To historia jak z Dana Browna.

Był rok 1087. Niedaleko miasta Myra w Anatolii, praktycznie już odebranego Bizancjum przez wojowniczych seldżuckich Turków, pojawili się żeglarze z Italii. Pochodzili z Bari, ówczesnej handlowej potęgi i teoretycznie sojusznika wschodnich chrześcijan. Ci mieszkańcy Myry, którzy sądzili, że barijczycy przypłynęli im z pomocą, byli jednak w wielkim błędzie. Żeglarze mieli bowiem inne zadanie – wykraść sławne wśród średniowiecznych chrześcijan relikwie św. Mikołaja.

Czytaj dalej