Sebastian Winkler i więzienni chłopcy
i
Widok wystawy „Prison Boys”, dzięki uprzejmości Pola Magnetyczne Gallery. Fot. B. Górka
Doznania

Sebastian Winkler i więzienni chłopcy

Stach Szabłowski
Czyta się 12 minut

„Dania jest więzieniem” – powiada Hamlet w przebłysku przenikliwości, który pozwala zobaczyć rzeczy takimi, jakimi są. Czy karcerem jest także cały świat stworzony przez człowieka?

Szukanie metafory dla porządku społecznego w więzieniu to myśl stale przewijająca się przez kulturę europejską: od gnostyków, przez Piranesiego, Geneta i Foucaulta, aż po Matrix. Podejmuje ją także Sebastian Winkler, który bohaterami swojej ostatniej wystawy uczynił prison boys – więziennych chłopców. Czego szuka artysta w wyobrażeniu rzeczywistości za kratami? Oczywiście drogi wyjścia; jeżeli świat jest więzieniem, to należy koncypować, jak z niego zbiec. Na sztukę Winklera można spojrzeć jak na plan ucieczki z kazamat obowiązującego porządku; w scenariusz tego spisku wpisane są seks i przemoc, intelektualna zuchwałość i formalny radykalizm. Za wytrych do otwarcia drzwi celi służą obrazy, a wehikułem ucieczki jest queerowe ciało.

Brutalne – takie na pierwszy rzut oka wydają się prace Winklera. Ta brutalność rzucała się w oczy na wielkim przeglądzie młodej sztuki, który w 2022 r. odbył się w Zachęcie pod tytułem Niepokój przychodzi o zmierzchu. Choć nie można wrzucać wszystkich uczestniczących w nim osób do jednego worka, ogólne wrażenie z tej wystawy było takie, że młoda sztuka w Polsce zrobiła się mieszczańska. Jej typowym przykładem jest dobrze namalowany, estetyczny obraz na płótnie, często uwodzący widza surrealistycznymi wizjami i niepokojem przywodzącym na myśl fin-de-siecle’owe nastroje, ale równie często kojarzący się z ilustracjami do bajek dla dużych dzieci.          

Twórczość Winklera adresowana jest do dorosłych. Jeżeli na współczesnej scenie sztuk wizualnych w Polsce powszechnie szuka się inspiracji w symbolizmie, ezoteryce i obszarach nadrealnej, psychodelicznej wyobraźni, to Winkler jawi się raczej jako spadkobierca

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Milczenie owiec
i
Owca w roztworze formaldehydu – prowokacyjna instalacja Damiena Hirsta "I AM" (Jestem), 1995 r., Gagosian, Londyn; zdjęcie: Stephen Chung/Alamy Live News
Doznania

Milczenie owiec

Stach Szabłowski

Są miłe dla oka, można się z nimi utożsamiać albo przerobić je na alegorię. Owce mają sporo wspólnego ze sztuką! Na ślepej ścianie kamienicy przy ul. Radzymińskiej 150 w Warszawie widnieje mural Człowieczy los grupy Twożywo. Przedstawia dwie figury; obie stoją jak ludzie, na dwóch nogach obutych w trzewiki, noszą czarne stroje, ale głowy mają zwierzęce. Mniejsza postać to uczłowieczona owca (a może baranoidalna istota ludzka?), niczym dziecko ufnie wyciągająca rękę do górującej nad nią drugiej figury, która mocno chwyta podaną dłoń i gdzieś małego owieczkoluda prowadzi. Wygląda na kogoś, kto wie, dokąd idzie. Ma głowę wilka. W tle widnieje tekst „Człowieczy los” napisany tak, że dostrzegamy kryjącą się w nim inną frazę: „los owiec”. Nie potrafię policzyć, ile razy widziałem ten mural, od kiedy został odsłonięty w 2010 r. Tym bardziej nikt nie zliczy wszystkich tych, którzy go od tamtego czasu oglądali. Radzymińska to nie jest pierwsza z brzegu ulica. Leży na trasie między śródmieściem stolicy a centrum handlowym. Ktoś powie: i cóż w tym nadzwyczajnego, centrów handlowych jest bez liku i wszystkie drogi prowadzą do któregoś z nich. Owszem, ale nie w każdym znajduje się skandynawski supermarket meblowy. W okolicach Warszawy działają dwie takie placówki. Można powiedzieć, że ludność miasta podzielona jest na dwie części. Różnica między nimi polega na wyborze jednego z dwu sklepów meblowych. Jest to, powiedzmy sobie szczerze, różnica tak mała, jakby nie było jej wcale, bo przecież oba są identyczne i oferują dokładnie taki sam asortyment. W grę wchodzi jedynie topografia: do jednego sklepu jeździ się aleją Krakowską, do drugiego – właśnie ulicą Radzymińską. Należę do tych, którym bardziej po drodze jest ta druga trasa. Mural ogląda się, jadąc z powrotem, raczej z okna samochodu lub autobusu niż z chodnika, bo kto by chodził na piechotę wzdłuż Radzymińskiej, która na tym odcinku jest już nie tyle ulicą, ile wielopas­mową wylotówką.

Czytaj dalej