Pierwszy odcinek tego serialu może być frustrujący. A jednak, mówiące o drapieżcach współczesności „Niewiarygodne”, powinno zyskać w nadchodzących latach siłę uderzeniową bliską „Mechanicznej pomarańczy” Kubricka.
Młoda dziewczyna siedzi na podłodze w pokoju, który jeszcze kilka godzin wcześniej był azylem oddzielającym ją od zewnętrznego chaosu. Opisuje policjantowi, jak została zgwałcona przez zamaskowanego sprawcę. Traumatyczne zdarzenie trwało kilka godzin, napastnik przerywał i zaczynał na nowo, rozmawiał z nią, wiązał, rozwiązywał, pocieszał, robił zdjęcia. I nagle zniknął, tak po prostu. Niedługo później przybywa detektyw, prosząc nastolatkę o powtórzenie zeznań. Takie procedury. Wszyscy współczują, zachowując zdrowy, zawodowy dystans. W szpitalu, w którym dziewczyna przechodzi badania, pielęgniarki pobierające wymazy i próbki także proszą o opisanie zajścia. Każda instytucja ma przecież własną dokumentację. Emocjonalnie i psychicznie obnażona dziewczyna trafia jeszcze na posterunek, gdzie jest znów indagowana, bo i tam nie można przeoczyć żadnych detali. Niespodziewanie pęka i przyznaje, że gwałt wymyśliła, by zwrócić na siebie uwagę. Pewnie dlatego, że pochodzi z patologicznej rodziny i od lat błąka się po domach zastępczych, szukając ciepła i empatii.
Pierwszy odcinek serialu Niewiarygodne momentami jest frustrujący. Marie, bo tak dziewczynie na imię, kilkukrotnie zmienia zeznania i zachowuje się dziwnie wobec bliskich, a jej relacja z traumatycznej nocy zmienia się w zależności od tego, z kim rozmawia. Łatwo zrozumieć rosnącą irytację ze strony detektywów, którzy nie chcą tracić czasu na wymyślone przestępstwa. Perspektywa zmienia się już w drugim odcinku, rozgrywającym się trzy lata później i setki kilometrów dalej. Przesłuchująca ofiarę gwałtu pani detektyw zdobywa potrzebne informacje, starannie dbając o jej poczucie godności, by potem wspierać dziewczynę na każdym kroku. Wtedy okazuje się, że takich gwałtów było więcej i stoi za nimi prawdopodobnie ten sam człowiek. Kolejne odcinki rozgrywają się na dwóch płaszczyznach czasowych, przez które przewinie się kilkadziesiąt ważnych postaci i dziesiątki tropów.
Twórcy Niewiarygodne – wśród nich scenarzystka Erin Brockovich Susannah Grant, wybitny pisarz Michael Chabon i słynna dziennikarka Katie Couric – wiedzą, że na gruncie przemocy seksualnej łatwo trafić na ludzi próbujących dorobić się na fałszywym oskarżaniu o gwałt. Żyjemy bowiem w rzeczywistości kuriozalnej, w której gwałty rozpatruje się czasem w kategoriach ich atrakcyjności jako medialnego spektaklu, statusu społecznego ofiary. Dlatego twórcy skoncentrowali się na ukazaniu różnych obliczy traumy doświadczanej przez ofiary. Zgwałcone kobiety mają problem z nawiązywaniem relacji z ludźmi i obdarzaniem ich zaufaniem, nigdzie nie czują się bezpiecznie, przypadkowe dźwięki przywołują trwające ułamki sekund obrazy przeżytego koszmaru. Niewiarygodne obnaża też społeczne spojrzenie na gwałt jako łatwy do naprawienia występek, często popełniany przypadkiem w alkoholowym upojeniu lub w afekcie. Jakby nie było to piętno na całe życie.
Dlatego pod koniec ostatniego odcinka, gdy fabularne wątki zostają domknięte, trudno przejść subtelnie proponowane przez twórców katharsis, mimo iż wybrzmiewa ono szczerze i wynika z toku fabuły. Bo przecież złapanie jednego gwałciciela zapewnia tylko częściową satysfakcję. Tym bardziej że Niewiarygodne oparto na autentycznych wydarzeniach, opisanych w nagrodzonym Pulitzerem reportażu An Unbelievable Story of Rape T. Christiana Millera i Kena Armstronga. Jeśli ukazująca wystylizowany wizualnie świat zagubionych przedstawicieli młodego pokolenia Euforia wywołała tak wiele skrajnych emocji, to mówiące o drapieżcach współczesności Niewiarygodne powinno zyskać w nadchodzących latach siłę uderzeniową bliską Mechanicznej pomarańczy Kubricka, która kilka dekad temu wielu osobom odebrała poczucie bezpieczeństwa w ich własnych domach.
Taki to serial. Najbardziej intensywny horror 2019 r.