Sen
Syny
Ciekawie się złożyło, że drugi album Synów ukazał się w tym samym czasie co nowa książka Doroty Masłowskiej. Piernikowski, podsłuchując polskie ulice, rozwija autorski język. Wulgarny, surowy, nawiązujący do hiphopowej klasyki, ale też poetycki i bogaty w znaczenia. Gdy rapuje „poje… w ch… są te proste wartości”, łatwo to wziąć za zgrywę. Ale lepiej nie, bo ma rację.
44/876
Sting & Shaggy
Biorąc pod uwagę, jak dobrze The Police radziło sobie z reggae, ten na pozór dziwny twór nie był skazany na porażkę. Tyle że Sting był tylko jedną trzecią tamtego zespołu, a i aspiracje miał inne. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie, słuchając tych prostych riddimów, oczywistych refrenów i banalnych tekstów. Nie zmienia to faktu, że kilku piosenek z 44/876 słucha się przyjemnie. I w tym problem. Stacje radiowe nas nimi zarżną. Zobaczycie.
Algorytm
Noon
Hip-hop to prehistoria, ambientowe solówki – historia, a obecnym zainteresowaniom Bugajaka najbliżej do ilustracyjnej, wzbogaconej bitem neoklasyki. Łączenie brzmień elektronicznych i analogowych działa najlepiej w Grounded, utworze, który rozpoczyna posępna melodia wiolonczeli, a kończy lekki house w klimacie Four Teta. Trudno doszukiwać się w tym nowatorstwa, ale chyba też nie o to chodzi.
Freedom
Amen Dunes
Najlepszy album z kręgu szeroko rozumianego amerykańskiego folk rocka, jaki słyszałem w tym roku. Damon McMahon świetnie radzi sobie z osiąganiem podniosłości bez patosu i ducha psychodelii bez nadmiernego chaosu. Dla fanów Kurta Vile’a, Arcade Fire czy nawet Tima Buckleya – obowiązek, ale pozostałym też radzę.
Soma 0,5 mg
Taconafide
Rację mają Taco Hemingway i Quebonafide, rapując w swoim najgorszym singlu, że ich zespół jest jak Metallica. Przypomnę, że thrashmetalowy kwartet zarabia miliony, wyśpiewując łamaną czeszczyzną Jožin z bažin na koncercie w Pradze. Generalnie wszystko się zgadza. A zwłaszcza pieniądze.
The Sciences
Sleep
Nadspodziewanie udany powrót najbardziej pojętnych uczniów Black Sabbath. Po kilkunastu latach od kultowego w kręgach stonera i doom metalu Dopesmoker Sleep wracają z płytą, która nie tylko nawiązuje do czasów chwały, lecz także dryfuje w nieznane. Duża w tym zasługa Jasona Roedera – znanego z Neurosis perkusisty, który otworzył przed grupą nowe możliwości.
Nikt nie słucha tekstów
Afrojax
Tytuł to ostrzeżenie, bo album Afrojaxa jest przegadany. Mam wrażenie, że Michałowi Hoffmannowi zabrakło tu producenta. Kogoś, kto pomógłby mu ogarnąć tę mieszaninę wątków, gatunków i stylów. Chaos, który potęgują goście, skity i zawiłe metafory. W rezultacie płyta przypomina reklamę telewizyjną, którą zamówił Mann w pamiętnym skeczu. Z tą różnicą, że album trwa prawie godzinę.
Dimensional People
Mouse on Mars
Weterani sceny elektronicznej stawiają na rozmach. St. Werner i Toma zaprosili do współpracy tłum, poczynając od Justina Vernona, a kończąc na Ensemble Musikfabrik. Efekt przypomina nieco film Speed: póki artyści podkręcają tempo, mieszając footwork, funk i kameralistykę, osiągają zniewalające rezultaty. Niestety, czasem zwalniają. A wiadomo, jak to się kończy.
Conquistador
Dylan Carlson
Od czasu ponownej inkarnacji zespołu Earth w 2003 r. Dylan Carlson pracuje na miano postrockowego Ennia Morriconego. Nie inaczej jest na jego urzekającej solowej płycie, na której pojedyncze dźwięki gitary elektrycznej ciągną się w nieskończoność jak spaghetti western.
Dirty Computer
Janelle Monáe
Jeszcze niedawno Janelle Monáe miała być nowym wcieleniem Jamesa Browna, a teraz algorytm podpowiada mi, że jest raczej podobna do Bruna Marsa. I komputer może być nieprzyzwoity, ale w tym wypadku się nie myli.