Iuvere – ta wyraźna, ale trudna do uchwycenia melancholia maja, kiedy przychodzi pierwszy letni weekend, kiedy puszczamy się na pierwszą w tym roku zieloną trawkę i wędrówkę po wsiach pełnych bzu. Pierwsze upalne południa, kiedy wszystko nieruchomieje w przeczuciu bliskich już upałów, kiedy wszystko jest skandalicznie, bezwstydnie zielone i widać wyraźnie, że ziemia wcale nie jest jałowa, pytanie tylko, czy jałowi jesteśmy my.
Treste – częste, zwłaszcza w Polsce, rozczarowanie restauracją, klubem czy knajpą, która (sądząc po wierzchu i po hajpie, jaki ją otacza) miała być wygodna, inkluzywna i fajna ze wszech miar, ale okazuje się, że to tylko złudzenie witryny i Facebooka, a w praktyce obsługa jest niemiła, na jedzenie czeka się długo, a w toalecie nie ma ani ogrzewania, ani przewijaka. I jakoś magia wieczoru wyparowuje i wycieka – kap, kap, najpierw kropla po kropli, a potem szerokim strumieniem rozczarowania.
Metooism – lody ruszyły (panowie przysięgli) i ruszyła z dawna nabrzmiała, oczekiwana (choć przecież nie przez wszystkich) zmiana społeczna, pełzająca rewolucja, głęboka rekonstrukcja związków zgody, rządu i przynależności, przemiana, która długofalowo i nieodwracalnie zmieni relacje społeczne. Nie ma jeńców i nie ma dwuznaczności: dialektyka zdarzeń wymusza opowiedzenie się po którejś ze stron, odbiera komfort milczenia, zaciemnia subtelne odcienie. Metooism to smutek i rozczarowanie ludźmi, po których wiele się spodziewaliśmy i którzy byli (zasłużenie lub nie) dla nas autorytetami, a którzy zaskoczyli nas tym, że nie umieli się odnaleźć w sytuacji przemian i dzieląc włos na czworo, niepostrzeżenie znaleźli się po niewłaściwej stronie historii.
Ebiaguch – kiedy utkwi ci w pamięci jakiś dobry cytat, nosisz go ze sobą i nosisz, aż któregoś dnia chcesz go wreszcie użyć, przytoczyć, wykorzystać jako argument we flejmie, sprawdzasz go więc dla pewności w oryginale i nagle okazuje się, że twoja miłość do tych słów to skutek omyłki czy może inwencji tłumacza, bo oryginał jest na tyle inny, że wcale do kontekstu nie pasuje. I okazuje się, że zmiana języka rozkłada wszystko na łopatki, wszyscy zależymy od tłumaczy, a banieczki naszych znaczeń okazują się ciaśniejsze, niż myśleliśmy.