Coraz mniej osób uzasadnia swoje dążenia do lepszego świata prawami człowieka, więcej używa się języka złości i resentymentów. Zauważył to zmarły niedawno wybitny prawnik prof. Wiktor Osiatyński. Przez ostatni rok obserwuję, jak wielką rolę odgrywają w tym politycy. Swoją retorykę i działania opierają na demonizacji całych grup społecznych, wykorzystując opozycję my – oni. Ta destrukcyjna narracja świadczy o ich politycznym bankructwie i braku wizji przyszłości. Zamiast rozwiązywać problemy współczes- nego świata, wzmacniają obawy swoich wyborców, obarczają winą „innych” i wypuszczają z butelki dżina nienawiści.
Skutki takiej nagonki widzimy w Stanach Zjednoczonych. Donald Trump rozpoczął swoją prezydenturę od dekretu ograniczającego imigrację do USA i utworzenia listy zakazanych krajów pochodzenia, nie pozwalając na wjazd osobom z wybranych państw muzułmańskich, nawet jeśli od lat mieszkają w Stanach. W Ameryce wielokrotnie w tym czasie wzrosła liczba przestępstw związanych z islamofobią. Na Filipinach zaś, w imię walki z narkotykami, policja i płatni zabójcy współpracujący z władzami zabili ponad 7 tys. ubogich mieszkańców, ogłaszając ich narkomanami lub dilerami i wykonując na nich pozasądowe egzekucje. Na Węgrzech osoby starające się o status uchodźcy są rutynowo traktowane jak przestępcy i terroryści. Wczesną wiosną w Czeczenii rozpoczęto masowe prześladowania gejów, podczas których ponad stu mężczyzn uważanych za gejów zabrano do obozów, gdzie ich torturowano i poniżano, a przynajmniej trzy osoby zabito. Na ulicach brytyjskich miast liczba przestępstw motywowanych nienawiścią wzrosła kilkukrotnie po opartej na ksenofobii kampanii w sprawie Brexitu. Efekty polityki demonizacji widzimy też u nas, przemoc wynikająca z nietolerancji i szowinizmu staje się w Polsce coraz powszechniejsza.
Trump, Duterte, Orbán, Kadyrow, Putin i szereg polskich polityków proponują „idealny”, uproszczony świat, bez obcych i bez wyzwań, przemilczając, że taki świat nigdy nie zaistnieje. Za ten brak wizji i odpowiedzialności politycznej zapłacimy wszyscy. W pierwszej kolejności oczywiście ci najsłabsi.
O tym, że w walce o prawa człowieka nie możemy polegać tylko na politykach i rządach, nieraz się przekonaliśmy. Ogromny wpływ na kształtowanie demokratycznego państwa prawa odegrały w przeszłości ruchy społeczne i obrońcy praw człowieka, którzy mieli odwagę stanąć po stronie podstawowych wartości, jakimi są godność i równość. Historia jest pełna przykładów zwykłych ludzi, którzy sprzeciwili się niesprawiedliwości, aby wspomnieć tylko Fredericka Douglassa, Rosę Parks czy Nelsona Mandelę. Odwagi nie brakuje również dziś, o czym dają świadectwo choćby Malala Yousafzai, Edward Snowden, wolontariusze z całego świata, pomagający uchodźcom w Grecji lub na szlakach bałkańskich czy nauczycielki z Zabrza. Obrońcy i obrończynie praw człowieka nieraz wiele dla innych ryzykują. Dziennikarzom z rosyjskiej niezależnej gazety „Nowaja Gazieta”, która pierwsza opublikowała informację o skoordynowanych prześladowaniach gejów w Czeczenii, grożono śmiercią. W Turcji pod rządami Erdoğana lekką ręką oskarżono o działania antypaństwowe tysiące prawników, akademików i nauczycieli, gdy ten kraj także stał się największym na świecie więzieniem dla dziennikarzy.
Represje, oczernianie, a nawet zabójstwa są nerwową reakcją władz wielu krajów wobec aktywistów i aktywistek niezgadzających się na świat oparty na nierównościach i nienawiści oraz na wszechmoc władzy w budowaniu podziałów. O ich sile stanowią odwaga i nadzieja, którą wzbudzają w innych. A nadzieja to niezwykłe narzędzie walki z opresją. Potrafi wzniecić w każdym z nas zapał do walki z rasizmem, homofobią lub przemocą i przywrócić wiarę w lepszy świat komuś innemu.