Strata – słowo bezużyteczne Strata – słowo bezużyteczne
i
Michael Flomen, From The Web, Edition 5, 2016 r.
Przemyślenia

Strata – słowo bezużyteczne

Julia Fiedorczuk
Czyta się 16 minut

Świat stoi u progu katastrofy ekologicznej, a wszechobecny konsumpcjonizm wydaje się nową formą totalitaryzmu. Czy w tej sytuacji działania pojedynczych osób mają znaczenie? Czy można myśleć o przyszłości z nadzieją? Z poetą Forrestem Ganderem rozmawia Julia Fiedorczuk.

Julia Fiedorczuk: Czy nie czujesz się czasami przytłoczony informacjami na temat katastrof? Pożary w Amazonii zeszłego lata i w Australii na początku tego roku… Pamiętam, że kiedy byłam mała, a w telewizji pokazywali jakieś straszne rzeczy, zasłaniałam oczy dłońmi i patrzyłam na ekran przez palce. W ten sposób mogłam widzieć i zarazem nie widzieć. Coraz częściej tak się właśnie czuję, kiedy oglądam wiadomości. Zanotowałam sobie jednak kilka zdań, np. nagłówek z „Guardiana”: „Alarm dla edenu. Za późno na ewakuację. Szukajcie schronienia przed nadciągającym ogniem”. Te słowa przez wiele tygodni nie dawały mi spokoju.

Forrest Gander: Mieszkam w Kalifornii i od razu pomyślałem, że to zdanie mogłoby się odnosić także do miasteczka Paradise w mojej okolicy, które niedawno spłonęło do gołej ziemi. Kilka lat temu zginęło tam mnóstwo ludzi. Chyba masz rację: zasłaniamy oczy. Niestety, jeżeli cokolwiek może zmienić nasze nawyki i przyzwyczajenia, jeśli coś może zaradzić naszej niezdolności skupiania uwagi na dłuższy czas, naszej chciwości, samozadowoleniu i skoncentrowaniu wyłącznie na sobie, to tylko pieprzone wielkie katastrofy, np. pożary lasów w Australii [albo pandemia koronawirusa – już po przeprowadzeniu tego wywiadu, rozmowa odbyła się 23 lutego 2020 r. w Louisville – przyp. J.F.].

Wygląda na to, że wydarzenia w Australii wpłyną na tamtejszą politykę. Poparcie dla wydobycia węgla i dla energii opartej na jego spalaniu zaczęło spadać, ale tylko dlatego, że społeczeństwo poniosło ogromne straty. Skala nieszczęścia ma znaczenie. W Kalifornii po katastrofalnych pożarach natychmiast nastąpiły istotne zmiany w zakresie gospodarki wodnej. Co prawda stan zwierciadła wód gruntowych się poprawił, a w ostatnich dwóch sezonach mieliśmy porządne opady deszczu, ale wprowadzone w związku z katastrofą naturalną przepisy dotyczące oszczędzania wody nadal obowiązują. Dokonała się zatem reforma polityczna.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jednym z ważniejszych południowokalifornijskich towarów eksportowych są migdały. Ich produkcja wymaga mnóstwa wody. Prezydent Trump zapowiedział przekierowanie wody z północnej Kalifornii – niezbędnej dla łososi i dla terenów bagiennych – na południe w celu ratowania rolnictwa. Będziemy potrzebowali kolejnej katastrofy, żeby zmienił się ten sposób myślenia. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że bogate kraje, np. Australia czy Stany Zjednoczone, względnie dobrze poradzą sobie z katastrofami, biedne jednak już nie. Jeżeli nadal będziemy ignorowali ostrzeżenia dotyczące stanu środowiska naturalnego, czekają nas niedługo masowe migracje i cierpienia, głód i zagłada gatunków. Nie wygląda na to, że ludzie zdołają się zmobilizować i wziąć się do rozwiązywania długookresowych problemów bez bodźca w postaci takiego czy innego nieszczęścia.

Michael Flomen, Wipeout, Edition 5, 2015 r.
Michael Flomen, Wipeout, Edition 5, 2015 r.

Czy uważasz, że działania pojedynczych osób mają znaczenie? Czy jednostkowe wybory są ważne? Wielu ludzi dobrze zorientowanych w sprawach ekologii apeluje do konsumentów o zmianę nawyków. Z drugiej strony lewica powtarza jak mantrę, że nie możemy brać na siebie za dużej odpowiedzialności, bo zrzucanie wszystkiego na barki jednostki to kolejna sztuczka korporacyjnego świata, żebyśmy czuli się winni i bezradni. Takie uczucia oczywiście nie pomagają.

Nie, bo odbierają nam radość życia. To ciekawa sprawa. Jeśli chodzi o literaturę, wierzę w międzynarodowość: języki, idee, emocje i wyobraźnia muszą przekraczać granice, podobnie jak ludzie będący ich nosicielami. Natomiast internacjonalizm ponadnarodowych korporacji często prowadzi do drapieżnictwa, służy wyzyskiwaniu rynków pracy i pozbywaniu się odpowiedzialności etycznej lub odpowiedzialności za stan środowiska. Wspaniałe w literaturze jest to, że stanowi ona jedną z najmniej drapieżczych form ludzkiej działalności.

Gdy czytałam ostatnio Pasoliniego, natknęłam się na cytat: „Konsumpcjonizm jest nową formą totalitaryzmu”.

Literatura jest przeciwieństwem totalitaryzmu, głosi różnicę i różnorodność. Tłumaczenia mają wspaniałą cechę: ukazują nam różnice w zakresie kultury, konstrukcji językowych czy wyobraźni.

Muszę zgodzić się z Pasolinim. Od kilku lat często bywam w Chinach i uderza mnie funkcjonowanie tamtejszego państwa nadzoru. Zwykli ludzie nie przejmują się za bardzo tym, że nie mają dostępu do wiadomości ani do informacji pochodzących ze źródeł niezależnych od rządu. Mogą kupować rozmaite produkty, które czynią życie wygodniejszym – jedzenie, telefony czy telewizory – i ta wygoda sprawia, że łatwiej pogodzić się z niszczeniem wszelkiego rodzaju różnic i z budowaniem jednolitego, totalitarnego społeczeństwa. Oczywiście to samo, tyle że w innym stopniu, dotyczy też mieszkańców Stanów Zjednoczonych czy Polski.

Wydaje mi się, że w Polsce obserwujemy ten sam trend. Ludzi zamienia się w konsumentów, którzy nie chcą się przeciwstawiać chociażby zamachowi na niezależność sądownictwa.

Podobne rzeczy dzieją się wszędzie: na Węgrzech, w Turcji, Arabii Saudyjskiej, Izraelu, Wenezueli, Chile…

Biorąc pod uwagę to, o czym rozmawialiśmy, czyli naszą niezdolność dostrzegania pewnych rzeczy, oraz globalne trendy sprzyjające nowemu totalitaryzmowi, widzisz szansę na bunt? W Polsce w czasach komunizmu Ameryka kojarzyła się z wolnością i kontrkulturą. Czy obecnie w Stanach Zjednoczonych istnieje jakakolwiek kontrkultura, czy może została już w całości utowarowiona?

Pamiętam Allena Ginsberga w reklamie spodni khaki i Boba Dylana w spocie New Angel Collection marki Victoria’s Secret (uśmiech). Ruch kontrkulturowy został w ogromnym stopniu zmitologizowany. Wiele osób z różnych krajów szukało sposobu zdemokratyzowania lokalnych systemów politycznych i właśnie z tego narodziła się romantyczna wizja tzw. rewolucji bitnikowskiej. Kontrkulturę postrzegano jako ruch bardziej spójny i bardziej wpływowy, niż to faktycznie było. Oczywiście, miała ona siłę przebicia. Przyczyniła się do zakończenia wojny w Wietnamie i do wprowadzenia wielu regulacji w zakresie ochrony środowiska. Ale lata 60. to też okres skrajnej mizoginii, banałów spod znaku pseudofilozofii zen i nieświadomego zawłaszczania kulturowego, czyli tzw. cultural appropriation. Biali ludzie wychowani na przedmieściach przebierali się za rdzennych Amerykanów i przeprowadzali się do rezerwatów, mnóstwo osób padło ofiarą narkotyków. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze barowa poe­zja Charlesa Bukowskiego lub tworzącego nieco później Augusta Kleinzahlera, co to niby jest z bohemy, ale ma bezpieczne konto w funduszu powierniczym. Ich banalne pozerstwo bywa niekiedy mylone z buntowniczą prawdomównością.

Tymczasem silny nurt protestów kieruje się obecnie w inną stronę. Weźmy np. ruch #MeToo, hasło „Black Lives Matter” (Życie czarnych ma znaczenie), przejmowanie pustostanów przez bezdomnych czy promowanie zielonych programów gospodarczych. Wszystkie te działania prowadzone są z nową energią. Nie wydają się równie romantyczne co beat czy punk, ale być może pozostanie po nich coś trwalszego.

Mimo to w Stanach Zjednoczonych trudno nakłonić zwykłych ludzi wiodących życie typowe dla klasy średniej, żeby protestowali. Jeśli jest ci wygodnie, łatwo nie zauważać obozów dla bezdomnych albo nawet tego, że twoja praca ma związek ze składowiskami plutonu. Musimy przestać myśleć w kategoriach krótkoterminowej korzyści własnej i skupić się na długookresowym interesie społecznym. Musimy uświadomić sobie, że nasze życie jest nierozerwalnie związane z życiem innych istot – ludzi, których nigdy nie spotkamy, ale też całych gatunków, np. zwierząt i roślin morskich. To najtrudniejsza zmiana, której dokonamy. Albo nie dokonamy.

Michael Flomen, From The Web, Edition 5, 2016 r.
Michael Flomen, From The Web, Edition 5, 2016 r.

Byłaby to prawdziwa rewolucja. Niektórzy mówią, że zacznie się ona od poezji. Ale wczoraj podczas spotkania autorskiego mówiłeś m.in. o poetach, o intelektualistach żyjących w uprzywilejowaniu…

Każdy z nas jest istotą pełną sprzeczności i paradoksów. Ty i ja jesteśmy uprzywilejowani, a zarazem protestujemy przeciwko uprzywilejowaniu. Rozmawiamy w Louisville w Kentucky. Oboje przylecieliśmy tu samolotami. Ale, jak już wspomniałaś, nie można żyć z ciągłym poczuciem winy. Nie wierzę w doskonałość. Nie wierzę w czystość. Ba, panicznie boję się ludzi, którzy wierzą. Rasizm zawsze wiąże się z błędnymi przekonaniami na temat czystości. Poza tym nie istnieje żadna dziewicza, pierwotna przestrzeń, do której moglibyśmy wrócić. A jednak uważam, że możemy dokonywać znaczących etycznie wyborów. Zgadzasz się z tym?

Tak. Myślę, że należy wytyczyć sobie pewien kierunek. Staram się nie wybierać samolotu, jeśli mogę pojechać gdzieś pociągiem. Ilekroć jestem zapraszana na jakieś wydarzenie, pytam organizatorów o tę możliwość. Czasami mówią, że samolot jest jedyną opcją, ale już samo moje pytanie to ziarno pewnej idei. Może następnym razem organizatorzy wezmą pod uwagę inne rozwiązania? Z drugiej strony pewien rodzaj purytanizmu, który prowadzi do nieustannego oskarżycielstwa i wytykania ludziom ekologicznych „grzechów”, bywa wyjątkowo agresywny. A przy tym niewiele wnosi.

Owszem, sprawia tylko, że zjadamy siebie nawzajem. Nie możemy zrezyg­nować ze zwykłej ludzkiej radości. Zmiany nie dokonują się wyłącznie za sprawą ponurych, gorzkich czy gniewnych protestów. Potrzebujemy innego rodzaju energii: żywiołowej, dającej nadzieję – aby ludzie, którzy na nas patrzą, zastanawiali się, skąd ten błysk w naszych oczach.

Myślisz o przyszłości z nadzieją?

Tak. Choć zarazem martwię się, tak samo jak ty.

Skąd ją czerpiesz? Czy widzisz dokonujące się już zmiany?

Nadzieję daje choćby fakt, że książka Richarda Powersa The Overstory [fragment drukujemy na s. 22 – przyp. red.] dostała Pulitzera w kategorii literatura piękna. Powers proponuje radykalną zmianę myślenia o drzewach, o przemyśle i środowisku. The Overstory rozeszła się w nakładzie około 20 mln egzemplarzy, trwają prace nad serialem telewizyjnym. A zatem ludzie są ewidentnie gotowi – rozmawiają. Inny przykład: wydaje się, że koronawirus ma związek z rynkiem egzotycznych gatunków zwierząt. Chiny zakazały obecnie tego rodzaju handlu; nie wolno już sprzedawać łuskowców, nietoperzy czy rogów nosorożca, aczkolwiek w przepisach są pewne luki. Z powodu skali rozmaitych wzajemnych powiązań i niestabilności środowiska naturalnego naszemu światu grożą kolejne pandemie. Następna może zacząć się w Stanach Zjednoczonych, w Ameryce Południowej albo w Polsce.

Być może rozprzestrzenianie się wirusa uświadomi nam wreszcie, że różne części świata, różne elementy gospodarki i środowiska są ze sobą powiązane.

Tyle że my już jesteśmy tego świadomi. Po prostu nie potrafimy przyjąć odpowiedzialności, którą ta wiedza na nas nakłada.

A czy Twoim zdaniem wolność jest dziś możliwa? Albo przynajmniej jakieś enklawy wolności?

Wydaje mi się, że enklawy wolności zawsze będą skażone. Powtórzę raz jeszcze: nie opowiadam się za żadnego rodzaju „czystą” przestrzenią czy ideologią. Wspólnie z fotografem Lucasem Foglią rejestrowaliśmy ludzi, którzy żyją w intencjonalnych – dawniej powiedzielibyśmy utopijnych – społecznościach. Ludzie ci próbują tworzyć sobie enklawy wolności, ale rzecz jasna są one skażone, bo przecież nie da się zupełnie oddzielić od świata. Jak sama zauważyłaś, wszystko jest ze sobą powiązane. Niemniej jednak w Stanach Zjednoczonych obserwujemy silny kontrkulturowy impuls izolowania się od korporacyjnego totalitaryzmu. Te „intencjonalne” strefy nie są wolne od sprzeczności, ale ich istnienie o czymś świadczy. Z drugiej strony dążenie do czystej ideologii i absolutyzm są zubażające. Wyobraźmy sobie, że dajesz jakąś drobną kwotę żebrzącemu dziecku – za moment otoczą cię dziesiątki kolejnych małych żebraków i sobie z nimi nie poradzisz. Czy jeśli nie możesz w pełni i bez reszty zaangażować się w jakieś działanie, w ogóle zrezyg­nujesz z pomagania?

Jest na ten temat anegdota. Indyjski jezuita Anthony de Mello spacerował z przyjacielem po plaży, na którą morze wyrzuciło tysiące meduz. Nie przerywając rozmowy, de Mello schylał się co chwila, podnosił jedną z nieszczęsnych istot i wrzucał ją z powrotem do wody. Przyjaciel zauważył: „Przecież nie uratujesz wszystkich, po co się męczysz?”. De Mello odpowiedział: „Zapytaj te, które uratowałem”.

Dokładnie tak. Chodzi o konkretne uczynki. Drobne wybory mogą dodać jednostce siły. Wydaje mi się zresztą, że literatura daje nam to samo. Mało kto zdoła doprowadzić do wielkich przemian jak Gandhi czy – skoro rozmawiamy w Louisville – Muhammad Ali. Ludzie zawsze zadają to samo pytanie: czy poezja ma na cokolwiek wpływ? Wydaje mi się, że tak, na małą skalę, aczkolwiek nawet wtedy jej oddziaływanie się rozprzestrzenia.

Michael Flomen, WaterWorld, No.32., 2018 r.
Michael Flomen, WaterWorld, No.32., 2018 r.

Ludzie często narzekają, że ­poezja nikogo nie obchodzi. Jak niby miałaby na cokolwiek wpływać?

Zazwyczaj mówią to ci, którzy dawno temu zrezygnowali z poezji i w ogóle ze wszelkich pasji. W rzeczywistości w ostatnich 10 latach czytelnictwo poezji w Stanach Zjednoczonych wzrosło, i to bardzo, głównie wśród osób młodych i tych o innym kolorze skóry niż biały. A przecież mówimy o kulturze nieustannie bombardującej nas obrazami rzeczy, których każe nam się „potrzebować”, kulturze stawiającej znak równości między szczęściem a siłą nabywczą. Tym bardziej niesamowite, że Amerykanie zwracają się ku poezji, jednej z najstarszych form sztuki, mającej przy tym najmniejsze znaczenie gospodarcze. Mimo wyznawanego przez nich – nas – kultu posiadania pozostaje jakaś zasadnicza potrzeba, zaspokajana przez poezję, przez żywy, wyjątkowo dogłębny kontakt z myślą, z emocjami i z językiem, który nam ona oferuje.

Pierwszy raz jestem w Louisville. To niezwykle poruszające doświadczenie. Na każdym kroku widzi się tabliczki upamiętniające sklepy, teatry czy miejsca, w których odbywały się protesty przeciwko rasizmowi. Zacząłem sobie wyobrażać, co by było, gdyby każde miasto odkrywało swoją tajną historię przed mieszkańcami i gośćmi? Prawdziwą historię, nie tak jak w Austin w Teksasie, gdzie wchodząc do sądu, mijasz wielki konfederacki pomnik opiewający wojnę secesyjną. Z napisu na nim wynika, że gdyby sprawy potoczyły się inaczej, konfederaci zwyciężyliby dzięki Teksańczykom. Jest tam mowa o „wolnym duchu” i odwadze, nie znajdziemy natomiast żadnej wzmianki na temat niewolnictwa. A przecież Teksas walczył o utrzymanie tej instytucji.

Pod koniec XX w. zaczęliśmy podejrzliwe traktować koncepcję jedynej, powszechnie obowiązującej prawdy. Japoński poeta Ryūichi Tamura porównał przemawianie jednym głosem do bomby atomowej zrzuconej na Hiroszimę. W obecnej dekadzie w Stanach Zjednoczonych wkłada się wiele wysiłku w to, by w literaturze – i nie tylko – reprezentowane były różne głosy. Następny krok to wsłuchanie się w głos innych gatunków, innych form życia, bo jeśli nie nawiążemy więzi z tym światem – ze światem zwierząt, z przestrzenią, którą z nimi dzielimy – włas­ną mową zagłuszymy życiodajną różnorodność.

W jaki sposób poruszasz te kwestie w swojej pracy?

I ty, i ja zmagamy się z nimi zarówno w twórczości, jak i w codziennym życiu. Ostatnio zajmuję się literaturą sangam, która powstawała w południowych Indiach między 300 r. p.n.e. a 300 r. n.e. Istniał wówczas gatunek poezji akam, w ramach którego o osobistych emocjach pisało się tylko w odniesieniu do konkretnego miejsca czy krajobrazu. Taki był wymóg gatunkowy, a zarazem sposób postrzegania świata. Nie doświadczamy emocji w próżni. Świat dokoła nas oddziałuje na naszą percepcję i nasze uczucia. Jaźń nie istnieje w oderwaniu od miejsca. Deklaracja Kartezjusza: „Myślę, więc jestem” to zupełna fikcja. Myślenie zawsze odbywa się w relacji do czegoś i w konkretnej przestrzeni, która odciska na nas piętno. Zapytałaś mnie wcześniej, czy poezja ma na cokolwiek wpływ. Sądzę, że w im większym stopniu postrzegamy samych siebie w odniesieniu do świata, do innych gatunków i ludzi, tym większa szansa, że znajdziemy własne miejsce w tym wszystkim. Sposoby myślenia się zmieniają, choć pewnie zbyt wolno.

Boję się tego, że czas geologiczny i czas ludzki nagle się zbiegły. Ten pierwszy pędzi tak szybko, że na naszych oczach dokonuje się obecnie zagłada gatunków. Oceany ulegają zakwaszeniu, wieczna zmarzlina topnieje, podnosi się poziom morza, mamy też pustynnienie…

I dlatego obecne wymieranie różni się od poprzednich.

Administracja Trumpa twierdzi, że zawsze były lepsze i gorsze okresy, a aktualna sytuacja to nic nowego. Nieprawda, dzisiejszy stan rzeczy zdecydowanie odbiega od normy. Stoimy przed superpilnymi wyzwaniami. Dwie modalności czasu zderzają się ze sobą. Część naukowców mówi, że jest już za późno, by uratować oceany, więc może i tak zginiemy. A potem – jak pisze amerykański poeta Gary Snyder – planeta dojdzie do siebie i będzie istniała bez nas.

Jak zatem pisać i jak wieść radosne życie w obliczu tej katastrofy? Raz jeszcze przywołam słowa, które cytowałam: „Za późno na ewakuację. Szukajcie schronienia przed nadciągającym ogniem”. Co mamy robić, jeśli – metaforycznie – jest za późno i jeśli trzeba szukać schronienia tu i teraz?

[Niesamowite jest drugi raz czytać to pytanie teraz, podczas pandemii koronawirusa, kiedy wszystkim w Kalifornii kazano „schronić się w domach”. Te słowa pasują do kryzysu, który antycypowałaś, oczywiście się go nie spodziewając – uwaga dopisana podczas autoryzacji wywiadu].

Chodzi ci zapewne o to, jak będziemy żyli. Wydaje nam się, że mamy mnóstwo czasu, ale kto wie, może wcale tak nie jest. Główne pytanie pozostaje niezmienne: co chcesz zrobić ze swoim życiem? Być dobrym człowiekiem? Merwin pisze: „W ostatni dzień świata chciałbym posadzić drzewo”. A Brecht pyta: „Czy w mrocznych czasach też będzie się śpiewać?”. Odpowiedź brzmi: „Tak, będzie się śpiewało o mrocznych czasach”. Nie możemy zrezygnować z poezji. Nie możemy pozwolić, żeby ignorancja, która zaprowadziła nas na skraj katastrofy, uczyniła nasze życie nieustannym cierpieniem. Chcemy być szczęśliwi. Osoby pełne pasji i zarazem szczęśliwe mają wielką siłę przekonywania. Jeśli zależy ci na inspirowaniu ludzi do działania, radość to znakomity środek.

Czy antropocen wpływa na to, jak piszemy?

W naszym przypadku tak. Nie da się już tworzyć sentymentalnych wierszy o naturze. Ekopoeci piszą o plastiku, styropianie i chemikaliach. Poszerzył się zakres słowa „natura”. Obecnie obejmuje ono również problemy dotyczące tego, jak postrzegamy naszą relację ze światem. Współczesne wiersze stają się złożone nawet w wymiarze syntaktycznym, bo żyjemy w złożonej epoce i musimy jakoś to przetwarzać. Na podstawowym poziomie poeci musieli przyznać, że patrzenie na rzeczy i ludzi w oderwaniu od wszystkiego nie pozwala opisać naszej sytuacji. Mamy tu więc przykład zmieniania się idei. Wiemy obecnie, że ludzkie doświadczenie zawsze kształtuje się pod wpływem wielu rozmaitych rzeczy. Świadomość tego wpływa na naszą twórczość.

Chętnie współpracujesz z innymi artystami.

Ostatnio natknąłem się na ciekawy cytat z Kathleen Fraser, poetki z San Francisco. Powiedziała: „To, co nazywamy wierszem, rozrasta się i rozrasta z każdą chwilą”. Romantyczna koncepcja samotnego geniusza nie ma i zapewne nigdy nie miała wiele wspólnego z rzeczywistością. Każdy z nas jest częścią wszystkich innych ludzi. „Książki biorą się z książek” – mówi Cormac McCarthy. Współpraca stanowi model relacji społecznych, których pragnę. Dzięki niej postrzegam samego siebie w odniesieniu do innych. Na moje myśli i bodźce twórcze wpływają cudze myśli i cudze bodźce. Z artystycznego punktu widzenia zaletą tego modelu jest to, że pozwala on osiągać rezultaty, których nie osiąg­nąłbym w pojedynkę. Jednocześnie, powtórzę, mamy tu wzór dla relacji społecznych. W istocie wszyscy piszemy wspólnie księgę o tym, jak żyć razem na świecie.

Jedna z części Twojej książki Be With (Być z) – „Strefa nabrzeżna” – powstała we współpracy z fotografem.

Redaktor belgijskiego czasopisma „Alligatorzine” skontaktował mnie z Michaelem Flomenem, fotografem z Kanady. Uznał, że coś nas łączy, i zasugerował współpracę. Napisałem parę nowych rzeczy na podstawie jego zdjęć, a potem to opublikowaliśmy. Ale dwa lata później zmarła moja żona, C.D. Wright, jedna z najważniejszych amerykańskich poetek. Znalazłem się w otchłani, w przestrzeni czyśćcowej. Znowu zacząłem oglądać fotografie Michaela i przemówiły one do mnie inaczej niż do tej pory. Otworzyły mroczną, nieokreśloną strefę. Nie potrafiłem powiedzieć, czy przedstawiają rzeczy w skali galaktycznej czy mikroskopijnej. Straciłem wszystkie punkty odniesienia.

Flomen zabiera dużych rozmiarów papier fotograficzny do kanadyjskich lasów i zostawia go na noc w strumieniu. W ten sposób wywołuje zdjęcia wyłącznie z użyciem światła gwiazd. Płynąca woda i ryby zostawiają ślady na papierze. Zdjęcia te są więc zarówno zapisem ruchu Galaktyki, jak i ruchu w tym konkretnym miejscu. Łączą jedno z drugim w wyjątkową całość. Rejestrują głęboki czas i czas zwyczajny.

Wróciłem więc do tamtych wierszy i przepisałem je na nowo, bo nie mogłem na nie patrzeć, nie myśląc o C.D. Znajdowałem się wówczas w jakiejś przestrzeni pomiędzy znanymi mi fizycznymi realiami.

Wiersze z tego cyklu dzielą się na trzy części. W pierwszej opisuję obraz. W drugiej strofie stawiam pytania na temat patrzenia. Strofa trzecia jest zawsze najbardziej intymna, przywołuję bowiem moją relację z C.D. Zdaję sobie sprawę, że te fragmenty najtrudniej przetłumaczyć i najtrudniej czytać. Są wyjątkowo nasycone. Czułem, że muszę wymyślić nowy język, by wyrazić moje emocje.

„Strata” to zupełnie bezużyteczne słowo. Kiedy umarła moja ukochana, nie dysponowałem żadnym językiem, który pozwoliłby ująć moje doświadczenia. Nie chciałem towarzystwa innych ludzi, nie chciałem pisać, nie miałem nic do powiedzenia. Ale półtora roku później przyjąłem propozycję prowadzenia warsztatów w Squaw Valley w Kalifornii. Musiałem każdego wieczoru pisać wiersz razem z uczestnikami. Zostałem więc niejako zmuszony do tworzenia. Na początku czułem straszliwy lęk przed zapisywaniem słów na papierze, lecz w ciągu tych 10 dni coś zaczęło kiełkować i wkrótce słowa się ze mnie wylewały.

Pytasz o rolę poezji. W tamtym momencie poezja stała się dla mnie sposobem metabolizowania żałoby tak silnej, że nie wyobrażałem sobie, iż w ogóle zdołam ją przetrawić. Myślałem, że po prostu się zadławię. Potem, gdy ukazała się moja książka, wiele obcych osób pisało do mnie albo podchodziło po wieczorach autorskich, by powiedzieć, że wiersze współbrzmiały z ich doświadczeniami i że nigdy czegoś takiego nie zaznali. Przypomniałem sobie, że poezja potrafi wyrażać niewyrażalne. Jeśli dajesz komuś swój świat, nawet świat dotkliwie zraniony, odkrywasz, że twoje doświadczenie nie jest wyjątkowe, choć przecież takie się wydaje. Tak naprawdę inni ludzie też je znają. Gdy spotkałem się z tą reakcją, znów poczułem, że należę do wspólnoty ludzkiej.

Forest Gander:

amerykański poeta, prozaik, eseista i tłumacz. Autor 10 tomów wierszy i dwóch powieści: As a Friend (2008) oraz The Trace (2014). Laureat wielu nagród literackich, w tym Pulitzera 2019 za tom Be With (2018). Tematem przewodnim swoich wierszy – w których chętnie czerpie z wiedzy geologicznej – uczynił krajobraz, traktując go jako pierwszy plan lub wręcz źródło akcji w poezji. Urodzony w 1956 r.

Czytaj również:

Imigranckie morze Imigranckie morze
i
"Northeaster", Winslow Homer (1895), ze zbiorów The Metropolitan Museum of Art
Doznania

Imigranckie morze

Forrest Gander

Pobudza go jej niedostępność, pragnąłby
jej życia, niechby bardziej w nim żyło. Patrzą

na falujące morze, stojąc tak blisko siebie, że wyczuwa
bijące od jej mokrych włosów ciepło. Co

Czytaj dalej