
Na co dzień Sue Stuart-Smith pracuje z lekarzami cierpiącymi na wypalenie zawodowe. Ale w sercu i w głowie ma od zawsze ziarna, pędy, pąki. Od ponad 30 lat wraz z mężem Tomem, architektem przestrzeni, współtworzy znany na całym świecie ogród społecznościowy The Barn Garden w angielskim hrabstwie Hertfordshire.
Jako psychiatra i psychoterapeutka Stuart-Smith jest przekonana, że kontakt z naturą może wspaniale wpłynąć na nasze zdrowie, samopoczucie i pewność siebie. Hortiterapia, czy inaczej, ogrodoterapia leczy zespół stresu pourazowego i koi lęki. Sue pisze o tym intymnie, poetycko i naukowo w Kwitnącym umyśle, książce, która stała się bestsellerem w Wielkiej Brytanii i trafiła na listę najlepszych książek 2020 r. według magazynu „The Times”. Jej tłumaczenie już jest na polskich półkach.
Anna Tatarska: Przekonuje Pani, że uprawianie ogrodu i bliskość ziemi ma na nasz umysł terapeutyczny wpływ. Na czym właściwie on polega?
Sue Stuart-Smith: Współczesny człowiek wciąż jest w podstawowym, biologicznym znaczeniu łowcą-zbieraczem. Świat naturalny to nasze siedlisko. Nasze ciała, system odpornościowy, są w pewnym sensie dostrojone do jego bodźców. Rozliczne badania, m.in. Rogera Ulricha [francuski biolog, fizjolog roślin, profesor Sorbony – przyp. red.], pokazują, jak wyraźny wpływ ma na ludzkie ciało kontakt z naturą. Choćby zwykłe patrzenie na pejzaż, najlepiej zielony, budzący poczucie bezpieczeństwa, świetnie jeśli z oczkiem wodnym. Widoczek, jaki utrwalali przez wieki malarze. Naszym odległym przodkom komunikował on: „Rośliny. Woda. Schronienie. Przetrwanie”. Do dzisiaj reagujemy na taki widok w podobny sposób. Sygnał jest odbierany i fizjologicznie przetwarzany: tętno zwalnia, spada ciśnienie krwi. Ale też nasz autonomiczny system nerwowy, układ przywspółczulny, się uspakaja. Zaczyna się tryb relaksu, odpoczynek i trawienie. Obniża się poziom stresu. Ten efekt następuje szybko, już po kilku minutach.
Po pół godzinie, jak dowodzą badania, zaczyna spadać poziom