Istnieje coś jeszcze bardziej odprężającego niż podróże do luksusowych spa czy pieszczota dobrego masażu. Coś, co koi do głębi, wcale nie kosztuje wiele, poprawia nastrój i czyni noce spokojniejszymi, a poranki znośniejszymi.
To nic innego jak świeża pościel: czyste, sztywne jeszcze prześcieradła, napuszone poduchy, szelest odświeżonej kołdry.
Jako osoba cierpiąca na bezsenność szukam rozpaczliwie wszystkiego, co może poprawić komfort snu. Ćwiczenia rzadko pomagają. Podobnie jak unikanie kofeiny. Nie zliczę, ile kupiłam już lawendowych świec zapachowych. Jedyne, co mi (od czasu do czasu) pomaga, to rytuał zmiany pościeli.
Ma się rozumieć, ma to swoją cenę. W zimie schnąca pościel zsuwa się ze stanowczo za małych kaloryferów lub powiewa na suszarkach niczym kolorowe duchy. Nim przystąpię do powlekania kołdry, nachodzi mnie nieraz chęć uprzedzenia przyjaciół, że jeśli nie odezwę się w ciągu trzech dni, powinni zacząć mnie szukać (czasem muszę wpełzać do środka poszwy; dzięki temu przekonałam się, że byłabym świetną grotołazką). Nie jestem również przekonana, by za dorosłego można uznać kogoś, kto nadal używa prześcieradeł z gumką. Poszewki na poduszki z kolei… to prawdziwe origami.
Jednak – na boga! – gra jest warta świeczki. Nie ma nic lepszego od satysfakcji płynącej ze strzepywania prześcieradła, dopóki nie będzie idealnie gładkie – przyrównałabym to doświadczenie do pracy artysty naciągającego płótno albo murarza wyrównującego beton kielnią.
I nie musicie mi wierzyć na słowo: badania pokazują (i to nawet te niesponsorowane przez firmy produkujące wyposażenie domu), że świeża pościel znacząco poprawia komfort snu. Z ankiety przeprowadzonej w 2012 roku przez amerykańską organizację National Sleep Foundation wynikało, że siedemdziesiąt trzy procent ludzi wysypia się lepiej w świeżej pościeli (nie mówiąc już o tym, że poprawia ona nasze życie miłosne).
Sceptycznie podchodzę do reklam, ale osoby, którym naprawdę wierzę (co znamienne, to zawsze kobiety!), to te, które występują w reklamach płynów zmiękczających oraz proszków do prania i wtulają nos w swoje piernaty z zapamiętaniem większym od bywalca nocnych klubów z lubością pochylającego się nad pokaźną kreską kokainy. Prawdą jest też, że łóżka różnych osób pachną inaczej, w zależności od używanego proszku albo płynu do prania. To trochę jak olfaktoryczna wersja proustowskiej magdalenki: jeśli któregoś dnia przypadkiem kupisz środek stosowany przez twoją (lub twojego) eks, z której (lub którego) odejściem nigdy się nie pogodziłeś (nie pogodziłaś), masz przechlapane.
Jedną z najlepszych rzeczy w dorastaniu i dysponowaniu własnym budżetem jest możliwość poprawy swojej stopy życiowej, wchodzenie na wyższy szczebelek komfortu. Oznacza to między innymi, że nie muszę już dłużej sypiać na sfilcowanych prześcieradłach z czasów studenckich i zadowalać się niedopasowanymi, zbyt dużymi poszewkami na poduszki.
W baśni Hansa Christiana Andersena Księżniczka na ziarnku grochu bohaterka śpi na stertach materaców i puchowych pierzyn podczas sprawdzianu jej królewskiego pochodzenia. Dawniej myślałam sobie: kto w ogóle trzymałby w domu tyle pościeli? Teraz jednak wiem już, jak to jest, bo po nocach śnią mi się wyprzedaże tekstyliów w domu towarowym i promocje środków do prania „dwa w cenie jednego”.
Fragment książki Hannah Jane Parkinson Drobne przyjemności, czyli z czego się cieszyć, gdy życie nie rozpieszcza, wyd. Znak Literanova, Kraków 2022.