Boimy się zaryzykować i odsłonić, dlatego ze strachu uciekamy w fałsz. Tymczasem Christoph Fink, trener radykalnej szczerości, przekonuje, że obnażenie się przed innymi wcale nie jest dla nas zabójcze. Co więcej, może nas do siebie zbliżyć.
To jedna z najbardziej nieoczywistych rozmów, jakie kiedykolwiek przeprowadziłam. Christoph Fink najpierw próbuje pomóc mi zrozumieć koncept radykalnej szczerości, potem wzbudza złość, by w końcu przeprowadzić mnie przez rodzaj wspólnej medytacji na głos – bazę tej praktyki. Po drodze jest wesoło, strasznie, poważnie i do bólu szczerze. Po tej rozmowie wciąż nie wiem, czy pojechałabym na warsztaty radykalnej szczerości, ale przynajmniej rozumiem, o co w niej chodzi.
Maria Hawranek: Czemu kłamiemy?
Christoph Fink: Bo czujemy się zagrożeni. Jeśli trwamy w kłamstwie długo, racjonalizujemy: to wcale nie dlatego, że się boję, tylko dlatego, że chcę być dobrym buddystą, chrześcijaninem czy kimkolwiek innym. A jednak kłamstwo bezpośrednio łączy się z lękiem. Pamiętam, jak bałem się rodziców. Kiedyś podenerwowana mama spytała mnie: „Jesteś zły czy głupi?”. Nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć. Cokolwiek, byle wyplątać się z tej sytuacji.
Ja też bałam się mamy, podobnie jak chyba większość mojego pokolenia.
Dzieci, które się nie boją, kłamią mniej. Zasadniczo wolimy unikać kłamstwa, chyba że jest strategią przetrwania. Kiedy kłamiesz, w ciele powstaje napięcie – na tej podstawie działa wariograf. Na krótką metę kłamstwo jest wygodne, pozwala unikać konfliktów, może być nawet przyjemne, ale z czasem cena okazuje się ogromna. Podobnie jak valium, narkotyki, zakupy czy porno na chwilę są fajne, ale za ich nadużywanie płacisz izolacją, odłączeniem. Tracisz kontakt ze swoim ciałem, nie potrafisz patrzeć ludziom w oczy, głęboko oddychać ani spać. Stajesz się coraz bardziej uzależniony od własnych ocen i myśli.
Na czym polega różnica między radykalną szczerością a tą „zwykłą”?
Konwencjonalna szczerość w istocie oznacza sporo kłamania, nawet kiedy milczymy. Możemy myśleć: milczę, więc nie kłamię. Uważam to za bzdurę. Radykalna szczerość oznacza mówienie tego, co może być znaczące dla osoby naprzeciwko mnie.
Przecież nie mogę wiedzieć, co dla niej jest znaczące, mogę się tylko domyślać.
Nie wiesz dokładnie, ale czujesz to w swoim ciele. Czy jakiś temat sprawia, że masz ściśnięty żołądek? Czy jakaś myśl uporczywie powraca? Jest jeszcze kilka innych znaków, które świadczą o tym, że to, co masz do powiedzenia, jest istotne dla ciebie w tej relacji.
Podobno są różne stopnie szczerości.
Wolałbym mówić o poziomach. Pierwszy, najpłytszy, dotyczy faktów – mówisz, co rzeczywiście się wydarzyło. Na przykład używasz adekwatnych liczb, a nie wymyślasz, nie rzucasz też ogólników typu „tysiące”. Drugi poziom – jesteś szczery co do swoich intencji. Kiedy idę na rozmowę kwalifikacyjną, powiem wprost, że potrzebuję pieniędzy i pozycji w CV i że nie planuję pracować w danym miejscu dłużej niż rok. Jest jeszcze trzeci poziom, emocjonalny – jestem szczery odnośnie do tego, co czuję. Przyznaję, kiedy mam poczucie krzywdy, jestem zły albo podniecony.
Zatrzymajmy się na przykładach, które podałeś. Jeśli powiesz na rozmowie kwalifikacyjnej: „Ta praca mnie nie obchodzi”, pewnie jej nie dostaniesz. Nie brzmi to jak efektywna strategia.
Zdecydowanie nie! Jeśli chcesz funkcjonować jak robot wykonujący zadaną misję, radykalna szczerość jest idiotycznym pomysłem. Większość ludzi nie ma jednak świadomości, że w efekcie jej praktykowania pojawia się więź i ogromne zaufanie. Miałem kiedyś współlokatora, który czasem obrażał mnie za to, że jem mięso, co uznawał za obrzydliwe. Gdy to robił, widziałem, jak jego ciało niemal trzęsie się ze strachu, i miałem do niego mnóstwo szacunku za to, że zdobył się na odwagę i przyznał się do swojego osądu i złości. W efekcie pojawiły się między nami takie rozluźnienie i więź, że w końcu się nawet przytuliliśmy. Myślę, że byłabyś zaskoczona, jak odmienne są rzeczywiste reakcje ludzi na szczerość od tych, które sobie wyobrażamy.
Kojarzy mi się to z naturalną szczerością osób w spektrum autyzmu, które nie czują, co wypada, a co nie, i muszą się tego uczyć na terapiach.
Nie nazwałbym osób z autyzmem naturalnie szczerymi, nie chcę też utrwalać stereotypów na ich temat. Są różne sposoby wchodzenia w kontakt, a przestrzeganie konwenansów nie zawsze wychodzi nam na dobre. Raczej powiedziałbym, że chodzi o szczerość, jaką mają w sobie dzieci. Uwielbiam sytuacje, w których małe dziecko wyraża głośno to, co wszyscy myślą, nazywa – jak to się mówi po angielsku – „słonia w salonie”.
Czyli np. mówi cioci, której się przytyło: „Ale jesteś gruba”? Przecież ciocia z pewnością to wie. I o ile taki komentarz z ust dziecka może być OK, o tyle usłyszany od dorosłego jest niepotrzebnie raniący.
Ciocia nie jest zraniona, nie ma blizny, zraniona została tylko jej próżność. Poza tym ciocia może powiedzieć: „Przykro mi”, na co inni członkowie rodziny mogą odpowiedzieć: „Mnie też jest przykro, jak widzę cię smutną”. Będąc szczerym, może i kogoś rozczarujesz, skrzywdzisz, ale potem możesz to naprawić.
Dla mnie komentowanie cudzego wyglądu jest po prostu niewłaściwe, o ile ktoś nie pyta o opinię. Rozumiem jednak, że gdy jesteś radykalnie szczery, to powinieneś mówić takie rzeczy.
Poczekaj, nie ma „powinieneś” w radykalnej szczerości! Nie ma moralizmu, zasad, granic, nie ma przymusu ani jedynej słusznej drogi. Chcę, by podczas warsztatów uczestnicy sami tego doświadczyli.
Twierdzisz, że ludzie nie mają granic?
Nie! Po prostu nie mówię nikomu, gdzie one są ani jak ktoś powinien postępować w swoim życiu.
To co robicie na tych warsztatach?
Na początku zgadzamy się, by mówić prawdę, dzielić się każdym pragnieniem, które się pojawi, prosić o to, czego chcemy. Umawiamy się też, że pozwalamy liderom prowadzić warsztat, pozostajemy razem, patrzymy na siebie, nikt nikogo nie uderzy etc. Jednym z ważnych elementów warsztatu jest opowiadanie historii własnego życia, szczególnie tych jej części, o których zwykle nikomu nie mówisz. Opowiadasz ją w grupie, każdy może zadać ci pytanie. To jest nagrywane, więc możesz to wideo – pełne wstydliwych faktów i emocji – wziąć do domu i obejrzeć z przyjaciółmi, partnerem czy nawet ekspartnerem. Stwarzasz im wtedy okazję do zadawania pytań, a sobie do udzielenia szczerej odpowiedzi.
Jaki to ma cel?
W praktykowaniu radykalnej szczerości chodzi m.in. o wybaczenie i domknięcie – to termin z terapii Gestalt – czyli dokończenie niezałatwionych spraw. Być może wciąż wracają do ciebie np. sytuacje dotyczące relacji z ekspartnerem. Aby pójść dalej, potrzebujesz je emocjonalnie przeprocesować. Wracasz więc do tamtej osoby i wchodzisz w emocje, których w danym momencie chciałaś uniknąć, i tym razem – zamiast wstrzymywać oddech i kłamać – pozostajesz w kontakcie ze swoim ciałem, brzuchem, sercem. A kiedy jesteś szczera, możesz wybaczyć tej osobie.
Myślę, że niewiele osób ma kontakt ze swoim ciałem, brzuchem i sercem.
Dlatego przez te dni skupiamy się na tym, by go odzyskać, i dajemy uczestnikom narzędzia do przeprowadzenia takich domykających rozmów.
Dzień nagości jest obowiązkowym elementem warsztatu?
Tego ośmiodniowego – tak. Przygotowujemy się do tego przez kilka dni. Polega na tym, że w czasie jednej z sesji siedzimy nago i mówimy o naszych ciałach: chorobach, bliznach, rzeczach, z których jesteśmy dumni, naszej seksualnej biografii. Nie nakładamy makijażu, by wyglądać lepiej, niczego nie ukrywamy. Możemy pokazać, jacy jesteśmy, i zobaczyć, że nas to nie zabije. Ludzie mają okazję doświadczyć wstydu i przekonać się, że jeśli pozostaną w kontakcie ze sobą, on przyjdzie, a potem pójdzie; nie trzeba go kontrolować ani się go obawiać. Wstyd to po prostu doświadczenie bycia bardziej ożywionym, podekscytowanym niż zazwyczaj.
Co ludzi popycha do udziału w takich niekonwencjonalnych, stresujących i kosztownych warsztatach?
Większości ludzi, którzy się do mnie zgłaszają, powodzi się w życiu. Dobrze funkcjonują: pracują, umawiają się na randki albo mają rodziny, zdrowe dzieci; niby wszystko powinno być wspaniale, ale czują się w jakiś sposób odrętwiali i nieusatysfakcjonowani. Łączy ich taka myśl: „Przecież musi być coś więcej!”. Nie chce im się chodzić do pracy albo miewają samobójcze myśli. Chcą znowu poczuć intymność, połączenie z innymi, odzyskać kontakt wzrokowy, znowu cieszyć się w życiu dotykiem, seksem. Dla większości z nich sporym problemem jest nieumiejętność powiedzenia „nie”. Robią to, co powinni, ale nie mają kontaktu ze swoim ciałem. Nawet nie wiedzą, czy lubią swoje życie, czy nie – co oznacza, że go nie lubią. Większość ludzi popycha zatem chyba pragnienie poczucia, że się żyje, lepszego kontaktu ze sobą i z innymi.
Jakich zmian doświadczają?
Głębiej oddychają, lepiej śpią, mniej myślą, mocniej czują swój brzuch i serce, pozwalają sobie na to, by powiedzieć „nie”, kiedy czują, że żołądek im się zaciska. Mają lepsze rozeznanie w tym, czego chcą. To już typowe, że w poniedziałki po warsztatach ktoś dostaje podwyżkę w pracy tylko dlatego, że o nią poprosi. Idą do partnerów i przyznają, że ich zdradzili. Idą do szefów i ujawniają, że ich oszukali. Idą do rodziców i mówią im, czego chcą, a czego nie. Wyznają wstydliwe historie z dzieciństwa. Jeden z moich klientów ukradł pieniądze rodzinie, która go wychowała. Pojechał do tych ludzi i się do tego przyznał. Powiedzieli: „Nie ma problemu, byłeś dzieciakiem”. A on: „Hej, bałem się i wstydziłem przez 30 lat. Proszę, pozwólcie mi te pieniądze oddać”. Dzięki tej historii zauważył też, jak to się stało, że zerwał z nimi kontakt, przestał dzwonić i odbierać telefony.
Byłeś nałogowym poszukiwaczem – joga, sztuki walki, medytacja, Porozumienie bez Przemocy, hipnoza, programowanie neurolingwistyczne, trening flirtowania… Radykalna szczerość przyniosła Ci w końcu odpowiedź?
Na pierwszy warsztat w 2014 r. w Grecji pojechałem, bo miałem nieustające poczucie winy. Bardzo się starałem, by wszystko robić dobrze, a jednak ciągle czułem się winny. Sporo zmyślałem. Przesadzałem, wymyślałem różne historie, by lepiej wypaść. Moi rodzice rozwiedli się dość wcześnie. Oboje uczyli mnie, jak oszukiwać przed tym drugim rodzicem, było więc dla mnie czymś normalnym, że kłamie się, by wyjść naprzeciw cudzym oczekiwaniom. Kiedy wróciłem z Grecji, postanowiłem, że będę mówić dokładnie to, czego się boję, do osób, których się boję. Na liście miałem ich 10. Przed każdą rozmową byłem śmiertelnie przerażony.
Każda rozmowa poszła gładko?
Nie każda. Postanowiłem opowiedzieć mojemu tacie i przyrodnim braciom pewną wstydliwą rzecz z dzieciństwa. Kiedy ją wyznałem, powiedzieli: „I cóż z tego? Dzieci tak robią”. To było piękne i smutne zarazem: wiedzieć, że byłem niepotrzebnie przerażony przez 20 lat. Bracia zaczęli mi opowiadać, o czym marzą i czego się wstydzą, i jesteśmy dziś zdecydowanie bliżej. Ale tata wciąż mi przerywał: „Nie mogło się to zdarzyć, uspokój się, to wszystko przez mamę”. Zmroziło mnie to, przeszedłem w defensywę, ale potem sięgnąłem do technik z warsztatu. W końcu, po trzech godzinach krzyków lub zimnego milczenia ze strony taty, popłakałem się. Tata był poruszony. Przytuliliśmy się mocniej niż przez ostatnie 20 lat.
Mimo to nie daje mi spokoju myśl, że są w życiu sytuacje, w których lepiej prawdy nie mówić, a przynajmniej podać ją w jakiś zawoalowany sposób.
Im dłużej pracuję, tym bardziej się przekonuję, że jest ich mniej, niż myślałem. Wielu klientów zdemontowało moje wcześniejsze opinie: prawnicy uważają, że trzeba być w pełni szczerym z klientami, bo bez zaufania nie da się pracować; według lekarzy osobom terminalnie chorym trzeba mówić wprost o ich stanie, żeby dać im szansę uporania się z tym po swojemu.
To akurat wydaje mi się oczywiste.
Dla większości osób nie jest! Lekarze słyszą: „Proszę nie mówić mojemu dziecku, że umrze” albo: „Nie mówcie dziadkowi, po co mu dokładać zmartwień”. I tu znowu widać, że jedyną przyczyną, dla której ludzie kłamią, jest ich własny lęk.
Załóżmy, że widzimy u przyjaciela coś niepokojącego, np. wydaje się, że za dużo pije, albo coś się dzieje w jego związku. Czy nie lepiej dać mu czas, aby sam dostrzegł własne trudne położenie, niż od razu pakować się z diagnozą, być może bolesną i niesłuszną?
Sam pomysł, że mogłabyś wiedzieć lepiej niż ta osoba, ile czasu potrzebuje, by samodzielnie dotrzeć do jakiejś konkluzji, to bzdura! To aroganckie! Podobnie jak to, że miałabyś z góry rozstrzygać, czy ta osoba będzie zraniona, czy nie; czy będzie w stanie coś przyjąć, czy nie. Te oceny to po prostu racjonalizacje. Proszę, nie wierz w nie. Wszystko to są historie, którymi rozpraszamy nasz własny lęk. To wielki temat związany z radykalną szczerością: wydostać się z historii, którymi sami się oszukujemy. Jeśli jesteśmy szczerzy co do swoich emocji, dosyć szybko poczujemy: ja się zwyczajnie boję. To nie tak, że inni nie poradzą sobie z prawdą, to ja boję się ich reakcji.
Weźmy inny przykład: dostaję prezent, który mi się nie podoba, ale wiem, że moja ciocia włożyła ogrom wysiłku, żeby mi go kupić. Czuję jej miłość i dobre intencje. Nie powiem jej przecież, że prezent jest nietrafiony.
Ach, świetny przykład! Od razu przypomniałem sobie o tym, jak rodzice mamy mojego syna obdarowywali mnie przez lata domowym syropem z rokitnika, a ja mam nietolerancję na fruktozę. Na początku pomyślałem: „Jak pięknie, pamiętali o mnie”. Podziękowałem i wziąłem go z myślą, że poczęstuję syna albo gości. To nie był wielki problem. Ale rok później dostałem ten syrop znowu, podobnie jak za dwa lata. W końcu powiedziałem im, że nie mogę go pić. Nie ma moralnie słusznej drogi, jak być szczerym. Zawsze masz do wyboru dwie opcje: możesz skonfrontować się z konfliktem i go rozwiązać albo przełożyć to na potem i mieć nadzieję, że problem już nie wróci. Nie możesz konfrontować się z każdym lękiem, każdym konfliktem, bo pojawia się ich więcej, niż bylibyśmy w stanie rozwiązać.
Dobrze rozumiem, że polecasz zachowanie baterii radykalnej szczerości na sprawy, które są tego warte?
Tak! Nie zaczynaj konfliktu w sklepie z kimś, kogo więcej nie zobaczysz. Bądź szczera ze swoją rodziną, partnerem, byłym partnerem, kolegami z pracy, szefem. Z tymi 20–30 osobami, które są najważniejsze. To automatycznie przełoży się na całe twoje życie. Będziesz bardziej połączona ze swoim ciałem, odważniejsza, łatwiej ci będzie mówić „nie”.
Swojego trzyipółletniego syna uczę, że staramy się wyrażać złość tak, by nie krzywdzić innych ludzi. Bez przekraczania granic, używania wyzwisk i etykiet. Wiem, że Ty dopuszczasz wyzwiska w ramach terapii.
Znowu: nie ma zasady. Niektórzy ludzie mają ocenę innych na końcu języka. Trzymają się norm moralnych, by czuć się lepsi. Przekroczenie ich jest dla nich wyzwalające, podnosi nastrój i staje się drogą do wybaczenia.
Nie kupuję tego. To brzmi jak wymyślanie dla siebie usprawiedliwień, kiedy jest się niemiłym.
Sądzę, że to dobry pomysł: przyznać, jak bardzo jesteśmy dla innych niemili.
Ale ja naprawdę nie uważam, żeby wszyscy ludzie tacy byli. Czemu mamy w sobie tego szukać?
Weźmy taki przykład: 16 osób siedzi razem. Nagle ktoś zaczyna się przyznawać do myśli, które się w nim pojawiają: „Chyba jestem arogancki, bo sądzę, że jestem od was lepszy”. Następna osoba mówi: „O nie, to ja sądzę, że jestem tu najlepszy, jestem profesorem i mam miliony na koncie”. Na to ktoś trzeci: „Myślę, że jestem lepszy od was wszystkich, jesteście puści i pretensjonalni, ja medytowałem 10 lat w Himalajach”. I wtedy możemy się pośmiać z naszych ocen. Widzimy, że jesteśmy ich pełni, tych osądów i słów. To nie jest znowu aż taki dramat.
Ciekawią mnie różne ścieżki samorozwoju, z tego powodu zainteresowałam się radykalną szczerością. Również dlatego, że rozmawiałam z neurobiologami o tym, jak sami stwarzamy sobie rzeczywistość i jesteśmy w stanie oszukiwać się już na poziomie percepcji, a co dopiero na innych. Jednak teraz niepokoi mnie to, co mówisz. Radykalna szczerość momentami brzmi jak dorabianie ideologii do zachowywania się po chamsku. Mam więc rozdźwięk: idea wydaje się cenna, lecz osoba, która ją wymyśliła, wygląda mi na strasznego impertynenta.
Brad Blanton, twórca koncepcji radykalnej szczerości, z pewnością nim jest. Ale jednocześnie nie znam nikogo innego, kto byłby w stanie okazać tyle serca i czułości drugiej osobie. Pomyśl sama: kiedy wyjmiesz dzień nagości z kontekstu terapeutycznego, brzmi to wszystko jak zabawna historyjka: rozebraliśmy się i mówiliśmy o seksie. Chcę powiedzieć, że kiedy zaczynasz praktykować radykalną szczerość, mówisz zdanie, a potem mija wiele minut, w czasie których musisz poradzić sobie z emocjami, jakie to zdanie wywołuje. Mówię np.: „Myślę, że wyglądasz grubo” i czuję, jak brzuch mi się zaciska. Tak naprawdę boję się, że mnie zostawisz, będziesz się mścić, plotkować o mnie z innymi; boję się, że być może powiesz: „Och, nie ma problemu”, ale nigdy więcej do mnie nie zadzwonisz. I kiedy siedzę, przeżywając to wszystko, zdaję sobie sprawę, jak bardzo jestem zależny od innych ludzi: tak bardzo chcę, żebyś mnie lubiła. Większość osób uzna, że nazwanie szefa niekompetentnym arogantem niekoniecznie jest dobrym przykładem szczerości, ale powiedzenie mu, że go przez lata okłamywaliśmy, podporządkowując mu się na siłę, ciągle myśląc o tym, co chce usłyszeć, tylko dlatego, że ta praca jest dla nas ważna – już tak.
Od znajomej trenerki usłyszałam taką historię: pewna para, przechodząc obok kliniki weterynaryjnej, minęła kobietę, która wyszła z niej ze starym, ledwo chodzącym psem. Trzęsła się i płakała. Na pytanie, czy mogą jakoś pomóc, rozpłakała się jeszcze głośniej. Poszli dalej, ale gdy dotarli do domu, mężczyzna zaczął płakać. Wrócił tam, kobieta z psem wciąż tam była, stanął obok i płakali razem. Patrzyli na siebie, potem ona mu podziękowała i się rozstali. Rozumiem, że radykalna szczerość może oznaczać więcej empatii i człowieczeństwa. Czy to jest droga, jak np. w buddyzmie, do jakiegoś większego celu?
Chodzi o ten sam kierunek co w drugiej jogasutrze: inhibit the modifications of the mind (powściągnięcie zjawisk świadomościowych). To dość podobne do medytacji. Powiedziałbym nawet, że radykalna szczerość jest medytacją na głos. Wszystko, czego doświadczamy, można podzielić na trzy kanały: zewnętrzny – to, co postrzegasz; wewnętrzny – to, co się dzieje pod twoją skórą; i w końcu – twoje myślenie. Gdy dzielisz się tym, co dzieje się w tych trzech kanałach, z czasem stajesz się mniej przywiązana do własnego obrazu i ego, a bardziej połączona ze swoim wewnętrznym obserwatorem, z byciem. Mniej się kłócisz, więcej się dzielisz z innymi istotami. Może chcesz to zrobić przez 5 minut?
Spróbujmy.
Używamy trzech zdań. Mówisz o tym, co postrzegasz zmysłami na zewnątrz, o tym, co wewnątrz, pod skórą, a potem o swoich myślach: ocenach, wyobrażeniach, osądach, porównaniach, obrazach. Trzy zdania ty, trzy zdania ja.
Zauważam niebieski balon, który lata pod sufitem mojego mieszkania. Czuję, że jest mi zimno, i chciałabym wejść pod kołdrę. (zatrzymuję się na dłuższą chwilę) Myślę o tym, jak mam poukładać ten wywiad, żeby był wiarygodny, ale żebym pozostała w nim szczera jako osoba aktualnie sceptyczna wobec idei radykalnej szczerości.
(tubalny śmiech) Ja widzę małe zmarszczki przy twoich oczach. Czuję łaskotanie wokół ust. Wyobrażam sobie, że stałaś mi się bliższa, i cieszę się tym momentem.
To miło. I jeszcze raz?
Wciąż na nowo. Z ludźmi na warsztatach robiłem to przez wiele godzin. My ustaliliśmy 5 minut.
OK. Zauważam, że masz duży nos…
Nie, to ocena twojego umysłu. Nie możesz tego zauważyć.
Ale przecież powiedziałeś, że mam małe zmarszczki.
Fakt, przepraszam, źle zrobiłem. Powinienem był powiedzieć tylko o zmarszczkach.
Dobrze, a zatem widzę Twój nos. Czuję się podekscytowana, bo…
„Bo” to już racjonalizacja, zostaw. Mogłabyś nawet być bardziej precyzyjna, gdzie czujesz tę ekscytację.
W ramionach, w żołądku. Myślę, że lubię, kiedy nie mogę przewidzieć, jak potoczy się rozmowa. A jeśli nic się nie zmieni, to czy mogę się powtarzać?
Możesz, to jest przecież medytacja. Poza tym samo stwierdzenie, że się powtarzasz, już jest osądem. Mieszasz kanały.
Chyba rozumiem, na czym to polega, i wcale nie jest to łatwe. Ale w ciągu kilku godzin można się znudzić?
Nuda to też doznanie w ciele, napięcie w jakiejś jego części.
Kilka lat temu w Berlinie przeprowadzono eksperyment nazwany Look Beyond Borders: ludzie z różnych kultur patrzyli sobie w oczy przez 4 minuty. Potem często czuli mocną więź, płakali, chcieli się dotknąć, przytulić.
Być może po godzinie takiego ćwiczenia my też byśmy się przytulali. Jednak samo zauważanie jest tak wartościowe, że dobrze jest się skupić tylko na nim, a działanie zostawić na później. Możesz wtedy dostrzec w sobie tendencje do określonego reagowania, np.: „Czuję się skrzywdzona, chcę ci coś zaproponować, żebyś znowu był moim przyjacielem”. Albo: „Czuję się skrzywdzona i chcę cię zdominować lub zemścić się, albo chcę, żebyś mnie żałował”. Ujawnia się cała twoja dynamika relacji, wszystkie twoje impulsy, strategie, jakimi radzisz sobie z podnieceniem, niepokojem, ze złością. Jesteśmy po prostu szczerzy wobec siebie.
Małe dzieci nie mają jeszcze takich schematów ani filtrów. Kiedy i dlaczego tracimy szczerość wobec siebie oraz innych ludzi?
Czyż nie zachwycają nas takie trzy-, czterolatki? Czyż przebywanie z nimi nie jest darem? Jestem święcie przekonany, że kłamiemy z powodu traum, które nas „zamroziły”, wytrąciły ze stanu flow polegającego na tym, że jedna emocja przychodzi po prostu po drugiej, tak że zaczęliśmy się zastanawiać, co ta druga osoba chce usłyszeć. Budujemy obronę jak prawnik w sądzie; przeszukujemy umysł w poszukiwaniu strategii, które wcześniej zadziałały. Powtarzamy zdania: „To był ktoś inny, nie ja”, „To był wypadek”, „To wszystko przez ciebie”. Jest to odruch wynikający ze strachu. A potem wszystko się komplikuje.
Czyli przerażamy nasze dzieci, dlatego zaczynają kłamać?
Kropka.
Ale lęk pojawia się nie tylko w relacjach z rodzicami. Uczymy się, jak się zachować w grupie; czego oczekują od nas koledzy, nauczyciele…
Ludzie oczekujący od ciebie czegoś nie są takim kłopotem jak ci, którzy czegoś oczekują, a potem cię traumatyzują przez szok. To wielka różnica. Powiedzmy, że mój syn podchodzi do gniazdka i chce włożyć do niego palec, a ja mówię: „Nie rób tego, to niebezpieczne”. On podchodzi coraz bliżej, patrzy na mnie, krzyczę: „Stop!”. I wtedy on płacze. Rani go to, poniża. Ale potem go przytulam i mówię: „Przepraszam, że nakrzyczałem. Przykro mi, że jest ci smutno. Naprawdę chciałem cię ochronić”. Może nawet podejdę do tego gniazdka razem z nim, zobaczymy, jak bardzo jest interesujące. Mogę z nim empatyzować i pomóc mu przeprocesować to emocjonalne zranienie.
To ta piękna wersja.
A teraz ta mniej piękna: rodzic nie potrafi ustalić granic i zamiast powiedzieć: „Nie”, oznajmia: „Już ci mówiłem, że masz tego nie robić, jesteś taki duży, nie zachowuj się głupio”, „Nie powinieneś tego chcieć, jak w ogóle możesz tego pragnąć?”. Zawstydza dziecko. Albo podchodzi do niego i go odciąga, ale mówi przy tym: „Nie ma o co płakać, nie bądź głupi”. I wtedy szok zostaje w ciele. Dziecko, dorastając, słyszy potem w głowie ten głos: „Jestem zły”. Następuje separacja: identyfikujemy się z jedną częścią siebie, a kłamiemy co do drugiej. Kłamanie to dysocjacja, negacja jakiejś części siebie i udawanie, że jesteśmy tylko tym porządnym, dobrze zachowującym się człowiekiem.
Zawsze jednak żyliśmy w społecznym kontekście; to grupa pozwoliła nam przetrwać, uczyła nas, co dobre, a co złe. Nie ma społeczeństw wolnych od konwencji. Nawet noworodki zachowują się w określony sposób, by dorośli ich nie porzucili. Zatem chyba nie było czasu ani miejsca, w których ludzie byliby radykalnie szczerzy.
Im więcej zagrożenia doświadczysz jako dziecko, tym silniej twój organizm nastawia się na korzystanie z układu sympatycznego: walka lub ucieczka. Musisz szybko, automatycznie decydować: dobre, złe, przyjaciel czy wróg. Nie chcesz czuć, zamykasz usta, zachowujesz energię na czas, gdy świat znowu będzie dobry. To są reakcje traumatyczne, przetrwaniowe. Problem całych społeczeństw polega na tym, jak wyjść z takich reakcji i przejść do stanu, w którym ponownie czujesz się bezpieczny, możesz przeżywać emocje, połączyć się z innymi ludźmi, nie tkwisz w zamrożeniu. Każda kultura ma rytuały połączenia, szczerości – wyobrażam sobie, że w Polsce jest to np. chodzenie do kościoła. Każda ma pomysł na to, jak poczuć się znowu sobą, wrócić do ciała, a nie tylko funkcjonować jak robot, który ucieka przed zagrożeniem. Dzisiaj ludzie często są w stanie permanentnego przerażenia: chodzą do pracy, ale nie czują ciała, niczego nie wyrażają. Można tak żyć przez chwilę, jednak nie jest to stan, w jakim powinny trwać rodziny, zwłaszcza dzieci.
Christoph Fink:
Psychoterapeuta nurtu Gestalt, metody somatic experiencing i terapii skoncentrowanej na emocjach (EFT). Od 2017 r. jako trener radykalnej szczerości pracuje indywidualnie i z parami, prowadzi też warsztaty w całej Europie.