Teraźniejszość może być przybliżana i tłumaczona poprzez opowieści o przeszłości. Jednak tego typu narracje niosą ryzyko, że zostaną niezrozumiane i zinterpretowane tylko jako dawne dzieje.
„A zatem nie ma już »teraz«, ponieważ przeszłość pochłonęła teraźniejszość, zamieniła ją w ciąg obsesyjnych powtórzeń, a to, co wydawało się nowe – co wydaje się dziać teraz – jest jedynie odgrywaniem jakiegoś ponadczasowego schematu” ‒ pisał w zbiorze esejów Dziwaczne i osobliwe Mark Fisher, filozof i teoretyk kultury. W elegijnym tekście opublikowanym tydzień po jego śmierci w 2017 r. na stronie „Guardiana” Simon Reynolds stwierdził, że dla młodszych pokoleń najważniejsza była teza Fishera dotycząca prywatyzacji cierpienia psychicznego – dokonanej przez praktyki kapitalistyczne i polegającej na przekonaniu, że to jednostka ponosi pełną odpowiedzialność za stany psychoemocjonalne. W ten sposób problem dotykający milionów staje się ich własną sprawą, na którą system nie ma wpływu i za którą nie odpowiada. Dla polskich czytelników blog Fishera – o nazwie K-punk – prowadzony na początku lat dwutysięcznych nie był z pewnością tak ważnym punktem odniesienia jak dla brytyjskich odbiorców, ale jego tezy krążą i w systemie coraz bardziej drapieżnego kapitalizmu, strojącego się w szatki work-life balance, brzmią coraz mocniej.
Dla trojga młodych pisarzy, publikujących w 2024 r. swoje powieści próbujące diagnozować rzeczywistość społeczną, słowa Fishera tworzą wspólny mianownik, który pozwala uwypuklić pewien ruch, który wszyscy troje wykonują. Ruch od tego, co na podium, do kuchni; od tego, co na froncie, do tego, co na zapleczu; od fasadowej polityki do domowej historii; od salonu do strychu, przyziemia czy przydomowego warsztatu. Chociaż trudno uznać, że Jul Łyskawa, autor Prawdziwej historii Jeffreya Watersa i jego ojców, Jacek Paśnik, twórca Tak szybko się nie umiera, oraz Dominika Słowik, autorka Rybiego oka, należą do tego samego pokolenia (Łyskawa to rocznik 1984, Słowik – 1988, Paśnik – 1997).
Obsesją polskiej literatury jest historia – i to ani nie od dzisiaj, ani nie od czasu ustrojowej transformacji, ale przynajmniej od XIX wieku. Już jeden z twórców polskiego oświecenia, konstruktorów polskiej tożsamości nowoczesnej, Julian Ursyn Niemcewicz, stworzył cykl Śpiewów historycznych, które miały propagować wiedzę o polskiej historii i dzięki temu budować świadomość odrębności narodowej – pierwsze wydanie ukazało się w 1810 roku. Romantyzm i pozytywizm przyniosły lawinę takich opowieści: Ballady i romanse Mickiewicza opowiadały o czasach przedchrześcijańskich na dzisiejszym pograniczu litewsko-białoruskim, Ogniem i mieczem Sienkiewicza wałkowało polską historię z XVII wieku, Faraon Prusa już tytułem sugerował wędrówkę w odległą przeszłość. Nie inaczej było w wieku XX, kiedy to nie za bardzo potrafiliśmy patrzeć na to, co nas otacza, i szukaliśmy wzorów wyjaśniających w przeszłości. Włodzimierz Terlecki w latach 60. i 70. XX w. pisał o powstaniu styczniowym, by opowiedzieć w gruncie rzeczy o powstaniu warszawskim i komunizmie; Teodor Parnicki wracał do średniowiecza; Polskę Piastów Pawła Jasienicy czytała cała Polska ‒ tym chętniej, im zacieklej propaganda komunistyczna próbowała udowodnić tysiącletnią obecność Polski na Ziemiach Odzyskanych. Historia służyła jako ezopowy język albo jako maska. Kiedy trzeba było ominąć zapisy cenzury, to w niej doszukiwano się albo źródeł różnych doświadczeń społeczeństwa socjalistycznego, albo kluczy do ich zrozumienia.
Ten sam klucz widzimy w użyciu dzisiaj i z uporem kręcimy nim w zamku naszej samowiedzy: Księgi Jakubowe Tokarczuk, upominające się o społeczeństwo inkluzywne i gościnne, to wszak opowieści o XVIII-wiecznej Rzeczpospolitej, a jej powieść Empuzjon, stanowiąca głos w sprawie wyboru tożsamości, osadzona jest na początku XX wieku. W biografii Rodziewiczówna. Gorąca dusza autorka, Emilia Padoł, zarysowuje historię feminizmu oraz historię lesbijek w Polsce i stawia mocne tezy dotyczące ksenofobii polskiej inteligencji na przełomie XIX i XX wieku.
Troje młodszych autorów nie ma więc szans w walce o jasne widzenie teraźniejszości – żeby ją zobaczyć, trzeba sięgnąć do historii. Ta znów służy w ich powieściach tylko jako rodzaj szkieletu, na którym trzyma się ciało teraźniejszości: pamiętać jednak trzeba, że dzisiaj nawet początek lat 90. to już historia. Każde z nich narzuca na opowieść o przeszłości nasz aktualny system wartości, nasze dylematy i hierarchie, zadaje historii nasze pytania i wyciąga na jaw jedynie te wątki, których genealogia jest ważna dla nas obecnie. To nie jest skansen ani akcja rekonstrukcyjna, ale raczej Powrót do przeszłości.
Zarówno Łyskawa, jak i Paśnik oraz Słowik kompletnie odrzucają historię polityczną, robiąc z niej tekturowe tło do wydarzeń obyczajowych. Ona ich nie obchodzi, zostaje zepchnięta do przypisu, lakonicznej wzmianki. U Łyskawy w refleksjach Ike’a Harta, jednego z tytułowych ojców, wojna w Korei pojawia się jako koszmarne wspomnienie marszu i ostrzału artyleryjskiego, a somatyczny opis doświadczenia nawiązuje tutaj do Depesz Michaela Herra ‒ ikonicznej, obrazoburczej, niefikcjonalnej książki o wojnie w Wietnamie. Z kolei Paśnik tak ustawia bohaterów, że niby patrzą oni na tekturową politykę, ale w istocie jej nie widzą, pogrążeni w życiu małego miasteczka czasu stanu wojennego, uwięzieni między propagandą trąbiącą hasła o możliwości awansu społecznego a stacjonującym w pobliżu wojskiem, co do którego narodowości wszyscy mają poważne wątpliwości. Słowik idzie jeszcze dalej, bo osadzając akcję w latach 90., snuje historię o biedzie rozbitej rodziny, składającej się z matki pracującej na stoisku mięsnym w sklepie spożywczym i jej cynicznej z konieczności córki, nazywanej przez złośliwych kolegów „grzybiarą” – od zapachu, który unosi się z jej ubrań, bo razem z matką mieszkają w chłodnym i ciemnym przyziemiu. Jej bohaterki nie wiedzą, że uczestniczą w transformacji ustrojowej, nie mają świadomości zmian. Zajmuje je obserwacja własnego życia na samym dole drabiny społecznej, w ramach której sprzedawanie kosmetyków z katalogu czy roznoszenie ulotek jawi się jako awans i zapowiedź lepszego życia.
W zamian za historię polityczną, która po pierwsze toczy się gdzieś daleko, a po drugie nie ma nic wspólnego z życiem i rzeczywistością, cała trójka autorów na pierwszym planie ustawia rodzinę – a właściwie pogorzelisko, jakie po niej zostało. To rodzina właśnie gruntownie sypnęła się w przeszłości; doszło do szeregu erozji, które dzisiaj objawiają się kolejnym pokoleniem rozwodników. Według danych GUS w 1980 r. udzielono 307 tys. ślubów, rozwodów było zaś 39,8 tys. W roku 2017 na 192,6 tys. zawartych związków małżeńskich rozwiodło się 65,3 tys. Dane te, zbierane przez GUS i publicznie dostępne, nie podlegają współcześnie specjalnej analizie kulturowej. Jednak Łyskawa, Paśnik i Słowik z powagą traktują ten temat. Tak jak historia i polityka wydają się w ich powieściach zaskorupiałe, przestarzałe i odległe, tak życie rodzinne jest dotykalne, bliskie, autentyczne. Zderzenia dokonują się tu właśnie w obrębie życia rodzinnego, walka dotyczy wypracowania relacji, ich uzdrowienia lub stworzenia.
Sagi rodzinne zawsze powstają w czasie kryzysu. Dokonuje się w nich odwrót od zbyt chaotycznego świata zewnętrznego niejako w głąb: ku domowi. Z drugiej strony życie rodzinne stanowi zwierciadło, w którym odbijają się zmiany zachodzące w świecie. Na małym obrazku łatwiej pokazać to, co się kruszy. Na przykładzie rodziny można też wyraźniej wskazać różne postawy wobec tych samych zjawisk współczesności. Tomasz Mann pisał Buddenbrooków w latach 1897–1900, w czasie przyspieszonej industrializacji, rosnących konfliktów nacjonalistycznych, wzrostu niepokojów społecznych, które niedługo później, w 1905 r., we wschodniej części Europy spowodują rewolucję. Mann, wówczas 26-letni, wykonał zwrot w tył i skupił się na historii jednej mieszczańskiej rodziny, czyniąc z niej soczewkę. W kluczowej dla wątku rodzinnego scenie Hanno, dziedzic rodu, bierze do ręki domową Biblię i grubą kreską odkreśla drzewo genealogiczne, zamykając sztafetę pokoleń. Z Hanna nie będzie już porządnego niemieckiego mieszczanina, nie przedłuży on rodu Buddenbrooków.
Na tej samej linii balansują historie opowiadane przez Łyskawę, Paśnika i Słowik. Każde z nich skupia się na relacjach w obrębie rodziny i buduje je w sposób wielowymiarowy, plastyczny, z pełnym spektrum barw. Bohaterki Rybiego oka, ekspedientka Edyta i jej córka Natalka, są dokładnym przeciwieństwem porządku mieszczańskiej rodziny, ze względu na niewielką różnicę wieku bardziej przypominają siostry.
Główny bohater i jednocześnie narrator książki Paśnika opowiada przede wszystkim o zderzeniach z ojcem. Jak pisze Wojciech Śmieja w książce Po męstwie, wzór relacji domowych w PRL-u stanowiła próżnia wytwarzająca się z powodu wolno postępującej emancypacji kobiet oraz ich podwójnego ‒ zawodowego i rodzinnego ‒ obciążenia. Oczekiwały one od mężczyzn udziału w obowiązkach, wysłuchania ich głosu, emocjonalnej więzi, jednak ówcześni mężczyźni nie byli w stanie ofiarować w wystarczającym stopniu żadnej z tych rzeczy, nie wspominając o spełnieniu w całości któregoś z oczekiwań. Do tej prawdy – o początkach kryzysu męskości nie w latach dwutysięcznych, ale raczej w 70. XX w. – powoli dochodzimy teraz. Debata społeczna, jeśli oczywiście kiedykolwiek się odbędzie, jest dopiero przed nami. Tymczasem wszystkie omawiane tutaj powieści doskonale rejestrują ową próżnię, jakby osoby piszące, urodzone w latach 80. i 90., już posiadły wiedzę o źródłach dzisiejszego kryzysu. U Słowik człowiek, który jest biologicznym ojcem nastoletniej bohaterki, jest nieświadomy swoich obowiązków wobec niej i obraża się, kiedy ona ma wobec niego jakiekolwiek oczekiwania. Inaczej rozgrywa ten wątek Paśnik, który każe swojemu dorastającemu bohaterowi żyć obok niedostępnego, przepełnionego wstydem ojca. Autor w ciekawy sposób rejestruje tu zderzenie dwóch warstw społecznych, wciąż nieopowiedziane spięcie z epoki PRL-u: matka jest z pochodzenia chłopką, ojciec – rzemieślnikiem z miasta. Jednak to ona namawia syna do podjęcia próby awansu, czyli po prostu do pójścia na studia. Mąż zarzuca jej wtedy a to chłopską bezczelność, a to ślepotę wynikającą z niskiego urodzenia. I to on w perspektywie socjologicznej ma więcej racji – w latach 80. kariera i wyjście z własnej klasy wcale nie były takie proste, wypalił się już mit awansu społecznego intensywnie propagowany w latach 50.
Z kolei Łyskawa udaje (ale jest to oszustwo doskonałe), że pisze powieść rozgrywającą się w Stanach Zjednoczonych, tymczasem amerykańskie realia w gruncie rzeczy są tylko tłem do uniwersalnej opowieści o dziedziczeniu i odcinaniu się od dziedzictwa. Ojcowie i synowie nie są też tutaj płaskimi, społecznymi rolami, lecz postaciami głęboko przeżywającymi swoje relacje. Każdy z ojców ‒ a obserwujemy tu przedstawicieli kilku pokoleń ‒ przejmuje kontrolę nad swoim potomkiem, odsuwając matkę na drugi plan. Łyskawa rejestruje modele zachowań ojcowskich od końca XIX w. do współczesności, budując ich postacie poprzez zderzenie tego, jak sami widzą swoją rolę, i tego, co im wolno w ramach obowiązującej konwencji społecznej.
Jeśli więc teraźniejszość odgrywa ponadczasowy schemat i nie istnieje inaczej ‒ jak pisał Fisher ‒ to w powieściach Łyskawy, Paśnika i Słowik przejawia się ona zawsze jako piekło domowe, czasem ubrane w kostium przeszłości, ale ciągle współczesne. Problemy dzisiejszego społeczeństwa dobrobytu i skrajnej samotności opowiedziane są jako historie rodzinne. Każde z trojga pisarzy szuka źródeł owego piekła i stara się wskazać momenty zmiany, luzowania gorsetu, nawiązywania relacji, wychodzenia ze skorupy lęku. I zawsze jest to lęk odczuwany przez bohaterów dorosłych albo prawie dorosłych.
Jul Łyskawa, Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców, wyd. Czarne, Wołowiec 2024.
Jacek Paśnik, Tak szybko się nie umiera, wyd. W.A.B., Warszawa 2024.
Dominika Słowik, Rybie oko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024.