
Elitarne koncerty muzyki klasycznej, młode małżeństwo odpoczywające od życia domowego, sobotni wieczór. Co może pójść nie tak? Otóż wiele. Zapraszamy do przedpremierowej lektury fragmentu opowiadania Amora Towlesa.
Nie siedzieliśmy nawet od dwóch minut, a Tommy już zaczął się wiercić. Ze zmarszczonymi brwiami co chwilę spoglądał przez ramię na wejście do sali koncertowej.
– Może nie przyjdzie – rzucił.
– Może nie – przytaknęłam. Dochodziła już przecież ósma i obsługa widowni wskazywała miejsca ostatnim maruderom.
Tommy skinął głową i z powrotem zanurzył nos w programie.
– Steven Isserlis wykona sonaty na gambę Bacha – przeczytał głośno. A potem posłał mi pierwszy szczery uśmiech tego wieczoru. – Piszą, że Isserlis zagra na wiolonczeli Guadagniniego z 1745 roku!
Odwzajemniłam uśmiech.
Średnia liczba odbić poszczególnych bejsbolistów, liczba koni mechanicznych w samochodzie, najświeższe fluktuacje wskaźników giełdowych. Czasem można odnieść wrażenie, że nic nie ekscytuje mężczyzn równie mocno jak liczby. Moim zdaniem odzywają się w nich wtedy wewnętrzni chłopcy.
Nagle szmer na widowni zaczął przycichać, zduszone rozmowy przerodziły się w pojedyncze szepty. Na moment zapadła zbiorowa cisza, przerwana kilkoma kaszlnięciami, a potem rozległy się brawa: Isserlis wszedł na scenę w towarzystwie akompaniatora.
Tommy odłożył program i z zaangażowaniem przyłączył się do owacji, choć podejrzewam, że oklaskiwał puste miejsce po swojej lewej stronie bardziej niż artystę.
Isserlis