Szok teraźniejszości
i
zdjęcie: Paul May/FRONT (CC BY 2.0)
Przemyślenia

Szok teraźniejszości

Tomasz Stawiszyński
Czyta się 27 minut

Jak zmieniły się media pod wpływem nowych technologii? Czy istnieją alternatywy dla kapitalizmu? Jak to możliwe, że Internet, który miał być wielkim oknem na świat, okazał się lokalnym narzędziem? Rozmowa z Douglasem Rushkoffem, amerykańskim socjologiem i medioznawcą.

Nowojorska ulica to prawdziwy koktajl tożsamości. Można tu spotkać każdego. Milionerów, maklerów, pisarzy, aktorów, bezdomnych, geniuszy, naukowców, kelnerów, gangsterów i drag queens w pełnym stroju estradowym. Indian, Hindusów, Afrykańczyków, Portorykańczyków, Meksykanów, Polaków, Rosjan, Anglosasów, a także przedstawicieli wszelkich innych istniejących (a być może również nieistniejących) narodowości. Wyznawców wszelkich możliwych wiar i kultów. Wszelkich możliwych filozofii i światopoglądów.

Douglas Rushkoff jest jak Nowy Jork. Też ma wiele tożsamości, wiele równoległych biografii. Nie sposób zamknąć go w żadnej szufladzie. Z każdej prędzej czy później się wymknie. To jeden z najwybitniejszych współczesnych medioznawców. Poważny profesor nowojorskiego Queens College. A przy tym twórca totalnie szalonych scenariuszy do komiksów, w których magowie i okultyści walczą z największymi zbrodniarzami w historii świata.

To także autor setek tekstów i kilkunastu książek, w tym słynnej, opublikowanej w 1994 r. Cyberii, w której przewidział globalną ekspansję Internetu. I której pierwszą wersję odrzuciło ponoć jakieś duże wydawnictwo (jakie – to wciąż pozostaje tajemnicą), bo redaktorzy stwierdzili, że nie ma się czym ekscytować i o tym całym Internecie już za parę lat nikt nie będzie pamiętał (naprawdę!). To również wzięty mówca, zapraszany zarówno przez naukowe instytucje, jak i prywatne korporacje – z wykładami mającymi inspirować i wyznaczać nowe kierunki rozwoju. A zarazem rasowy przedstawiciel kontrkultury, radykalnie krytyczny wobec tych wszystkich korporacji oraz instytucji, przyjaciel i współpracownik takich wywrotowców, jak Timothy Leary, Terence McKenna, Robert Anton Wilson, Genesis P-Orridge i Grant Morrison. A na dodatek – wykwalifikowany choreograf filmowych scen walki wręcz.

Zupełnie jak Nowy Jork, prawda?

No, może niekoniecznie. Bo to miasto nie jest jakoś szczególnie gościnne. Potężne odległości, wielkie budowle, monstrualne korki i przelewające się ulicami tłumy budzą w przyjezdnych – przynajmniej na początku – głównie lęk, dezorientację i dystans. A Rushkoff – wręcz przeciwnie. Kiedy spotykamy się w jego gabinecie w Queens College, pełnym książek i plakatów przedstawiających jakieś undergroundowe produkcje filmowe, serdecznie ściska mnie na przywitanie. Chociaż widzimy się pierwszy raz w życiu.

Tomasz Stawiszyński: Czy żyjemy w przełomowym momencie, kiedy świat, który znaliśmy, ulega fundamentalnym przeobrażeniom, ale o jego przyszłej postaci nic jeszcze nie wiemy?

Douglas Rushkoff: Właściwie trudno wskazać w historii jakikolwiek moment, który nie miałby cech, które wymieniasz (śmiech). Po prostu w niektórych epokach zmiany następowały powoli, a w niektórych błyskawicznie. Nasza należy do tej drugiej grupy. Niewątpliwie jesteśmy dziś świadkami istnej eksplozji innowacji i zmian. Na bardzo wielu poziomach. Weźmy pierwsze z brzegu: kryzys zachodniej cywilizacji i zmierzch Ameryki, rozwój Internetu, utrata poczucia ciągłości poznawczej, która jest związana z rozwojem technologii informacyjnych, i – co ma z tym ścisły związek – zanik dotychczasowych

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Zespół stresu porozbiorowego
i
Rejtan (1866) Jan Matejko, zbiory Muzeum Narodowego w Warszawie (źródło: Wikimedia Commons)
Wiedza i niewiedza

Zespół stresu porozbiorowego

Mikołaj Gliński

W stulecie odzyskania niepodległości przyglądamy się dziwnym Polaków relacjom z wolnością. W pierwszym odcinku stawiamy pytanie: czy dla ojczyzny można oszaleć? Otóż w historii Polski nieraz się to zdarzało. Lista chorób psychicznych o patriotycznym rodowodzie wystarczyłaby na obdarowanie kilku narodów.

Podobno kładł się w ciemnym pokoju i nie pozwalał, aby z oczu i twarzy spędzano mu siadające muchy. Leżał tak długie godziny w milczeniu i bezruchu ze wzrokiem utkwionym w jeden punkt. Kiedy indziej zdawało mu się, że widzi latawce na niebie – rozmawia z nimi, goni je i pod sąd na sejm odsyła. Innym razem – że rosną mu skrzydła. Wtedy uciekał przed opiekunami do ogrodu lub na okoliczne pola i wyobrażał sobie, że odlatuje w dal. 

Czytaj dalej