Podobnie jak wielu innych ważnych i obecnie zapomnianych polskich artystów, których aktywność przypadła na pierwszą połowę XX w., bohaterka dzisiejszego „wyboru” pochodziła z Podola.
Maria Ewa Łunkiewicz-Rogoyska, w skrócie M.Ewa albo po prostu Mewa – jak o niej mówiono – urodziła się 5 kwietnia 1895 r. w liczącej nieco ponad 400 mieszkańców wsi Kudryńce nad Zbruczem w powiecie Kamieniec Podolski. Wieś należała do rodziny Koziebrodzkich, a dzierżawił ją ojciec artystki Stanisław Chmielowski, który tak jak jego starszy brat Adam odebrał wykształcenie w Instytucie Politechnicznym i Rolniczo-Leśniczym w Nowej Aleksandrii, jak w owym czasie nazywało się miasto Puławy. Adam Chmielowski, jak słusznie przypuszczacie, to właśnie ów słynny katolicki święty Brat Albert, który stracił nogę w czasie powstania styczniowego, został malarzem, aby ostatecznie w latach 90. XIX w. porzucić sztukę i założyć w Krakowie zgromadzenie albertynów i albertynek, gdzie prowadził działalność na rzecz najuboższych i osamotnionych. Matka Mewy – Maria z Kłopotowskich – również uprawiała malarstwo. Sztuki tej uczyła się w bliżej nieokreślonej pracowni w Paryżu, a także na kursach Adriana Baranieckiego w Krakowie. Nic dziwnego, że rodzinny dom Mewy wypełniony był obrazami nie tylko matki i wuja Adama, ale też zaprzyjaźnionego z rodziną Chmielowskich Stanisława Witkiewicza, który w 1911 r. podarował im kilka swoich pejzaży górskich. Znacznie później, bo w roku 1937, syn sławnego malarza, Witkacy, namalował jej portret, a nawet dedykował dwie ze swoich książek: Szkice estetyczne (1922) i Teatr. Wstęp do teorii Czystej Formy w teatrze (1923). Mewa miała dwóch starszych braci, Teodora i Adama, oraz jednego młodszego – Tadeusza.
Od 1906 r. Mewa pobierała naukę w Wyższym Zakładzie Naukowo-Wychowawczym Zakonnic Najświętszego Serca Jezusowego Sacré Coeur w Zbylitowskiej Górze koło Tarnowa. W roku szkolnym 1911–1912 znalazła się w zakładzie tego zgromadzenia w San Remo we Włoszech, gdzie – jak mówią dokumenty – „wydoskonaliła się w języku francuskim”. Świadectwo dojrzałości zdobyła zaś w roku 1913 z wynikiem „chlubnym” w Liceum Sióstr Urszulanek w Tarnowie, co uprawniało ją „do studyów uniwersyteckich w charakterze słuchaczki nadzwyczajnej”. Już za chwilę nadeszła pierwsza wojna światowa i matka Mewy po śmierci męża postanowiła przenieść się wraz z rodziną do Lwowa, gdzie zakupiła kamienicę. W tym czasie przyszła malarka, kontynuując rodzinną tradycję, uczyła się rysunku na tamtejszych kursach dla kobiet.
Wśród paryskich artystów
10 września 1919 r. we Lwowie Mewa wyszła za mąż za majora artylerii Jerzego Łunkiewicza, bliskiego kolegę z wojska jej ulubionego brata Teodora. W kwietniu następnego roku major Łunkiewicz rozpoczął pracę w Ministerstwie Spraw Wojskowych i w związku z tym małżonkowie zamieszkali w Warszawie. Ale już w sierpniu tego samego roku mąż Mewy znalazł się na froncie jako dowódca dywizjonu artylerii. W odróżnieniu od jej brata Teodora przeżył i w roku 1921 oboje udali się do Paryża, gdzie Jerzy Łunkiewicz – jak się zdaje w uznaniu zasług wojennych – miał studiować w L’École supérieure de guerre. Mewa zaś zdała konkursowy egzamin do L’École nationale supérieure des arts décoratifs, gdzie przez następne trzy lata studiowała malarstwo sztalugowe oraz grafikę użytkową.
Być może, jak sugerują znawcy przedmiotu, wtedy właśnie poznała Henryka Stażewskiego, który w latach 1924–1929 kilkakrotnie przebywał w Paryżu. Nie myślcie jednak, Szanowni Czytelnicy, że był to zwyczajny romans. Jeśli już, to romans na płaszczyźnie czysto intelektualnej, Stażewski nie interesował się bowiem jakimikolwiek związkami o charakterze płciowym. Tak czy inaczej, to właśnie on wprowadził Mewę w towarzystwo ówczesnej elity artystycznej Paryża. Poznała takich twórców, jak Piet Mondrian, Michel Seuphor, Georges Vantongerloo, Fernand Léger, a także Polaków, m.in. Aleksandra Rafałowskiego i poetę Jana Brzękowskiego. Co jednak najważniejsze, Mewa zapoznała się z teorią i praktyką puryzmu, kierunku artystycznego zapoczątkowanego przez Amédéego Ozenfanta i Charles’a-Édouarda Jeanneret-Grisa, znanego powszechnie jako Le Corbusier.
Artyści ci postulowali, aby wrażenia odbierane przez nas z obrazu były „zbliżone jakością do tych stanów psychicznych, jakie budzi w nas świadomość jakiegoś ogólnego prawa, jakiejś ogólnej zasady, jak na przykład w matematyce”. Wkrótce sama zaczęła malować w ten sposób. Spod jej pędzla wychodziły harmonijne, statyczne kompozycje zbudowane z uproszczonych form wpisanych w geometryczne figury tła, z którymi się przenikały. Dominowały barwy chłodne: błękit, szarości, biel oraz chłodna żółć. W polskim świecie artystycznym Mewa była jedyną malarką uprawiającą ten styl. Niestety zdecydowana większość jej obrazów z tego okresu została zniszczona w czasie drugiej wojny światowej.
Krajobrazy miejskie
Na początku lat 30. Mewa powróciła do Warszawy, choć w dalszym ciągu często odwiedzała Paryż. Początkowo zamieszkała wraz z mężem na Żoliborzu Oficerskim, a później, w roku 1932, już po separacji, przy Krakowskim Przedmieściu 89. Na przełomie stycznia i lutego 1931 r. miała wystawę indywidualną w Salonie Sztuki Czesława Garlińskiego przy ulicy Mazowieckiej 8 w Warszawie. Zaprezentowała tam 31 obrazów, a okładkę katalogu wystawy zaprojektował sam Henryk Stażewski. W maju 1934 r. Mewa oficjalnie rozwiodła się z Łunkiewiczem. Mimo to pozostała przy nazwisku byłego męża i tak wciąż podpisywała swoje prace. Po małżeństwie tym pozostały jej niesmak i niechęć do mężczyzn w mundurach, która udzieliła się także Stażewskiemu, czemu dawał wyraz w swoich notatnikach. Wkrótce Mewa i Henryk zamieszkali wspólnie na jakiś czas przy ulicy Ossolińskich 6.
Od połowy lat 30. w sztuce Mewy zaczęły pojawiać się nowe motywy. Teraz malowała postacie ludzkie w krajobrazie miejskim, portrety, sportowców – piłkarzy i pływaków – oraz konie. Brała udział w wielu wystawach zbiorowych w Polsce, głównie w warszawskim IPS-ie, i za granicą, m.in. w Paryżu, Brukseli, Amsterdamie, Budapeszcie i Nowym Jorku. Uczestniczyła w jarmarkach sztuki organizowanych w Hotelu Europejskim, a także w cukierni Rotunda Lardellego przy ulicy Polnej 30. Jeszcze wcześniej, w 1933 r., zaangażowała się w działalność związkową: należała do grona założycieli Związku Zawodowego Polskich Artystów Plastyków w Warszawie, gdzie przez kilka lat pełniła funkcję sekretarza zarządu. We wrześniu 1939 r. – jak wspominał jej bratanek Stanisław, syn Adama Chmielowskiego – malowała przy użyciu akwareli dymiące jeszcze ruiny Warszawy.
Wiosną 1942 r. Mewa udała się w rejs statkiem Wisłą i Sanem do Siennowa, gdzie wiejskie gospodarstwo prowadził Zdzisław Wolski, szwagier jej brata Adama. Zabrała ze sobą sporą część swoich przedwojennych obrazów, zwiniętych w rulon, co pozwoliło ocalić choć część jej dotychczasowego dorobku. Podróż trasą wodną była prawdopodobnie w miarę bezpieczna, gdyż pozwalała ominąć rewizje i łapanki. W Siennowie pozostała aż do jesieni tego samego roku, aby następnie przenieść się do wiejskiego domu Moniki i Edwarda Piwowarskich w okolicach Miechowa. Powróciła do Warszawy w roku 1945 i zamieszkała w domu przy ulicy Pięknej 11a, wówczas jeszcze noszącej imię Piusa XI. Mieszkanie dzielił z nią oczywiście Henryk Stażewski, który czas okupacji spędził w Szczekocinach, a zaraz po zakończeniu działań wojennych pojawił się w zrujnowanej stolicy. Oboje podjęli pracę w Wojskowym Instytucie Geograficznym, gdzie rysowali i opisywali topografię budynków oraz miejsc powojennej Warszawy.
Doskonała harmonia
W 1946 r. Mewa po raz kolejny wyszła za mąż. Tym razem za młodszego od niej o kilka lat inżyniera Jana Zbigniewa Rogoyskiego. Małżonkowie zamieszkali, oczywiście razem ze Stażewskim (!), w lokalu przy ulicy Pięknej. Podobnie jak przed wojną dom Mewy i Henryka był miejscem spotkań przyjaciół z dawnych czasów, a także tych nowo poznanych. Przychodzili tam m.in.: krytyk literacki Adam Mauersberger z siostrą Zofią Gawlikowską, byłą łączniczką z powstania warszawskiego, malarka Niusia Piwowarska, Artur Sandauer z żoną, poeta Miron Białoszewski ze swym przyjacielem zwanym Le, młodzi krytycy sztuki Anka Ptaszkowska i Mariusz Tchorek, malarz Jerzy Tchórzewski oraz wieloletni dyrektor warszawskiego zoo Jan Żabiński, ten sam, którego postać zagrał Johan Heldenbergh w filmie Azyl (oryg. The Zookeeper’s Wife) z 2017 r. w reżyserii Niki Caro. Żonę Żabińskiego, Antoninę – której pamiętniki stały się podstawą scenariusza filmu – zagrała Jessica Chastain. Jeśli jeszcze nie widzieliście, polecam.
Nikt nie opowiedział lepiej o tym ekscentrycznym trio niż Miron Białoszewski w swojej książce Donosy rzeczywistości: „Mewa latała z Heniem. Ale miała męża Jasia. Mieszkali we troje. Z tym że Henio miał zawsze pokój osobniejszy. Mewa mi tłumaczyła: »Żabiński dzieli ludzi na stadła i na odyńców. W stadłach zawsze jest typ A i typ B. Typ A zwykle góruje w układzie energią, przewodzi«. Ona była A. A Henio był typowym odyńcem”. Mewa, Henio i Jasio żyli, jak się zdaje, w doskonałej harmonii. Gdy stawiali pasjansa, wzajemnie dokładali sobie karty. Gdy Henio był chory, Jasio robił mu zastrzyki. Kiedy zaś wywoływali duchy przy użyciu talerzyka i elipsy, to nie jakichś postaci historycznych, tylko… swoje własne. Jasio hodował rybki i roślinki, ale też w trudnych okresach utrzymywał ich wszystkich ze swojej inżynierskiej pensji. Gdy Jasio wychodził do pracy, Mewa i Henio codziennie o 12.00 zasiadali zawsze przy tym samym stoliku w kawiarni SARP-u przy ul. Foksal 2.
„Francja była wielką miłością Mewy – wspomina Anka Ptaszkowska. – Czytała całą dostępną prasę i literaturę francuską i tłumaczyła nam co ciekawsze teksty. Potrafiła zaszczepić w nas zachwyt nad francuską kulturą, językiem i kuchnią. Pamiętam smak jej omletów a la Mère Poulard”. Kiedy w Warszawie pojawił się młodziutki wówczas francuski tłumacz Białoszewskiego, Tadeusza Borowskiego i Witkacego Eric Veaux, który zresztą już znacznie później przetłumaczył także moją i Darka Foksa książkę Co robi łączniczka, Mewa zaraz zapałała do niego taką sympatią, że jego imieniem nazwała swój ulubiony parasol.
Trzeba to zobaczyć
W roku 1958 w twórczości Mewy rozpoczął się nowy okres. Odtąd aż do końca życia malowała już tylko obrazy abstrakcyjne. Tak o tych pracach pisała Aleksandra Gończyńska: „Opisy ostatnich kompozycji Marii Łunkiewicz można by prowadzić, operując muzycznymi raczej terminami. Język służący do mówienia o formie malarskiej, jeżeli pozostaje w konwencji sformułowań historii sztuki, wydaje się zbyt surowy i suchy, a nade wszystko nie pozwala na uchwycenie uczuciowej, wrażeniowej istoty. Jeżeli powiemy, że wewnętrzna zależność form i barw została spełniona w obrazach Marii Łunkiewicz, to nie stworzy to u większości ludzi żadnego prawie wrażenia poza poczuciem porządku i ładu, tak jak przeciętnie muzykalny człowiek nie usłyszy w wyobraźni symfonii, której partyturę mozolnie w danej chwili odczytuje. Kompozycje te trzeba zobaczyć”. Sama Mewa mówiła o swoich nowych obrazach, że są „op-artowskie, mają drażnić spojówkę, więc ja robię tak, aby drażniły spojówkę i dodaję do tego koncepcję intelektualną”.
W 1962 r. Mewa, jej mąż Jasio i Henryk Stażewski otrzymali nowe mieszkanie na samym szczycie budynku przy ulicy Świerczewskiego 64 m. 118 (obecnie al. Solidarności 64). Dziś w lokalu tym, odpowiednio przystosowanym poprzez dostawienie na dachu wieżowca szklanego pawilonu, znajduje się Instytut Awangardy, gdzie można zobaczyć w nienaruszonym stanie pamiątki po artystach, którzy onegdaj tam żyli. Jednak nie tyle po Mewie, ile przede wszystkim po Edwardzie Krasińskim, który wprowadził się tam – zresztą na życzenie Mewy – już po jej śmierci w roku 1967, a potem mieszkał przez całe lata z Henrykiem Stażewskim, jak również po jego odejściu w roku 1988, aż do własnej śmierci w roku 2004.
Maria Ewa Łunkiewicz-Rogoyska zmarła 4 września 1967 r., zaledwie kilka tygodni po Jasiu. Przyjaciel Mirona Białoszewskiego Le przytomnie wówczas zauważył: „To Henio teraz półwdowiec”. Oboje zostali pochowani na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie, ich nagrobek zaś zaprojektował oczywiście oddany przyjaciel Henryk Stażewski. Odwiedźcie, proszę, w listopadowy wieczór tę mogiłę, aby oddać hołd tym doprawdy niezwyczajnym osobom. A może przy okazji nawiedzi Was myśl, że można pięknie spędzić życie także w najtrudniejszych czasach.