„Kiedy stoję na głowie,/dusza spada do głowy./Jest wtedy na swoim miejscu” – pisała Anna Świrszczyńska, moja ulubiona poetka i entuzjastka jogi.
Zaryzykowałabym twierdzenie, że obecny w jej poezji radykalny projekt kobiecej cielesności mógł mieć źródło w praktyce asan. Podobnie jak jej odwaga mówienia własnym głosem.Z natury jestem sową i przez wiele lat zarywałam noce, tłumacząc albo pisząc, a rano długo odsypiałam. Żywiłam też silne kartezjańskie przekonanie o dualizmie duszy i ciała. Nie miały ze sobą silnych związków, stan ciała nie przekładał się na stan duszy ani na odwrót. Żywiąc ambicje intelektualne, wybierałam skupienie się na zsekularyzowanej wersji duszy, czyli na umyśle. Nie biegałam, nie gimnastykowałam się, za to dużo czytałam. Ruch kojarzył mi się z czymś mało istotnym i męczącym, a koszmar gier zespołowych w polskiej szkole jedynie owo przekonanie ugruntował. Poza tym byłam stosunkowo racjonalna i nie interesowały mnie tematy w stylu New Age.
Nienawidziłam też śpiewać publicznie, więc gdyby ktoś, powiedzmy 12 lat temu, powiedział mi, że jako nauczycielka jogi będę rozpoczynać i kończyć zajęcia śpiewaniem