Nieszczęsna Rachela, żona handlarza diamentów, każdego dnia czeka na wieści o synu. Chociaż pragnie uspokojenia, to w głębi serca spodziewa się najgorszego. Tymczasem zbliża się święto Pesach – upamiętnienie czasu, gdy Bóg, zsyłając egipskie plagi, oszczędził dzieci Izraelitów.
Zima się wycofała i nastało ciepłe przedwiośnie. Słoneczne światło rozlewające się coraz szerszą plamą po podłodze kuchni Bermanów powypędzało cienie z kątów, tak że już tylko wychłodła żeliwna płyta pieca połyskiwała zimną czernią.
Im jednak na świecie robiło się jaśniej, tym Rachela bardziej posępniała. Snuła się po domu nieobecna, niewzruszona nawet tym, że zbliżało się Pesach. Nie licząc teścia, nie miała do kogo otworzyć ust. Do męża, który znów handlował diamentami, nie było się po co odzywać, bo jedyne, o czym mogła i chciała z nim rozmawiać, był Dawid, a tego imienia Berman zakazał jej wspominać.
Jak już się wybrała do córki, nie mogła ścierpieć panujących tam dziwacznych zwyczajów. Drażniło ją, że Jeanette sprawiła służącej czarną atłasową sukienkę z frymuśnym kołnierzykiem i mankietami z muślinu, maciupeńki batystowy fartuszek i wymyślny czepek.