Ten straszny księżyc Ten straszny księżyc
Przemyślenia

Ten straszny księżyc

Łukasz Kaczyński
Czyta się 6 minut

Walijski Ulisses? Podobno w ojczyźnie pisarza takie porównania są na miejscu. Prichard eksploruje możliwości strumienia świadomości, robi to co prawda cztery dekady po Joyce’ie i nie tak wieloaspektowo, ale zasługuje na  rozgrzeszenie i uznanie.

Powieść walijska narodziła się dopiero pod koniec XIX wieku i potrzebowała Pricharda, by wejść w dorosłość, czy choćby zerwać z tradycjonalizmem i pruderią. Debiutująca tłumaczeniem Jednej księżycowej nocy Marta Listewnik przywołuje zresztą anegdotę o ówczesnych czytelnikach zszokowanych słowem „penis” już na drugiej stronie książki.

Powieści Pricharda blisko do Śmierci pięknych saren Oty Pavla, tyle że obiektem kultu i mitologizacji jest tu postać matki, nie ojca. Obie powieści powstały jako rodzaj terapii i żywią się biografiami pisarzy – dla Pricharda jest to rozliczenie więzi, którą zerwała choroba psychiczna matki (z kolei znakiem zerwania relacji z ojcem było skreślenie „t” w nazwisku, którego nie chciał nosić jako schedy), Pavel – jak wiadomo – sam trafił do szpitala psychiatrycznego. Obaj są też w zasadzie pisarzami jednego tematu i jednej książki – gdy literatura uciszyła w nich traumę, zamilkli lub nie osiągnęli już podobnego poziomu. Tylko o powieści Pricharda nadal niewiele to mówi. A zatem, ad rem.

Bohater i narrator zarazem, skończy niebawem dziesięć lat – tyle ma w retrospekcji, która jest zasadniczą częścią książki. Poprzedza ją akapit z apostrofą do Królowej Czarnego Jeziora, pozornie wypowiadaną przez dziecko, ale chaos głosów i planów wchłania głos narratora, osadza go w strumieniu czasu (minionego) i specyficznym miejscu, w Miasteczku. Jego topografię tworzą między innymi Cmentarz, Stajnie koło Bramy na Końcu Drogi, Czarny Sklep, Most przy Stajniach, Jezioro Księżycowego Człowieka. W dziecięcej perspektywie każde miejsce otrzymuje znaczenie tajemnicze, mityczne, niemal magiczne. Jest więc Łyse Wzgórze, gdzie będące na wyciągnięcie ręki niebo domyka barierę otaczającą Miasteczko. Jest Pagórek, z którego zobaczyć można zarys nadmorskiego Beaumaris (dorośli mówią, że to „najfajniejsze miejsce na świecie”), a z przeciwnej strony na Szczycie Snowdonu można wypatrywać Królowej, pojawiającej się też pod postacią Królowej Czarnego Jeziora. Gdy ona zejdzie z góry, ma nastać Koniec Świata. Jest wreszcie Południe, gdzie nieliczni mogą dostać mieszkanie i pracę w kopalni węgla, i zerwać z Miasteczkiem uczepionym Kamieniołomu. Prichard dorastał w Bethesdzie, która wyrosła w XIX i XX wieku przy łupkowej odkrywce Penrhyn, wówczas największej na świecie. Trzyletni strajk w niej zubożył społeczność i podzielił na „zdrajców” i „wiernych”. Mitologizacja Miasteczka odsłania podszewkę społeczności wsobnej, odizolowanej, w której kolejne pokolenia żyją, powielając cykl sankcjonowany zakonserwowaną tradycją, swoistą formą religijności i presją wobec zbiorowości.

Prichard wykorzystuje znany mu z dzieciństwa dialekt doliny Ogwen (choć sięga też po prozę poetycką stylizowaną na Pieśń nad Pieśniami). Dla potrzeb narracji przysposabia też walijski zwyczaj zastępowania nazwisk przydomkami (z racji popularności kilkunastu nazwisk), więc pojawiają się m.in. Uczyciel, Kanonik, Anna Jos ze Sklepu, Joni Beczka Piwa, Mała Jini ze Skraju Pola, Mama Małego Owena Węglarza, a czasem na pomoc wzywa się Tatę Małego Wila Syna Policjanta. Efekt bywa czasem komiczny, ale przede wszystkim przydomki na zawsze określają mieszkańcom rolę – w wyobraźni dziecka konserwują miniony świat, jak bursztyn owada. Dlatego czas w Miasteczku jest kolisty, a każdy rozdział jest domkniętym cyklem – zaczyna się (na ogół) rankiem, kończy wieczorem, po podróży chłopca do kilku Miejsc. To kolejna pętla w strukturze powieści.

Pisarz jednak w dwojaki sposób wzbudza nieufność wobec bohatera – narracja usiana jest niesygnalizowanymi czasowymi przeskokami, zaś umysł dziecka prześlizguje się po powierzchni rzeczywistości, węsząc Tajemnicę. Wystawienie na próbę przyjaźni, zainteresowanie starszymi dziewczynkami, przemoc w rodzinie, odnalezienie ciała Wila Elisa Tragarza, śmierć kolegi, odmowa udzielenia komunii dziewczynie o złej reputacji, urlopy żołnierzy z frontów Wielkiej Wojny – znaczenie zdarzeń błahych i ważnych jest przez dziecko nieuświadomione, z perspektywy dorosłego narratora może także wyparte. Co tu kryć, symbolika księżyca, tytuł i wspominany przez narratora „księżycowy człowiek” z walijskich wierzeń ludowych, w oczywisty sposób przywodzą na myśl szaleństwo.

Poza kręgiem poznania chłopca pozostaje też codzienność Mamy. Portret emocjonalnej relacji z nią to drugi najważniejszy temat powieści. Mama koi niepokój, jaki wywołuje rzeczywistość, akceptuje każde usprawiedliwienie „łobuzowania”, nawet to wydumane. Spokój i bezpieczeństwo gwarantuje jej praca na Plebani, a więc ten sam świat, który – z winy porywczych lub grzesznych kaznodziejów – jest źródłem opresji, komplikacji, cierpienia. Znamienny jest sposób portretowania Mamy, która najpierw pojawia się, niespodziewanie, na ogół jako jej czuły głos, dłonie, piersi, jakby całościowy obraz Mamy nie był dziecku dostępny lub potrzebny. Dopiero, gdy straci pracę i zacznie zdradzać symptomy choroby, zobaczymy ją w całości, w bujanym fotelu lub idąca przez deszcz. Ten dystans będzie rósł i zmieni się ostatecznie w rozłąkę.

Anomalii w życiu narratora jest z czasem coraz więcej. Jakby Królowa Snowdonu rzeczywiście zeszła ze Szczytu. Przekonanie, że oderwanie chłopca od faktów wynika z jego młodego wieku zostaje w ostatnim rozdziale przewartościowane przez niewytłumaczony, zbrodniczy czyn połączony z podwójną inicjacją (erotyczną i emocjonalną –  ucieczka od Babci, która chce by pracował w Kamieniołomie). Ten czyn pozwala zanegować wszystkie wartości hołubione przez społeczność Miasteczka, a to jest konieczną próbą wyrwania się z zamkniętego kręgu – jedyną, jaka mogłaby się udać. W ostatnim rozdziale pętla narracji domyka się konfesyjnym tonem, od jakiego zaczyna się Jedna księżycowa noc, i w zasadzie można zacząć lekturę raz jeszcze – zostając w Miasteczku na dłużej. Miasteczko, jak wyjaśnia tłumaczka, to w oryginale Pentra, gwarowe zniekształcenie pentref, czyli „miasteczko głowy” – miejsce, gdzie tak czy inaczej może znaleźć się każdy z nas.

 

Czytaj również:

Haft opowiadający o wojnie Haft opowiadający o wojnie
i
Berthe Morisot, „Embroidery”, 1899, Wikimedia Commons (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Haft opowiadający o wojnie

Elisabeth Åsbrink

Czasem przypadkowe znalezisko może wiele nam powiedzieć o historii, traumie i przeżyciach ludzi, które kryją się za pozornie zwykłymi przedmiotami. A także, być może, o nas samych.

Pewnego dnia, kilka lat temu, szłam z mężem ulicami Kopenhagi. Było to późnym latem, może pod koniec sierpnia lub na początku września, w każdym razie w jeden z tych dni, kiedy słońce świeci ciemnożółtym i miękkim światłem, ale i tak wprawia w przygnębienie, bo kres lata może nadejść w każdej chwili. Nie spieszyliśmy się. W mieście panował spokój, a większość sklepów była zamknięta. Ciemnozielone liście drzew pokrywał pył. Przechadzaliśmy się bez celu, właśnie przecięliśmy Israels Plads, gdzie w weekendy spontanicznie rozkłada się pchli targ, i planowaliśmy pójść gdzieś na kawę, kiedy nagle zobaczyłam coś, przez co musiałam przystanąć. Akurat tamtej niedzieli stał tam tylko jeden stół, obładowany starymi futrami z norek, mosiężnymi świecznikami, popielniczkami, biżuterią ze sztucznymi kamieniami i sztućcami z niepolerowanego srebra. Ale było tam też coś jeszcze. Na ziemi oparty o nogę stołu stał obraz. Dostrzegłam go, właściwie w ogóle na niego nie patrząc. Dopiero gdy przechodziliśmy obok, zauważyłam, że to tak naprawdę oprawiony w ramę haft i że właśnie przeczytałam na nim słowo „Hitler”. Wyszyte haftem krzyżykowym? Odwróciłam się, by się przyjrzeć, i wypatrzyłam kolejne wyhaftowane słowo: „Gestapo”. Tuż obok widniały litery „SS”. Nazistowska makatka? Postanowiłam kupić obraz. I tak też zrobiłam. Mąż niósł go całą drogę do domu wyszytym motywem skierowanym w stronę ciała.

Czytaj dalej