Pamiętaj o alarmie. Karm regularnie psa. Sprzątaj dom. Uzupełnij sól w zmywarce. Nie pij za dużo alkoholu. Nie przestawaj być zabawny. Nie płacz za długo po mnie, tylko trochę. Oto kilka życiowych porad, które umierająca na raka Lisa zostawiła mężowi Tony’emu w formie nagrania wideo ze szpitalnego łóżka. Ten rzecz jasna zatracił się już przed pogrzebem w egzystencjalnym bólu i większość próśb zlekceważył, poza karmieniem psiaka, którego burczący żołądek nawet odwiódł go raz od popełnienia samobójstwa. Mężczyzna postanowił ponadto nadprogramowo wyruszyć uzbrojony w jadowity sarkazm i okrutną szczerość na krucjatę przeciwko wszystkim, którzy mieli czelność próbować pocieszać go ciepłym słowem czy misiowym uściskiem. Stał się chodzącą przykrością, ucieleśnieniem złośliwości, ale że w dotychczasowym życiu był dość miłym gościem, nie potrafił wyzbyć się całkowicie ludzkich odruchów. Kiedy go poznajemy, tkwi w emocjonalnym zawieszeniu pomiędzy chęcią zrugania każdego, kto nie dopasowuje się do jego depresji, a tlącą się gdzieś w sercu iskierką wiary w sens istnienia wśród ludzi.
Oto wstęp do After Life, najnowszego serialu kontrowersyjnego brytyjskiego komika Ricky’ego Gervais’go, który nasycił rozgoryczonego Tony’ego mieszanką cynizmu, mizantropii, szyderstwa, czarnego humoru i popkulturowych inwektyw. Nie zapomniał też ukazać skrytego za tym efektownym werbalnym rynsztunkiem zranionego człowieka, z którym widzowi łatwo się utożsamić. W sześciu niespełna półgodzinnych odcinkach przewija się zarówno charakterystyczny dla Gervais’go repertuar ostrych dowcipów o pedofilii, viagrze, prostytutkach, niedorzecznościach religii czy o nieudolności niedoszłych samobójców. Nie brak tutaj także słodko-gorzkich refleksji o ludzkiej samotności czy potrzebie bycia docenionym. Tony stał się zgorzkniały dlatego, że podjął kiedyś decyzję, by wyzbyć się zawodowych ambicji, osiąść w redakcji lokalnej gazety i poświęcać każdą wolną chwilę na cieszenie się Lisą. Będąc dojrzałym mężem, pozostał też dużym chłopcem robiącym żonie durne dowcipy i okazującym bezgraniczne oddanie przez infantylne wygłupy. Wraz z jej odejściem dosłownie odszedł więc cały jego świat. Jak się z tego podnieść?
Odpowiedź wybrzmiewająca w After Life jest tyleż prawdziwa, co uroczo przewrotna w swej złośliwości wobec gatunku ludzkiego: lekarstwem na wszelkie ludzkie dolegliwości są ludzie. O ile, drogi widzu, znajdziesz takich, którzy nie będą doprowadzali cię zachowaniem i światopoglądem do szewskiej pasji. Gervais, scenarzysta i reżyser całego sezonu, zestawia bohatera, który z bezkompromisową szczerością próbuje mieć w nosie wszystko i wszystkich z istnym panoptikum małomiasteczkowych osobliwości godnych Latającego cyrku Monty Pythona. Mamy wścibskiego listonosza Pata i pracownicę seksualną Daphne, która z dobroci serca potrafi posprzątać komuś dom. Mamy dziennikarkę uważającą Kevina Harta za najśmieszniejszego człowieka świata i psychiatrę prowokującego w trakcie sesji gównoburze na Twitterze. Faceta, który twierdzi, że znalazł w parku ząb Freddiego Mercury’ego. Karmiącą matkę, która sprzedaje budynie ryżowe doprawione mlekiem z własnej piersi. Gościa prezentującego zaciek na ścianie w kształcie sir Kennetha Branagha. A także małego dzieciaka, który wygląda jak… Adolf Hitler. Spotykając ich, Tony raz to utwierdza się w przekonaniu, że świat pełen jest idiotów, a nabijanie ich na pal swojego pozbawionego moralnych hamulców sarkazmu to właściwa droga, raz zaś uświadamia sobie, że warto poświęcać czas na docieranie do ich wnętrza, bo za stawianymi przez nich „murami obronnymi” kryją się wrażliwe i wyjątkowe jednostki. Gervais proponuje coś dziś nieco niemodnego, a przez to wywrotowego – zachęca, by skupić się raz na jakiś czas nie na sobie, lecz uczyć się zauważać innych, pomagać im, poprawiać im humor. Tak po prostu, bezwarunkowo. Ostatecznie można też z nudów. Taki niby-banał, którym Gervais nieco rozcieńcza społeczną i kulturową przenikliwość After Life, ale dzięki temu produkcja nie staje się powtórką z rozrywki czy swoistym „the best of” znanego komika. W połączeniu z humanistycznym zacięciem, z jakim Brytyjczyk opowiada o swych niedoskonałych postaciach, czyni to jego serial godnym miana perełki, którą należy docenić za to, czym jest, a nie za to, czym mogłaby być, gdyby była czymś innym. Serialowa terapia przez śmiech jest zawsze wskazana.