Niech będzie tak, jak jest, bo naprawdę jest dobrze, czyli J.K. Simmons dzieli się z Arturem Zaborskim receptą, jak żyć szczęśliwie, nawet jeśli się tkwi w mackach show-biznesu.
Jego kariera aktorska trwa już ponad 30 lat, ale świat usłyszał o nim dopiero w 2015 r., kiedy za sprawą roli Terence’a Fletchera, bezwzględnego nauczyciela gry na perkusji w rewelacji sezonu, jaką stał się film Whiplash, dostał Oscara, Złoty Glob, BAFTĘ i kilka innych prestiżowych nagród. Kończył wtedy 60 lat i tych urodzin nie zapomni już nigdy. Światowy sukces nie namieszał jednak J.K. Simmonsowi w głowie. Zamiast popłynąć z nurtem propozycji, zaczął podchodzić do nich jeszcze bardziej selektywnie. Podobnie do wywiadów. Dopiero za trzecim razem udało nam się spotkać w jednym z hoteli w Beverly Hills. Zanim wszedł do pokoju, w którym mieliśmy rozmawiać, minął kilku fotografów, którym – jak przystało na dżentelmena – z gracją odmówił pozowania na ściance. Flesze, okładki, plotki to nie jego świat. Swoje miejsce znalazł u boku żony, z którą jest już ponad 20 lat i wychowuje dwójkę dzieci. Kiedy tylko o nich wspomni, na jego twarzy pojawia się błogość, a o aktorstwie mówi wyłącznie ze śmiertelną powagą. Albo świetnie to gra, albo naprawdę