To dla pani ta cisza To dla pani ta cisza
i
ilustracja: Édouard Manet, „The Spanish Singer” (1860); kadrowanie: redakcja „Przekroju”
Opowieści

To dla pani ta cisza

Mario Vargas Llosa
Czyta się 11 minut

Kolonialna dzielnica Limy, młody gitarzysta dający koncert w prywatnym domu. Rozkosz namiętnej muzyki, która rozpala zmysły. Takie jest prawdziwe Peru. Przedstawiamy fragment powieści „To dla pani ta cisza”.

Tego wieczora Toño Azpilcueta, umywszy najpierw twarz i w najlepszej marynarce oraz koszuli, z niebieskim krawatem – był to jego jedyny elegancki strój, trzymał go na wyjątkowe okazje – ruszył z Villi El Salvador w stronę Bajo el Puente, starej kolonialnej dzielnicy Limy. Kiedyś go tam napadnięto, było to dobre dziesięć lat temu. On, człek zawsze spokojny i ugodowy, oddał portfel, w którym rozczarowani rabusie znaleźli raptem jeden dziesięciosolowy banknot. Oczywiście zatrzymali go sobie i Toño musiał wracać do domu taksówką, za którą zapłacił pieniędzmi trzymanymi w niebieskiej teczce schowanej pod łóżkiem w domu.

Po tym zajściu Toño nabrał pewnej niechęci do Bajo el Puente, pomimo kolonialnego wdzięku tej okolicy oraz Paseo de Aguas, czyli Nadwodnej Alei. Choć nazywanie „wodą” zapaskudzonej rzeki Rímac toczącej swe nurty po głazach i piasku wyścielających jej koryto i płynącej w pobliżu klasztoru Franciszkanów Bosych oraz przestronnych domów i tkniętych pazurem czasu pałaców, uznać by trzeba za żart. Dalej był jeszcze wylot alei Amancaes, żebracy

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Wirujący sens Wirujący sens
i
ilustracja: Mieczysław Wasilewski
Opowieści

Wirujący sens

Mario Vargas Llosa

Nie każdemu jest dane poznać tajemnicę tańca i pijaństwa. Tylko tym, którzy na to zasługują. Fragment najbardziej peruwiańskiej książki noblisty – Litumy w Andach.

Wiem; może dziwić to, że zostaliśmy w Naccos, a nie w jakim­kolwiek innym miasteczku sierry. Jednak kiedy skończył się czas przygód i starość rzuciła nas w to miejsce, Naccos nie było jeszcze taką ruiną. Nie wyglądało, jakby umierało z minuty na minutę. Chociaż zamknięto już kopalnię Santa Rita, miasteczko leżało na szlaku komunikacyjnym, miało mocną chłopską osadę i jeden z najlepszych jarmarków w Junín. W niedziele ta ulica wypełniała się handlarzami z całej okolicy, Indianami, Metysami, a nawet eleganckimi panami kupującymi i sprzedającymi lamy, alpaki, owce, świnie, tkaniny, wełnę czesaną i nieczesaną, kukurydzę, żyto, roś­liny quinua, kokę, kury, kapelusze, kamizelki, buty, narzędzia, lampy. Tutaj kupowało się i sprzedawało wszystko, czego potrzebowali mężczyźni i kobiety. Wówczas w Naccos mieszkało więcej kobiet niż mężczyzn, niech wam ślinka cieknie, świntuchy. W tym lokalu był dziesięć razy większy ruch niż teraz. Dionisio raz w miesiącu jeździł na wybrzeże, żeby zaopatrzyć nas w gąsiory. Zarabialiśmy tyle, że mogliśmy opłacić dwóch mulników do po­ganiania mułów, ładowania i rozładowywania towaru.

Czytaj dalej