Nie każdemu jest dane poznać tajemnicę tańca i pijaństwa. Tylko tym, którzy na to zasługują. Fragment najbardziej peruwiańskiej książki noblisty – Litumy w Andach.
Wiem; może dziwić to, że zostaliśmy w Naccos, a nie w jakimkolwiek innym miasteczku sierry. Jednak kiedy skończył się czas przygód i starość rzuciła nas w to miejsce, Naccos nie było jeszcze taką ruiną. Nie wyglądało, jakby umierało z minuty na minutę. Chociaż zamknięto już kopalnię Santa Rita, miasteczko leżało na szlaku komunikacyjnym, miało mocną chłopską osadę i jeden z najlepszych jarmarków w Junín. W niedziele ta ulica wypełniała się handlarzami z całej okolicy, Indianami, Metysami, a nawet eleganckimi panami kupującymi i sprzedającymi lamy, alpaki, owce, świnie, tkaniny, wełnę czesaną i nieczesaną, kukurydzę, żyto, rośliny quinua, kokę, kury, kapelusze, kamizelki, buty, narzędzia, lampy. Tutaj kupowało się i sprzedawało wszystko, czego potrzebowali mężczyźni i kobiety. Wówczas w Naccos mieszkało więcej kobiet niż mężczyzn, niech wam ślinka cieknie, świntuchy. W tym lokalu był dziesięć razy większy ruch niż teraz. Dionisio raz w miesiącu jeździł na wybrzeże, żeby zaopatrzyć nas w gąsiory. Zarabialiśmy tyle, że mogliśmy opłacić dwóch mulników do poganiania mułów, ładowania i rozładowywania towaru.
Podobało nam się, że Naccos było m