Gdy w życiu nie czeka człowieka już zbyt wiele radości, można na pożegnanie zrobić swoim bliskim coś tak przewrotnego, że wszyscy będą o tym pamiętać jeszcze bardzo długo.
Założyciel koncernu naftowego Getty Oil Company Jean Paul Getty bardzo się starał, żeby jego pięć kolejnych żon, pięciu synów oraz czternaścioro wnucząt darzyło go szczerą nienawiścią. Ostatnia z żon, Louise „Teddy” Lynch, nie mogła mu wybaczyć, że kiedy syn bogacza umierał na raka mózgu, ojciec nie znalazł czasu, by go odwiedzić. Przez cztery lata krążył między Wielką Brytanią a Arabią Saudyjską i Kuwejtem, dopinając umowy, które wkrótce uczyniły go najbogatszym człowiekiem na świecie. Natomiast żonie, wiedząc, że dla syna nie ma ratunku, zalecił ograniczenie wydatków na leczenie do minimum. „Nie sądzę, aby lekarze mogli zrobić dla niego wiele, poza badaniami, których cena nie powinna przekraczać 25 dolarów” – zasugerował w swoim liście. Potem potrafił dzwonić do szpitala, gdzie konał Timothy Ware Getty, i wykłócać się z administracją o koszty pobytu. Gdy 12-letni Timmy zmarł w 1958 r., Louise „Teddy” Lynch wniosła pozew rozwodowy.
W taki sposób dołączyła do gromady bliskich nienawidzących Jeana Paula Getty’ego, czekających, aż wreszcie odejdzie z tego świata, pozostawiając majątek szacowany w latach 60. XX w. na około 2 mld ówczesnych dolarów.
Wiedział o tym i Getty. To, że nie odda spadkobiercom łatwo tego, co kochał najbardziej, udowodnił w 1973 r., gdy mafia ’Ndrangheta uprowadziła w Rzymie 16-letniego wnuka miliardera. Za jego zwolnienie mafiosi zażądali 17 mln dolarów. Syn i synowa Getty’ego błagali dziadka o pożyczenie tej, niezbyt znaczącej dla bogacza, kwoty. Ów odmówił i targował się z porywaczami tak długo, aż obniżyli cenę do 3 mln dolarów. Następnie dał synowi 2,2 mln dolarów, jakie mógł odpisać w USA od podatków, a pozostałe 800 tys. przekazał w formie pożyczki… na 4% rocznie. Takimi drobiazgami jak to, że w międzyczasie porywacze dręczyli wnuka, m.in. obcinając mu ucho, specjalnie się nie przejął. Nawet mafiosi byli zaszokowani jego bezwzględnością, lecz chłopaka zwrócili żywego. Historię tę uwiecznił niedawno w filmie Wszystkie pieniądze świata Ridley Scott.
Ostatnie lata życia Getty w dużym stopniu poświęcił na pisanie i bezustanne poprawianie testamentu. Zmieniał go 21 razy, wydziedziczając byłe żony oraz synów i wnuki lub przywracając im prawa do spadku. Oczywiście każdorazowo ich o tym informował, aby musieli mu nadskakiwać, nie chcąc stracić swojej szansy.
Przegapili coś, co dla Getty’ego było ważniejsze od bliskich. Od 1954 r. przy swej rezydencji, nieopodal Los Angeles nad brzegiem Pacyfiku, naftowy baron sukcesywnie rozbudowywał galerię sztuki. Gromadził w niej zarówno dzieła starożytnych Greków i Rzymian, jak i obrazy europejskich mistrzów, tworząc jedną z najwspanialszych kolekcji na świecie. A w 1974 r. wzniósł dla niej nowy budynek, otwierając J. Paul Getty Museum. Dlatego kiedy dwa lata później wreszcie umarł i otworzono ostateczny testament, okazało się, że okrągły miliard dolarów dostało muzeum, a bliskim przypadły w udziale resztki. Wygląda na to, że nawet umierając, miliarder świetnie się bawił, manipulując rodziną, a przy okazji stawiając sobie wspaniały pomnik.
Kara zza grobu
Przyzwyczajenie do władzy i wydawania rozkazów zostaje wystawione na ciężką próbę, gdy rodzone dzieci zaczynają mieć własne zdanie. Królowa Bona nie mogła wybaczyć swojemu jedynemu synowi nie tylko małżeństwa z Barbarą Radziwiłłówną, ale też wielu innych objawów nieposłuszeństwa. Najbardziej zaś ją zabolało, gdy Zygmunt August zupełnie odsunął ją od wpływu na rządzenie państwem. Monarchini nie zamierzała tego puścić płazem i postanowiła wrócić do odziedziczonego po ojcu księstwa Bari. Gdyby jedynie wyjechała, Zygmunt August nie posiadałby się z radości, lecz matka planowała zniknąć wraz z gromadzonym przez lata majątkiem. Królowa Bona dysponowała na terenie Rzeczypospolitej olbrzymimi dobrami ziemskimi, jakie zakupiła, gdy żył jeszcze jej mąż Zygmunt Stary. A ponieważ świetnie na nich gospodarowała, za osiągane zyski nabywała łatwo dające się przewozić klejnoty i złoto.
O tym, że wyjeżdża, poinformowała syna w lutym 1556 r., tuż przed wyruszeniem w drogę. Wybierała się do ciepłej Italii rzekomo jedynie na kurację, by pozbyć się bólów reumatycznych. Zygmunt August podejrzewał podstęp, ale obawiał się, że jeśli zakaże wyjazdu, matka go otruje. Ta zaś ogołociła z obrazów, gobelinów i zastaw stołowych zamek w Warszawie, załadowała kosztownościami 24 wozy i pojechała.
Dla Zygmunta Augusta był to bolesny cios. Apodyktyczna matka uprowadziła do Bari sporą część rodowej fortuny. Co gorsza, nie uszło to uwagi króla Hiszpanii Filipa II Habsburga. Za obietnicę prawa do ściągania opłat celnych, należnych Habsburgom we Włoszech, Bona zgodziła się pożyczyć mu 430 tys. dukatów. Jeden dukat zawierał około 3,5 g czystego złota, chodziło więc o półtorej tony kruszcu (dziś wartej około 230 mln zł).
Udzielenie Habsburgowi kredytu okazało się fatalnym pomysłem. Pracujący dla władcy Hiszpanii dworzanin Bony Gian Lorenzo Pappacoda przekupił jej lekarza i kucharza, zlecając otrucie królowej. Następnie zadbał, by przy konającej i półprzytomnej notariusz spisał testament. Księstwo Bari i cały majątek Bony miały trafić w ręce Filipa II. Zbrodniarz nie przewidział tylko tego, że 63-letniej matki Zygmunta Augusta nie zabije jedna dawka trucizny. Dlatego kiedy Bona zaczęła dochodzić do siebie, sama wezwała notariusza i sporządziła testament. Wybaczała w nim synowi to, że przestał jej słuchać, i wielkodusznie przekazywała mu księstwo oraz swój olbrzymi majątek. Jednak mordercy czuwali i kilka dni potem królowa znów nagle straciła przytomność, po czym zmarła. Uwikłany w spisek notariusz zdołał uciec z Bari, nim wkroczyły tam wojska Habsburgów. Zabójcy jednak i tak go dopadli, lecz zdążył wysłać Zygmuntowi Augustowi list informujący o istnieniu dwóch testamentów. Tak rozpoczęła się epopeja, która zatruła życie polskiemu królowi. Zagarnięcie przez Habsburgów należnego mu spadku zabolało zdecydowanie mocniej od otrucia matki. Jednak tocząc w tamtym czasie wojnę o Inflanty, nie mógł sobie pozwolić na otwarty konflikt z tak potężnym wrogiem. Zdecydował się więc wysłać do Neapolu posłów. Założyli oni tam polską placówkę dyplomatyczną i rozpoczęli procesowanie się z Habsburgami o „sumy neapolitańskie”. Sprawy sądowe ciągnęły się latami i przyniosły mizerny efekt. Pragnący wyciszyć skandal cesarz Ferdynand I Habsburg przekonał swojego krewniaka Filipa II, by oddał władcy Polski 10% wartości przejętego spadku. To nie usatysfakcjonowało Zygmunta Augusta. Do końca życia więc walczył o pozostałą część majątku matki, coraz bardziej sfrustrowany swoją bezsilnością. Tym sposobem zamiar królowej Bony, żeby przykładnie ukarać syna, powiódł się po jej śmierci aż nadspodziewanie dobrze.
Fortuny starców
Autor Historii starości Georges Minois twierdzi, że w Europie niechęć do starców rosła za każdym razem, gdy mieli w swym ręku dość władzy i pieniędzy, by móc kierować życiem młodszego pokolenia. Tak działo się w starożytnym Rzymie, a potem powróciło w późnym średniowieczu. Za każdym razem zarzewiem konfliktu pokoleń stawało się odbieranie wolności potomkom przez głowy rodów. Dzierżący pełnię praw do ziem i kosztowności starcy w apodyktyczny sposób decydowali o przyszłości swoich dzieci. Dotyczyło to zwłaszcza wyboru partnerki lub partnera. Zarówno dla szlachetnie urodzonych, jak i mieszczan, a nawet chłopów ślub młodych był ważną transakcją. Chcąc podnieść prestiż rodziny, jej senior zawsze szukał dla pierworodnego syna małżonki należącej do rodu o co najmniej podobnym statusie społecznym. O pozostałych synów, którzy już nie dziedziczyli głównych włości, dbano mniej, ale raczej czekano ze ślubem, niż podejmowano ryzyko związku z nie dość zamożną partnerką. W czasie dobijania targu młodzi nie mieli wiele do powiedzenia, bo umowy o ich zaślubinach zawierano często, zanim jeszcze osiągnęli dojrzałość płciową. Romantyczną miłość wybijano im z głowy groźbą wydziedziczenia.
Jednak mało komu udało się tak perfekcyjnie skorzystać z władzy seniora rodu jak Mayerowi Amschelowi Rothschildowi. Swoją fortunę zaczął budować jako właściciel kantoru walut w żydowskim getcie we Frankfurcie nad Menem. Skończył jako oficjalny bankier księstwa Hesji oraz wierzyciel władców wszystkich państewek niemieckiej Rzeszy. Stworzony przez siebie bank Rothschild cenił ponad wszystko i nie zamierzał swoim pięciu synom oraz pięciu córkom pozwolić na zaprzepaszczenie życiowego dzieła. Każdemu z męskich potomków zapewnił wpływowe stanowisko. Najstarszy syn o imieniu Amschel został bankierem Konfederacji Niemieckiej, młodszy Salomon zdobył urząd skarbnika Habsburgów na dworze w Wiedniu. Trzeciego z synów, Nathana, senior wyekspediował do Londynu jako przedstawiciela banku. Czwarty – Jakub Rothschild – pozyskał zaufanie francuskiego ministra skarbu Nicolasa Molliena, stając się jego kluczowym doradcą. Ostatni z braci, Carl, gdy dorósł, osiadł w Italii, biorąc na siebie rolę bankiera tamtejszych władców oraz kolejnych papieży.
Starzejący się senior rodu nie potrafił jednak spać spokojnie na myśl, że tak wspaniałe imperium finansowe zostanie podzielone. Sporządził więc testament mający temu zapobiec. Zapisał w nim prewencyjnie: „[…] żadna z moich córek i nikt z ich dziedziców nie ma żadnego prawa i tytułu do roszczeń do wymienionej firmy; nigdy nie wybaczyłbym żadnemu ze swych dzieci, które wbrew mej ojcowskiej woli ośmieliłoby się zakłócać moim synom spokojne posiadanie ich firmy”. Po wydziedziczeniu córek zobowiązał synów do utrzymania jedności międzynarodowego banku Rothschildów za wszelką cenę.
Gdy w 1812 r. zmarł, synowie ściśle stosowali się do ostatniej woli ojca. Kłopot polegał na tym, że oni także posiadali dzieci. Na pomysł, jak sobie poradzić z tym zagrożeniem dla jedności banku, wpadli dwaj średni bracia. Córka Salomona Rothschilda wyszła za syna Jakuba Rothschilda, dzięki czemu dziedziczony przez nich majątek nie trafił poza rodzinę. Pozostali trzej bracia wkrótce zmusili swe dzieci do analogicznych związków, fortuna zaś kumulowała się z kolejnym pokoleniem. W połowie XIX w. żadna europejska instytucja finansowa nie mogła się równać z bankiem Rothschildów.
Testament Mayera Amschela, uzupełniony o nakaz koligacenia się w ramach rodziny, obowiązywał przez dziesięciolecia. Autor książki Historia naturalna bogaczy Richard Conniff – powołując się na badania genetyków – informuje, że pod koniec XX w. „współczynnik reprodukcji wsobnej”, czyli stopień pokrewieństwa rodziny Rothschildów wynosił 0,064. To oznacza, że był 256 razy większy niż w statystycznej rodzinie. Mówiąc prościej: tak konsekwentnie koligacili się oni między sobą, jakby „przez pięć pokoleń żyli na odciętej od świata wyspie, zamieszkałej przez 38 osób”.
Tego tekstu możesz również posłuchać w naszym dziale Multimedia.