„Nie jesteś tak zwane »bóstwo«, lecz jakże czaru masz mnóstwo!” – tak przed ponad pół wiekiem Zofię Rakowiecką emablował Jeremi Przybora. Z okazji Dnia Matki Jacek Rakowiecki wspomina swoją mamę i jej towarzyski flirt. Przed Państwem niepublikowane dotąd listy i wiersze młodego jeszcze wtedy Starszego Pana.
Była późna jesień roku 1948. Jeremi niedawno wrócił do Warszawy z Bydgoszczy i właśnie był po udanym debiucie Radiowego Teatru „Eterek”, którego pierwszy odcinek Program II PR wyemitował 17 sierpnia. Zofia niedawno zaczęła pracę w Teatrze Polskiego Radia w charakterze sekretarki-asystentki. Jeszcze cztery lata wcześniej oboje brali udział w powstaniu warszawskim, on – w Śródmieściu jako prowadzący audycje w powstańczym radiu dla ludności cywilnej, ona – na Górnym Mokotowie jako sanitariuszka ps. Lidka.
Przed wojną on uczył się w znakomitym ewangelickim Gimnazjum Reja przy pl. Małachowskiego, ona – w nie mniej renomowanym Liceum im. Królowej Jadwigi przy placu Trzech Krzyży. Ale poznać się nie mieli raczej szans, już choćby z racji różnicy wieku. Jeremi urodził się w 1915 r. i przed wojną zdążył studiować anglistykę na UW i skończyć studia na SGH oraz rozpocząć pracę jako spiker w Polskim Radiu. Zosi, urodzonej w 1923 r., matura wypadła tuż przed wojną i choć marzyła o medycynie, zdążyła jedynie przez dwa lata postudiować polonistykę na podziemnym UW. Ale po wojnie musiała jak najszybciej pójść do pracy, by pomagać owdowiałej matce, bo ojciec został rozstrzelany w powstaniu.
Łączyło ich co prawda to, że obydwoje byli najmłodszymi z trójki rodzeństwa, lecz wątpię, by o tym akurat rozmawiali. Prędzej już o tym, że jej pierwsze małżeństwo z jeszcze starszym od Jeremiego Jerzym D. szybko okazało się klęską, a słowo „brutal”, które w jednym z liścików niżej przytoczonych padło, nie wygląda mi na przypadkowe. Być może zresztą dlatego Jeremi ośmielił się na flirt z Zofią? Choć na nim poprzestali, co wiem chyba z całą pewnością, bo mama po latach potrafiła szczerze mówić mi o znacznie bardziej kłopotliwych i dyskretnych historiach ze swego życia. Ale ta korespondencja musiała być dla niej ważna, skoro przechowała ją przez tyle lat. I z pewnością w jej ówczesnej sytuacji życiowej stanowiła miłą odmianę. Tym bardziej że na inteligentną poetyczność była zawsze czuła, co udowadniają jej zachowane panieńskie zeszyty z pracowicie przepisywanymi wierszami, od Leopolda Staffa poczynając.
Z pewnością jednak był to flirt w pełnym tego słowa, dziś już nieznanym, ba! niezrozumiałym, znaczeniu. Słowo to pochodzi od starofrancuskiego conter fleurette, co znaczy „(próbować) kusić” przez upuszczanie… płatków kwiatów. Z tym że jak dla mnie – od dziecka pozostającego w zachwycie nad konwencją językową tworzoną przez Przyborę od „Eterka” po Kabaret Starszych Panów – Jeremi to „upuszczanie płatków słów” podniósł na poziom nigdy wcześniej nieznany. Choć jakże zgodny z obserwacją z przedwojennego podręcznika dobrego wychowania, że naonczas flirt zatracił „swój dawny charakter staroświeckiej galanterii, nabrał wesołości, lekkości i przekory, stał się odmianą salonowego sportu, szermierką na słowa i uśmiechy”.
Owszem, Jeremi w drugiej części swoich Memuarów przyznawał się, że jeszcze przed powrotem do Warszawy, gdy pracował w Polskim Radiu w Bydgoszczy, miał dwie pozamałżeńskie przygody, ale nie zostawiły one żadnego śladu w jego poetycznej twórczości. Może jak Mickiewicz z Wereszczakówną potrzebował niespełnienia, by tworzyć? Jak w cudnej piosence Mariana Hemara (aż dziw bierze, że to nie utwór z Kabaretu Starszych Panów!): „Literatura, literatura to nie jest tylko zasługa pióra/Trzeba dziewicy, która wie, kiedy poecie szepnąć – »nie!«”.
Nie wiem, w jakiej formie Zosia na te liściki i wiersze reagowała. Ale w każdym razie, jak Wereszczakówna, mówiąc słowami Jeremiego z zaprezentowanego niżej wiersza – „unieprzystępniała”. Werbalizując to unieprzystępnianie, sądzę, raczej w mowie niż w piśmie (choć po latach, kiedy była już pełnoprawnym reżyserem Teatru Polskiego Radia, udowodniła swą sprawność językową w znakomitych adaptacjach klasyki powieściowej na potrzeby słuchowisk). Bywała co prawda nieśmiała, ale też potrafiła się bardzo zgrabnie odciąć.
Wiem za to na pewno, że Jeremiego Przyborę – choć ze swym późniejszym drugim mężem, a moim ojcem, Jerzym, bliżej kolegowali, a nawet zaprzyjaźnili się z Jerzym Wasowskim – uwielbiała wraz z całą rodziną. Na co dowodem nie tylko, że to właśnie mój ojciec reżyserował w radiu pierwsze po Październiku ’56 wznowione edycje teatrzyku „Eterek”, ale to przede wszystkim, że każda kolejna telewizyjna premiera Kabaretu Starszych Panów stanowiła nasze wielkie domowe święto. Oglądało się je w zachwycie, ich język wchodził w skład rodzinnego slangu, a wszystkie piosenki znało się na pamięć i na wyrywki.
I to mam za najważniejsze dobro odziedziczone po mamie. Wraz zresztą z sentymentem do dawnego, „gadanego” radia, który co i raz ktoś mi deklaruje, że podziela. Szczególnie gdy pamięta Emancypantki i Faraona Prusa, Noce i dnie Dąbrowskiej, Sławę i chwałę Iwaszkiewicza czy Przeminęło z wiatrem Mitchell, które jako „codzienne powieści w wydaniu dźwiękowym” po niej – Zofii Rakowieckiej – zostały.
Choć te kilka kartek sprzed ponad pół wieku dowodzi, że nie wszystko „przemija z wiatrem”. Wdzięk Zosi dzięki wdziękowi słów Jeremiego przecież pozostał. Przyjmijmy więc na potrzeby chronologii, że zaczęło się od wiersza o ołówku, istniejącego w maszynopisie, ale z odręcznie – ołówkiem! – dopisanym wersalikami dużym tytułem i zrobionymi w nim kilkoma drobnymi poprawkami, zarówno maszynowo, jak i ołówkowo…
OŁÓWEK
Od pewnej pani dostałem ołówek
(taki ołówek wart sumkę)
Z jednej strony – do pisania słówek
z drugiej – posiada gumkę.
Mam więc prześliczny ołówek, aliści
korzyści zeń nie mam, korzyści.
Dlaczego? Albowiem
ołówek jest zakochany
w swojej poprzedniej pani
i jest do kitu, panowie.
Do kitu i – będę szczerszy –
Do pisania miłosnych wierszy.
W noc skarga zeń płynie za skargą,
Jak deszczu jesienny szmer.
„Ma – pisze – puszek nad wargą
I śmiesznie wymawia er”.
We dnie, gdy chcę podanie
napisać sobie na brudno,
myślicie, panowie i panie,
że mogę napisać? Gówno!
Zaczyna normalnie: Do…
Lecz cóż wart, proszę, nagłówek
Jeżeli pisze go zakochany ołówek?
Zamiast „Dotyczy sprawy….
(na przykład sprawy Z.U.S.)
pisze w sposób głupawy
„Dotyczy sprawy ust”.
A dalej pismem tej treści
Wspomniany ołówek szeleści:
„Uprzejmie proszę, kłaniając się nisko,
o przywrócenie służbowe na poprzednie stanowisko.
Motyw: tamta posada ten posiadała plus,
Że szef w zamyśleniu przyciskał mnie do ust.
Jednym końcem pisałem, na przykład, dla szefa list,
a w drugi to w zamyśleniu szef mnie, na przykład, gryzł…
To były moje premie – o proszę jeszcze ślad…
A bez nich po prostu nuda, po prostu – brzydnie świat.
Ja zdala od tamtych ust pracować nie potrafię.
Ja męczę się i tęsknię. Mnie chyba pęknie grafit!”
Tak płyną i płyną słówka.
Cóż, serce to nie stal
Szkoda tego ołówka.
Tego ołówka żal.
Po wierszyku następuje list – w maszynopisie i bez daty:
Motto
…nie stargam cię ja nie
Ja – uwydatnię…
Zofio!
Wyglądasz dzisiaj tak cudnie, jak jeszcze nigdy! Czy nie mogłabyś jednak przestać?! Po co pogrążać 4 (słownie cztery) osoby?!!!
Jeśli masz dla mnie odrobiną życzliwości, zdejm natychmiast ten sweterek, który tak uwydatnia. Jednak nie czyń tego wobec tych dwóch, co mi Cię unieprzystępniają!!!
Ten, co………
Kolejny list jest już datowany (choć konsekwentnie bez roku) i napisany ręcznie:
16 XI godz. 8.54
Zosiu najdroższa!
Dlaczego znów Cię nie ma?!! Czekałem od 4.48 rano i znów nie doczekałem się. Pewno znów spotkałaś go!
Po co męczysz mnie i Siebie?
Tamten Ci mnie nie zastąpi!!
Poszedłem drżeć na zimnie
Jeremi
W niespełna miesiąc później znów list w rękopisie:
14 XII godz. 6.21 rano
Motto:
Wdzięków miała cały szereg
I wkładała je w sweterek
Petrarca Sonet XLCDM
Zofio!
Czekałem dziś od 4.30. Dlaczego nie przyszłaś?! Było bardzo wcześnie, mglisto i kochałem Cię więcej, niż kiedykolwiek. Przecież obiecałaś, że przyjdziesz o 4.54. Dlaczego śpisz wtedy, kiedy JA CIĘ UBÓSTWIAM?! Już dłużej nie MOGĘ. Teraz ja idę zapaść w sen – o TOBIE. Nie wiem tylko, czy kiedykolwiek się ZEŃ obudzę!!?
Tou*……
PS. Przestań znęcać się naDEmną! Otruj tego brutala!!!
* Znaczy po francusku: „Twój”. Dlatego pytałem się, czy znasz francuski
Na finał rezerwuję dwa erotyki. Pierwszy świadczy o pewnej… eskalacji wyobrażeń. A drugi – zawiera jakby memento, że wszystko ma swój kres. Nawet flirt! Oba są w maszynopisie, ale w obu ręcznie dostawiono po jednym wykrzykniku.
EROTYK
Do…..
Nie jesteś tak zwane „bóstwo”,
Lecz jakże czaru masz mnóstwo!
Nie jesteś piękność klasyczna,
Lecz jakżeś, och, apetyczna.
Śledząc twą górną budowę,
Spokoju się traci połowę,
A przez twej budowy dół
– się drugie spokoju pół.
Rozmyślam często we windzie
Dlaczego nie jesteś gdzie indziej?
Nie żądałby wtedy mój gust
Tak kategorycznie twych ust.
EROTYK NR 2
(Cóż z tego, że usta mam świeże…)
Cóż z tego, że usta mam świeże,
jak młoda narcyzów nać,
kiedy ich, Luba, nie bierzesz
I powiedziałaś, że w najbliższej przyszłości w ogóle nie będziesz brać?
Cóż, że mam ząb z białej kości,
ostry, jak agawy liść?
Nie zgryzę nim przeciwności
I powiedziałaś, że w najbliższej przyszłości w ogóle mi nie dasz gryźć!
Cóż z tego, że smukłym tak ciałem
duchową okrywam treść,
kiedy nic z ducha nie miałem,
a mówisz, że w najbliższej przyszłości – i z ciała nie będę nic mieć?
Cóż z tego, że młody i świeży,
żyć mogę aż po sam grób,
kiedy nieszczęście w tym leży,
że mi nie powiedziałaś, ile najbliższa przyszłość liczy sobie dób?