Trzy wesela i pogrzeb
i
„Przekrój”, numer 624 (24 marca 1957)
Opowieści

Trzy wesela i pogrzeb

Historia z okładki
Ida Świerkocka
Czyta się 12 minut

Sztukę tworzenia postaci jednocześnie śmiertelnie przerażających i nieśmiertelnych opanował do perfekcji. Jak się nazywał? Addams, oczywiście.

„Nigdy mi tego nie rób” – poprosił żonę Marilyn („Tee”) podczas pogrzebu, w którym kiedyś uczestniczyli. Gdy więc we wrześniu 1988 r. zmarł, nie urządziła mu tradycyjnej uroczystości, ale przyjęcie z prawdziwego zdarzenia. Nie było klasycznej mowy pożegnalnej, siedzenia na drewnianych ławkach ani trumny. Pojawiło się za to 250 gości, a w autobusie dla osób, które przyjechały z daleka, zorganizowano barek. Obrusy w Bibliotece Publicznej Nowego Jorku miały tego dnia różowy kolor, żałobnicy wycierali sobie zaś usta i oczy serwetkami ozdobionymi słynnym rysunkiem narciarza. Na sztalugach wisiały inne ilustracje zmarłego, w tle grał zespół jazzowy. „Co za wspaniała impreza!” – powiedział jeden z uczestników.

I każdy chciał się podzielić swoją historią z Charlesem Addamsem w roli głównej. Na przykład tą, gdy podczas aukcji charytatywnej trzymał obraz Jacksona Pollocka do góry nogami. Albo kiedy w trakcie wykładu dla studentów – być może o czymś na kształt teorii widzenia – bawił się sztucznym okiem. Lee Lorenz, inny rysownik „New Yorkera”, przeczytał hołd złożony Addamsowi przez wieloletniego redaktora naczelnego tygodnika Williama Shawna, który się jednak nie pojawił. „Okazja była dla niego zbyt wielka” – wyjaśniła jego żona.

Mogło tak być – w końcu przez ponad pół wieku współpracy Charles Addams przygotował ponad 1300 ilustracji i 64 okładki. Jako główny rysownik właściwie wymyślił czarny humor od nowa. Był dla „New Yorkera” tym, kim Daniel Mróz dla „Przekroju”, czyli mówiąc krótko: filarem (obaj też lubili „rączki”, choć Mróz bawił się tym motywem wcześniej). Podpisywał się „Chas Addams” – według artysty krótsza wersja imienia wyglądała lepiej.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

ilustracja: Daniel Mróz, archiwum „Przekroju”

Groteskowe, a nawet nieraz makabryczne rysunki zamieszczane przez ponad pół stulecia w najsłynniejszym nowojorskim tygodniku przyniosły Addamsowi takie przydomki jak „van Gogh upiorów”, „Béla Lugosi rysowników” czy „guru cmentarzy”. Jego twórczość porównywano do dzieł Szekspira i Poego.

Albo odwrotnie.

Fantastyczny pan Addams

Urodzony na początku 1912 r. w Westfield w stanie New Jersey Charles był uśmiechniętym dzieckiem, które wyrosło na uśmiechniętego nastolatka (choć podobno nigdy w uśmiechu nie pokazywał zębów), uwielbianego w szkole i bardzo związanego z rodzicami – do tego stopnia, że w wieku siedmiu lat na liście prezentów bożonarodzeniowych umieścił prośbę o wspólne prezenty (książki) dla „Mamy, Taty i mnie”. „Wiem, że byłoby może ciekawiej, gdybym miał upiorne dzieciństwo, przykuty do żelaznej belki […] – powiedział w jednym z wywiadów. – Należę jednak do tych dziwnych ludzi, którzy mieli je naprawdę szczęśliwe”.

Jego wczesne lata były pozbawione spektakularnych wydarzeń. Żaden większy kryzys nie zakłócił ich gładkiego przebiegu. Nawet tonący cztery miesiące po narodzinach Charlesa „Titanic” zdawał się dotyczyć innego świata. Dziwić może jedynie, to że miejscem jego zabaw był… cmentarz – ale to tylko dlatego, że znajdował się blisko domu.

Tyle z faktów. Poza tym trudno powiedzieć, co w życiu Charlesa Addamsa było prawdą, a co wyłącznie legendą. Pewne jest za to, że uwielbiał uchodzić za kontrowersyjnego. Miał więc co najmniej dwie twarze: przerażającego rysownika „z uśmiechem bez zębów” (cóż za idealna fizis do karykatury!) oraz eleganckiego erudyty z serca Manhattanu. Czyli dla Addamsa – z epicentrum świata.

Gdy jedna z koleżanek zdradziła mu kiedyś, że wszyscy go kochają, zapytał ją, w jaki sposób opisuje go ludziom. „Jako bardzo miłego” – wyjaśniła. „Boże, rujnujesz moją reputację – westchnął. – Może opiszesz mnie raczej jako osobę o słabym zapachu formaldehydu?”.

Mówiono zatem, że sypia w trumnie i pije martini z gałkami ocznymi w środku; że trzyma w domu gilotynę, a fani wysyłają mu pocztą odrąbane palce. Czytelnicy „New Yorkera” podrzucali mu raczej inspiracje, chociaż zwykle były – nawet dla niego – za bardzo groteskowe i upiorne.

„Pewien pastor w Karolinie Północnej przez lata przysyłał mi różne rzeczy, ale nigdy nie mogłem z nich skorzystać. To niewiarygodne, jak niesmaczne były te pomysły” – powiedział raz. Odważne słowa jak na człowieka, którego pierwszą pracą było retuszowanie zdjęć z miejsc zbrodni w magazynie „True Detective”. Zatrudniany za 15 dolarów tygodniowo („Straszne pieniądze” – przyznał potem), sporządzał rysunki miejsc zbrodni, odtwarzając, w jaki sposób morderca poruszał się po pomieszczeniu, stawiał znak iks tam, gdzie znaleziono ciało, i usuwał krew z niektórych makabrycznych zdjęć policyjnych.

Chociaż akurat jemu podobały się one takimi, jakimi były: „z odrobinę większą ilością krwi i jeszcze raz krwi” – twierdził.

Od myjki do Addamsów

Pierwszą ilustrację – niepodpisany szkic przedstawiający myjkę do okien – sprzedał „New Yorkerowi” jeszcze jako student. O pracy w nim marzył od czasu, gdy po raz pierwszy miał go w ręku. Myjka pojawiła się w wydaniu z 6 lutego 1932 r. i przyniosła Addamsowi czek o wartości 7,5 dolara. Niecały rok później, w pierwszym numerze 1933 r., Charlesowi udało się wreszcie opublikować podpisany już nazwiskiem rysunek, przedstawiający łyżwiarza, który zapomniał łyżew. Potem wydawało mu się to tak nieśmieszne, że nie mógł pojąć, jakim cudem ktoś w redakcji zaakceptował tak dziwny pomysł.

Mimo to w kolejnych latach „New Yorker” akceptował wiele jego osobliwych pomysłów. W tym ten najbardziej znany. W 1938 r. (bez imion i jeszcze nie w komplecie) na jego łamach pojawiła się grupa osób o zapewne zupełnie przypadkowym nazwisku – Addams. „Skandal!” – grzmieli niektórzy, ale i tak czekali na kolejne rysunki.

Jak ktoś w ogóle śmiał zaatakować instytucję tradycyjnej amerykańskiej rodziny?

On śmiał – a czytelnicy się śmiali. I jak to ze skandalami często bywa, legenda Addamsów szybko zaczęła rozprzestrzeniać się również bardzo daleko od Nowego Jorku. Wszyscy chcieli wiedzieć, jaki – tak naprawdę! – był twórca najsłynniejszej rodziny świata. Nawet w miejscach, gdzie nigdy nie słyszano o „New Yorkerze” (i niewiele o Nowym Jorku), pytano o Addamsa i tworzone przez niego postacie. Gdy widziano szczupłe, ubrane na czarno kobiety o bladej cerze, szeptano: „Idealna Morticia”. Addams nadał imię tej bohaterce, przeglądając książkę telefoniczną pod hasłem „pracownicy zakładów pogrzebowych”. Każdą z jego trzech kolejnych żon – Barbarę „dobrą”, Barbarę „złą” (nazywaną tak z powodu oszustw finansowych, jakich dopuściła się wobec Charlesa) i wreszcie Marilyn Matthews Miller, znaną jako „Tee” – utożsamiano z tą posągową postacią.

Kiedy w 1964 r. pojawił się pierwszy serial o rodzinie Addamsów, redaktor naczelny „New Yorkera” William Shawn (ten sam, który później nie pojawił się na pogrzebie) kategorycznie odmówił dalszego publikowania rysunków z jej członkami. W smutnej przednetfliksowej epoce zauważył konflikt pomiędzy czytelnikami magazynu o wysokich aspiracjach a niskim charakterem programu telewizyjnego. Mimo to – choć zakaz obowiązywał aż do przejścia redaktora naczelnego na emeryturę w 1987 r. – Addams przemycił trzy postacie do jednego z rysunków w 1979 r.

Główna obsada „Rodziny Addamsów” z 1964 r., Wikimedia Commons (domena publiczna)

Nazwisko Addams szybko zaczęło kojarzyć się z groźną atmosferą i wiktoriańskim domem, w którym może zdarzyć się wszystko. Nie było przypadku w tym, że Hitchcock, przyjaźniący się z rysownikiem, umieścił akcję Psychozy właśnie w takiej posiadłości.

W numerze „New Yorkera” z 12 stycznia 1940 r. Addams opublikował jeden ze swoich najsłynniejszych rysunków – przedstawiał on zjeżdżającego z górki narciarza, którego ślady nart w niewytłumaczalny sposób przebiegają po obu stronach dużego drzewa. I choć ta pogarda dla kartezjańskiego świata bez wątpienia nie jest najbardziej przerażającą z prac Addamsa, to żaden inny z jego rysunków nie był tyle razy interpretowany, kopiowany i plagiatowany.

Dowcipny bywał nie tylko w rysunkach. Zapytany o to, skąd wzięło się w nim zainteresowanie tym, co dziwaczne, odpowiedział: „To jakby pytać ptaka, jak nauczył się śpiewać”. Gdy innego razu pewien dziennikarz zastanawiał się, czy można opisać go jako „ojca makabrycznego humoru amerykańskiej klasy średniej”, Addams miał mrugnąć i odpowiedzieć: „Zawsze uważałem moją rodzinę za wyższą klasę średnią”. Inny dziennikarz dociekał: „Czy ludzie są kiedykolwiek rozczarowani, gdy cię spotykają?”. „Przypuszczam, że tak. A ty nie?” – odparł.

Bez ogródek opowiadał o swojej klaustrofobii i strachu przed wężami, swoim niekonwencjonalnym – i dość posępnym – trzecim ślubie, niekończących się pomysłach na rysunki i podejściu do wiary. Kiedyś ksiądz zapytał go o stosunek do religii. „Cóż, wierzę w matkę naturę” – wyznał Addams, na co duchowny odpowiedział: „To w porządku. Dopóki w coś wierzysz”. Ilustrator z sentymentem wspominał tę uwagę.

Dr Addams i Mr Charles

Taki był pierwszy Charles Addams. Ale był i drugi. Świetnie ubrany (zawsze w skórzanych włoskich butach), uprzejmy mężczyzna o srebrzystych, zaczesanych do tyłu włosach i łagodnym stylu bycia, w niczym nieprzypominający księcia ciemności. Wychowany w stanie New Jersey chłopak, który marzył o Nowym Jorku. Obdarzony doskonałymi manierami symbol Manhattanu lat 40. i 50. Uosobienie epoki klubów nocnych, niekończących się rozmów i big bandów. Chociaż Addams umiał nawet zwykłe krzesło narysować jako przerażająco ponure, wiele jego prac było subtelnych i uroczych. Pisarz John O’Hara mówił, że rysunki Addamsa przeczą jego osobowości, a mistrz nieoczywistej puenty Kurt Vonnegut po śmierci rysownika napisał: „Szczególnie celebruję jego świetlistą niewinność”.

Uwielbiał zwierzęta. Pewnego razu po śmierci swojego psa odwiedził schronisko, chociaż nie był jeszcze gotowy na adopcję kolejnego. Gdy jednak opiekunka zaczęła ostrzegać go, że jeden z kundelków nie lubi dzieci, Charles – który zakończył pierwsze małżeństwo właśnie z powodu różnicy w tym temacie – nie wahał się ani chwili. „Biorę go!” – krzyknął, i tak w jego manhattańskim mieszkaniu pojawiła Alice B., średniej wielkości suczka i prawdziwe oczko w głowie, podobno odrobinę przypominająca Alice B. Toklas.

Poza tym trzeci (i ostatni) ślub zorganizował na cmentarzu dla zwierząt na terenie własnej posiadłości. Goście byli przekonani, że są zaproszeni na uroczystość nadania mu tytułu doktora honoris causa, ale gdy zobaczyli pannę młodą w czarnej sukni od Diora i z wachlarzem ze strusich piór w ręce, wszystko stało się jasne.

Sława Addamsa szybko – bo już pod koniec lat 40. – dotarła nad Wisłę (jeszcze tę krakowską). Marian Eile, redaktor naczelny „Przekroju”, w mig zakochał się w jego pracach, tworzonych w języku zrozumiałym dla wszystkich – od Nowego Jorku po budowaną właśnie Nową Hutę. I w ten sposób ilustracje z amerykańskiego tygodnika znalazły swoje miejsce w polskim tygodniku.

Jedna z nich pojawiła się zarówno na okładce „New Yorkera”, jak i „Przekroju”. Charles Addams w pełnej krasie: typowe amerykańskie małżeństwo na ganku, rodem z obrazu Granta Wooda, a wokół dynie, które same przemieniły się w karoce Kopciuszka. Dla Amerykanów kontekst oczywisty – Halloween (to wydanie „New Yorkera” ukazało się 30 października 1954 r.) – ale w Polsce w 1957 r. nikt o tym zwyczaju jeszcze nie słyszał, dlatego ilustracją ozdobiono okładkę numeru marcowego. Myślę, że Addamsowi taki obrót spraw bardzo by się spodobał.

Podobnie jak komentarz jego żony na temat jego śmierci – miał zawał za kierownicą swojego audi: „Zawsze był miłośnikiem samochodów, więc to dobry wybór”.

Gdy po przyjęciu goście opuścili bibliotekę, ciało Addamsa spoczęło na cmentarzu dla zwierząt – tym samym, na którym osiem lat wcześniej brał ślub. No bo gdzie indziej można by pochować jedynego członka słynnej rodziny, który nigdy nie pozował z nią nawet do zdjęcia?

Może lepiej nie wiedzieć.

Okładka „Przekroju” z 1957 r.

Korzystałam m.in. z książki Lindy H. Davis – Charles Addams: A Cartoonist’s Life, wyd. Random House, 2021.

Czytaj również:

Na pełnych obrotach
i
Okładka z archiwum nr 426/1953 r.
Doznania

Na pełnych obrotach

Historia z okładki
Ida Świerkocka

Niektórzy są ludźmi renesansu. A inni? Epoki, która dopiero ma nadejść.

Astronom, mistrz finansów, lekarz czy matematyk? Zręczny administrator czy kanonik warmiński? Skuteczny agent (i przy okazji syn agenta) czy ofiara ostracyzmu? Kim był Mikołaj Kopernik? Wychodzi na to, że każdym po trochu, choć elementów wiarygodnych z jego życia prawdopodobnie jest tyle, ile palców u jednej ręki, a tych niepewnych – uwaga, szacuję – tyle, ile palców wszystkich rączek Daniela Mroza zamieszczonych na łamach „Przekroju”.

Czytaj dalej