Już od pierwszych scen z sielskiej plaży na greckiej wyspie Chios, gdy relaksujący się turyści z konsternacją obserwują, jak z podpływającego nagle do brzegu pontonu wyskakują zdesperowani afrykańscy migranci i uchodźcy w kamizelkach ratunkowych, francusko-niemiecki serial Eden idzie pod prąd zero-jedynkowemu postrzeganiu kryzysu migracyjnego, który niemal doprowadził do implozji Europy. Nie tylko dlatego, że projekt skupia się na indywidualnych doświadczeniach mężczyzn i kobiet, którzy zazwyczaj traktowani są przez media jak anonimowa masa, ale także z tego względu, że nie czyni z nich ani diabłów, ani aniołów, lecz zauważa po prostu ludzi, pięknych w swoich słabościach. Są tacy, którzy chcieliby tylko żyć w spokoju, dostrajając się do kultury i zwyczajów swojego nowego domu, ale są też w gorącej wodzie kąpani marzyciele, przez których pochopne działania cierpieć muszą tysiące. Inaczej przybysze są traktowani w wielokulturowej Francji, inaczej w propagujących progresywne podejście Niemczech, a jeszcze inaczej w przeżywającej kryzys Grecji. Niby banał, ale jakże potrzebny w temacie opanowanym przez skrajności.
Rozróżnienie pomiędzy migrantami a uchodźcami, choć nikt go dosłownie nie wyjaśnia, odgrywa w Edenie kluczową rolę, wspieraną dodatkowo przez opisanie każdej z kilku luźno zazębiających się historii za pomocą innej konwencji. Opowieść o dwóch nigeryjskich braciach, którzy przybyli na rzeczonym pontonie, by w Europie szukać szczęścia, ale także pieniędzy dla pozostawionej w domu matki, jest klasycznym kinem drogi. Wątek syryjskiego lekarza, który dostał w Paryżu azyl dla siebie i rodziny w zamian za pewne informacje o zbrodniach dokonywanych przez reżim Asada, przybiera znamiona paranoicznego thrillera. Historia dwóch greckich strażników z obozu dla uchodźców, którzy doprowadzają mimowolnie do śmierci jednego z imigrantów, przyjmuje kształt greckiej tragedii. Opowieść o francuskiej bizneswoman, która lobbuje Brukselę projektem prywatyzacji uchodźczych ośrodków, rozgrywa się na skrzyżowaniu filmu prawniczego i kina społecznego. Z kolei wątek zamożnej niemieckiej rodziny, która, przyjmując młodego Syryjczyka, nie spodziewa się ostrej reakcji własnego syna, to słodko-gorzki komediodramat o wykluczeniu.
Wszystko, żeby zaakcentować, że każda migracyjna bądź uchodźcza historia jest inna i należy jej się indywidualne traktowanie. Zalatuje to w niektórych scenach moralizatorstwem liberalnego Zachodu, ale wynika to raczej nie ze złej woli, lecz z funkcjonowania w konkretnej kulturze, od której jest dość trudno się odciąć. Czuć jednak, że nikogo nie interesuje wpisywanie się w utarte schematy myślenia, a dzięki temu w ekranowe historie, mimo że opowiadane chwilami nieco topornie, łatwo uwierzyć. Podobnie jak w świat przedstawiony, który – choć fabularyzowany – został ewidentnie oparty na realiach. Dążąc do autentyzmu, twórcy Edenu – Edward Berger, Nele Mueller-Stöfen i Marianne Wendt – nakręcili zresztą wątek greckiego obozu dla uchodźców w rzeczywistym ośrodku pod Atenami, do scen zbiorowych zatrudniając jego mieszkańców, a międzynarodowa obsada została dobrana tak, by Francuzka grała Francuzkę, a Niemcy Niemców. Co więcej, w kluczową dla wydźwięku serialu rolę uchodźcy wcielił się młody Kurd, który przeszedł podobną gehennę co jego postać. Niby szczegóły, ale jednak znaczące.
Czy tego chcemy, czy nie, kryzys migracyjny dotknął w ten lub inny sposób wszystkich, którzy mieszkają w Europie. Szkoda tylko, że tak trudno o jego konsekwencjach rozmawiać dzisiaj bez intensywnych emocji. Biorąc pod uwagę fakt, iż w dyskusji o nim dominują tony dramatyczne, dydaktyczne, ironiczne, patetyczne czy quasi-patriotyczne, twórcom Edenu należą się brawa za próbę opowiedzenia o jego licznych obliczach w konwencji obyczajowej, trochę na chłodno, bez porywów emocji, za to z licznymi refleksjami wpisanymi w tok fabuły. Nie ma tu żadnego efektu wow kojarzonego z dzisiejszym zalewem seriali premium, nie ma wizualnej popisowości, nie ma wartych cytowania dialogów, jest za to empatia dla czysto ludzkich motywacji stojących za każdą decyzją oraz szczera chęć poszerzenia perspektywy oglądających. W ostatecznym rozrachunku serialowe postaci może ocenić każdy z widzów. Nikt go w tym nie wyręczy, a zwłaszcza twórcy. Albo po prostu przestańmy wszystko oceniać, a spróbujmy zrozumieć, nawet jeśli pełne zrozumienie tego szalenie złożonego tematu pozostanie prawdopodobnie na zawsze poza naszym zasięgiem.