Szukamy pięknych widoków, utrwalamy je na zdjęciach. Ale muzyk Marcin Dymiter przypomina, że liczy się też piękny pejzaż dźwiękowy. Taki, gdzie pierwsze skrzypce grają szum drzew, świergot wróbli i bzyczenie pszczół.
Field recording, czyli nagrania terenowe, to rejestrowanie dźwięków w środowisku naturalnym, poza studiem. Na przełomie XIX i XX w. służyły głównie etnografii – badacze utrwalali tradycyjne pieśni i muzykę lokalnych społeczności. Ale field recording to także zapis brzmień przyrody. Przed rozmową z Marcinem Dymiterem słucham płyty Pejzaż dźwiękowy Pomorza. Jest zimny, pochmurny wieczór, ale gdy zamykam oczy, otacza mnie rechot żab, zgrzytanie trzciniaków z rezerwatów Wyspy Sobieszewskiej, plusk fal. Momentalnie (i mentalnie) przenoszę się w letni dzień, nad jezioro, gdzie często pływam kajakiem, słucham ptaków i szelestu trzcin. Nie sprawiłoby tego żadne zdjęcie, choćby nie wiem jak piękne. Wręcz czuję na twarzy ciepło słońca, zapach lekko mulistej wody…
Aleksandra Kozłowska: Dźwięk może stać się wehikułem czasu i przestrzeni. Czy to dlatego realizujesz nagrania z cyklu Field Notes – dźwiękowe notatki z miejsc, w które zawędrowałeś?
Marcin Dymiter: Dźwięk rzeczywiście potrafi zadziałać w sposób pełny, oszałamiający, zająć całą przestrzeń tak, że człowiekowi nie brakuje sfery wizualnej. Zdarza mi się to poczuć. Nie wiem, czy wiąże się to z predyspozycjami człowieka czy z atmosferą. W „zagonionej” codzienności słuchanie jest doświadczeniem wyjątkowym.
Zwracasz na to uwagę w książce Notatki z terenu. Skupiasz się na słuchaniu pejzażu wcale nie w jakichś egzotycznych, barwnych okolicznościach, ale we własnej dzielnicy,