Umówimy się na wpół do namiętnie czy za kwadrans do szaleństwa?
Doznania

Umówimy się na wpół do namiętnie czy za kwadrans do szaleństwa?

Maurycy Gomulicki
Czyta się 5 minut

Mój niesłabnący entuzjazm dla Raymonda Peyneta i jego Zakochanych (Les Amoureux) datuje się już na ponad cztery dekady. Wszystko zaczęło się od niedużego, wydanego w roku 1958 przez WAG, oprawnego w bordowe płótno albumiku, jaki moi rodzice dostali od przyjaciół z okazji zaręczyn. Po latach odkryłem, że oryginalnie miał on jeszcze turkusową obwolutę z wysztancowanym na środku okładki okienkiem w kształcie serduszka.

Wspominam o tym nie bez powodu, gdyż książeczka ta była dla mnie w dzieciństwie właśnie swoistym okienkiem, przez które mogłem podziwiać, delikatnie zabarwiony nutką erotyczną, świat miłosnych perypetii. Mimo iż chodziłem wtedy jeszcze w krótkich spodenkach, marzyłem już o namiętnych pocałunkach. Wyglądający spod haleczki tyłeczek, cycuszki jak jabłuszka, nóżka i pończoszka nie trafiały się wprawdzie na co drugiej stronie, lecz jeśli już, to tak ślicznie narysowane, że wzbudzały mój niepohamowany zachwyt. Było to doświadczenie nie tylko niezwykle przyjemne, ale i kształtujące wrażliwość, absolutnie esencjonalne dla mojej wizji miłości i zmysłowości.

"Zakochani", Raymond Peynet
„Zakochani”, Raymond Peynet
"Zakochani", Raymond Peynet
„Zakochani”, Raymond Peynet

Błyszczącą niczym samotna różowa gwiazda na firmamencie powojennej polskiej erotyki Maję Berezowską poznałem nieco później. Z wielu względów darzę ją szczególnym kultem. Pochwała zmysłowej rozkoszy w rzeczywistości realnego socjalizmu nie była bynajmniej czymś prostym ani oczywistym, tymczasem jej prace wibrują wprost zachłanną radością życia, a spuchnięte od pocałunków usta i giętkie palce zaludniających je postaci wciąż potrafią obudzić arcygrzeszne myśli. Peynet jednak był pierwszy i nie tylko dlatego najważniejszy. Na jego rysunkach, nawet tych osadzonych w zimowej scenerii, zawsze panuje wiosna – uniwersalna pora kwitnącego serca. Jest w nich rodzaj błogiej serdeczności, beztroski wdzięk, sentymentalizm w najlepszym tego słowa znaczeniu.

rysunek: Raymond Peynet
rysunek: Raymond Peynet

Bohaterowie rysunków Peyneta to para wiecznych zakochanych – poeta i jego rozkoszna muza, oboje zabawni i wzruszający, lecz nigdy śmieszni czy tragiczni. On w staroświeckim meloniku i garniturku, ona w rozkloszowanej spódnicy, nosząca włosy zebrane w koński ogon albo obcięta na chłopczycę. Na przestrzeni dekad zmieniają się bardzo nieznacznie – paryżanka zaczyna czesać się w kok, wskakuje w mini i botki do połowy uda – lecz to tylko garderoba transformuje z duchem czasu, ich relacja pozostaje niezmienna. Jest to uniwersalna opowieść o miłości czułej i tkliwej, wiernej, spełnionej, zachwyconej sobą i zachwycającej wciąż na nowo. Tadeusz Pomianowski we wstępie do wydania polskiego bardzo ładnie eksponuje ten aspekt i siłę tych pozornie tylko błahych rysunków. Używa też określenia „cykl żartobliwych erotyków” – bardzo mi się ten związek frazeologiczny podoba. Zwracam nań uwagę, gdyż to właśnie niuanse są tu istotne: żartobliwy to nie to samo co śmieszny czy humorystyczny. Te „żartobliwe erotyki” są absolutnie urocze, to wdzięk w postaci czystej, co bynajmniej nie pozbawia ich pikanterii. Mimo iż w kategoriach współczesnych należałoby uznać je za absolutnie niewinne, bez wahania poleciłbym je jako preludium do igraszek w buduarze. Nawet dziś wieczór.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

"Życzenia", Raymond Peynet, rysunek z archiwum nr 1352/1971r.
„Życzenia”, Raymond Peynet, rysunek z archiwum nr 1352/1971r.

Zakochani Peyneta zrobili zawrotną międzynarodową karierę. We Francji pozostają walentynkowym hitem. Albumiki z ich przygodami publikowano na całym świecie, angielskie wydania rekomendował między innymi wspaniały Ronald Searle. Tuzin lalek przedstawiających parę bohaterów w roku 1957 ofiarowano jako oficjalny dyplomatyczny prezent księżniczce Annie (tej, co to później spadła z konia). W latach 60. Peynet nawiązał współpracę z porcelanowym gigantem – firmą Rosenthal, w wyniku czego powstały dziesiątki talerzyków, wazoników i innych bibelotów ozdobionych jego rysunkami. Poeta i jego ukochana doczekali się złotej biżuterii, swoich portretów na rżniętych kryształowych kieliszkach do koniaku, okolicznościowego szampana, dwóch muzeów we Francji (Antibes i Brassac-les-Mines) oraz dwóch w Japonii (Karuizawa i Sakuto). To ostatnie nie dziwi mnie szczególnie – Japończycy nie przegapiają takich rarytasów i mimo lokalnej nadprodukcji spod znaku kawaii przygarnęli przecież tak Muminki, jak i Kiwaczka. W Warszawie, na Żoliborzu, w lodziarni Ulica Baśniowa zobaczyć można murale przedstawiające Zakochanych. Odnoszę wrażenie, że pracujące tam dziewczęta nie słyszały nigdy o Peynecie ani jego bohaterach – nic dziwnego, są przecież bardzo młode i nie w głowie im zakurzone książeczki. Tak czy siak, Zakochani pasują tam idealnie, a ja nie tracę nadziei, że któregoś dnia moją porcję mrożonej lukrecji poda mi urocza trzpiotka z aksamitką na łabędziej szyi i czereśniami założonymi za uszy zamiast kolczyków.

rysunek: Raymond Peynet
rysunek: Raymond Peynet

Peynet miał ten komfort, że mógł poświęcić swoim bohaterom moc czasu i uwagi. Sukces odniósł już na początku lat 50., a swoim życiem obejmuje niemal cały wiek XX – urodzony w 1908 r., zmarł w 1999. Jako rysownik debiutował w wydawanym we Francji angielskim magazynie „Boulevardier” w roku 1930, współpracował z takimi tytułami, jak „Le Rire”, „France Dimanche”, „Ici Paris”. Jedne z pierwszych przedruków miał, notabene, w Polsce jeszcze w latach 30. Życie spędził w Paryżu i w swoim château na południu Francji, w okolicach Nicei. Zawsze z tą samą kobietą u boku – uznawaną za pierwowzór jego bohaterki – Mme Denise Damour. W miarę upływu lat kreska Peyneta nieco się zmieniła, przybyło detali – co widać wyraźnie już na rysunkach z lat 70., a szczególnie na kolorowych litografiach. Osobiście najbardziej przywiązany jestem do jego wczesnych prac. Ujmuje mnie ich prostota.

rysunek: Raymond Peynet
rysunek: Raymond Peynet

Zakochanych często przywołuje się jako inspirację dla powstania słynnej piosenki Georges’a Brassensa Les amoureux des bancs publics. Dla mnie osobiście ważniejsza jest informacja, że Peynet zaczął rysować ich w roku 1942. Mam w swoim księgozbiorze piękny egzemplarz Księżny de Cleves ze wstępem Jeana Cocteau wydany w Londynie rok później. Fascynuje mnie to, jak w okresach największego upodlenia ludzkości miłość potrafi przebić się przez mrok. Jestem wprawdzie sceptykiem i mam duży dystans do tak zwanej wiary w człowieka, ale wierzę w kochanie. Zawdzięczam to między innymi tej czarującej, podzielonej na tysiące odsłon lirycznej opowieści, jaką przez prawie całe swoje długie życie snuł Raymond Peynet.

"Muzyka szkocka", Raymond Peynet, rysunek z archiwum nr 787/1960r.
„Muzyka szkocka”, Raymond Peynet, rysunek z archiwum nr 787/1960r.

Chyba na drugim czy trzecim roku studiów pożyczyłem Zakochanych starszej ode mnie koleżance, asystentce w pracowni malarskiej. Zwróciła mi ich po kilku dniach i pogardliwie odymając usteczka, rzuciła jakiś sarkastyczny komentarz na temat naiwności autora. Wtedy poczułem się dotknięty, dziś wiem, że podobna naiwność wymaga nie tylko głębokiej pogody ducha, ale też ogromnej dyscypliny i jest przez to tak rzadka, że w moim odczuciu bezcenna.

"Miłość poetyczna", Raymond Peynet, rysunek z archiwum nr 668/1958r.
„Miłość poetyczna”, Raymond Peynet, rysunek z archiwum nr 668/1958r.

Rysowanie poezji

Raymond Peynet kilka razy gościł na łamach dawnego „Przekroju”. Publikując cykl rysunków Miłość w różnych odmianach przez Peyneta, redakcja pisała: „Poezję można także uprawiać przy pomocy tuszu, piórka, pędzelka i farb. Robimy to w ten sposób, że układamy wszystkie wymienione przedmioty na stole, rozkładamy papier i wzywamy pana Raymonda Peyneta. Pan Peynet przychodzi, siada i zaczyna rysować poezję”.

tekst z archiwum, nr 647/1957r.
tekst z archiwum, nr 647/1957r.
W cyklu To lubię! artyści i krytycy mówią o dziełach, które noszą w pamięci, i o ich twórcach. O inspiracjach, wstrząsach artystycznych i zachwyceniach. Wrażeniach, które utkwiły pod powieką i zostaną tam na zawsze.

Czytaj również:

Trzy listy, trzy wiersze – ślady flirtu najszczersze
i
ilustracja: Karyna Piwowarska
Przemyślenia

Trzy listy, trzy wiersze – ślady flirtu najszczersze

Jacek Rakowiecki

„Nie jesteś tak zwane »bóstwo«, lecz jakże czaru masz mnóstwo!” – tak przed ponad pół wiekiem Zofię Rakowiecką emablował Jeremi Przybora. Z okazji Dnia Matki Jacek Rakowiecki wspomina swoją mamę i jej towarzyski flirt. Przed Państwem niepublikowane dotąd listy i wiersze młodego jeszcze wtedy Starszego Pana.

Była późna jesień roku 1948. Jeremi niedawno wrócił do Warszawy z Bydgoszczy i właśnie był po udanym debiucie Radiowego Teatru „Eterek”, którego pierwszy odcinek Program II PR wyemitował 17 sierpnia. Zofia niedawno zaczęła pracę w Teatrze Polskiego Radia w charakterze sekretarki-asystentki. Jeszcze cztery lata wcześniej oboje brali udział w powstaniu warszawskim, on – w Śródmieściu jako prowadzący audycje w powstańczym radiu dla ludności cywilnej, ona – na Górnym Mokotowie jako sanitariuszka ps. Lidka.

Czytaj dalej