Z Anną Sulińską o polskich olimpijkach, równouprawnieniu w sporcie, warunkach życia na grupowaniach i systemie wartości polskich sportowczyń doby PRL rozmawia Paulina Małochleb
Paulina Małochleb: Czy w sporcie na poziomie olimpijskim nie ma równouprawnienia?
Anna Sulińska: W mojej ocenie jeszcze nie ma. To proces, który trwał przez lata, od pierwszej nowożytnej olimpiady, w której kobiety nie mogły w ogóle startować. Później przez lata walczyły o możliwość występowania na igrzyskach olimpijskich. Musiały przekonać mężczyzn, że kobiety też mogą się ścigać i nie stracą zdrowia, gdy będą na przykład biegać. W pewnym momencie ten ruch olimpijski kobiet stał się na tyle silny, że zaczęły być przyjmowane w zawodach i mogły startować w normalnych igrzyskach. MKOL dąży do równouprawnienia, ale wokół zawodniczek, wśród lekarzy, fizjoterapeutów i komentatorów sportowych przeważają mężczyźni. Podobnie z transmisjami: nie zobaczymy w telewizji meczu piłki nożnej kobiet, czasem pojawia się siatkówka, ale zawodniczki są mocno seksualizowane za pomocą mocno wyciętych, krótkich strojów. Zatem przed nami jeszcze daleka droga.
Myślisz, że ten zakaz wynikał z męskiej troski o zdrowie kobiet?
Częściowo miał on uwarunkowania historyczne, bo w starożytnych igrzyskach kobiety nie brały udziału. Nie mogły nawet wejść na trybuny w miejscach, gdzie odbywały się zawody. Sportowcy startowali nago, także po to, by uniemożliwić kobietom udział. Później także Kościół popierał organizatorów igrzysk w utrzymaniu zakazu. Niedawno rozmawiałam z trenerem Edwardem Bugałą, który przyznał, że pamięta, jak w 1960 r. kobiety dopuszczono do startów olimpijskich w biegach na 800 metrów, a cztery lata później na 400 metrów. I on, jako człowiek otwarty, wychowany w czasach, gdy kobiety startowały na mistrzostwach, ale w ograniczonej liczbie dyscyplin, przyznaje, że nie wyobrażał sobie, że kobieta może przebiec maraton. Jeszcze 50 lat temu nie mieściło się to w głowie. Kobiety do maratonu zostały dopuszczone dopiero w 1984 r.
Przekonanie o całkowitej odmienności kobiecego ciała i jego zupełnie innej wydolności nie kłóciło się jednak z desygnowaniem męskich trenerów do opieki nad olimpijkami. Wiele z nich ćwiczyło nie tylko pod opieką mężczyzn, ale też według męskiego harmonogramu, wykonując ćwiczenia przeznaczone dla mężczyzn. A ich wyniki zestawiano z męskimi normami.
Zgadza się. Jeszcze