Czy martwa komórka i gotowanie pod gołym niebem może wiązać się z doświadczeniem mistycznym? O pływającym plenerze artystycznym opowiadają Karolowi Radziszewskiemu Ewa Ciepielewska i Agnieszka Brzeżańska.
Słowo „galar” brzmi jakoś magicznie, kojarzy mi się z wyimaginowanymi światami z powieści Tolkiena. Cóż to takiego? To statek, który od stuleci przewoził towary – zboże i inne płody rolne, sól, wapno, rzadziej drewno i węgiel – do Gdańska. Galary bez żadnego napędu szły z wodą, a do kierowania nimi wykorzystywano wielkie wiosła zwane drygawkami. Galar „Solny” zbudowano według tradycyjnych planów w 2013 r. w Wieluniu. Dwa lata później statek wspomagany silnikiem pokonał dystans 3000 km z Krakowa do Orleanu. Co roku od 13 lat, w maju, płynie z Oświęcimia do Gdańska pod banderą Królewskiego Flisu na Wiśle, następnie zmienia kierunek i pod flagą Ziemi płynie pod prąd jako rezydencja artystyczna „FLOW/Przepływ”.
Jak mówią inicjatorki i twórczynie całego przedsięwzięcia, artystki Agnieszka Brzeżańska i Ewa Ciepielewska: „Rzeka stała się punktem wyjścia dla różnorodnych działań twórczych: plastycznych, literackich, kulinarnych, etnobotanicznych, pracy z głosem, a także performansu”.
Z Agnieszką umawiamy się w jej ogródku. Ewa ma dołączyć przez Skype’a z Krakowa.
Karol Radziszewski: Kiedy dostałem od Was zaproszenie na rejs „Flow”, od razu pojawiły się obawy. Powiedziałaś mi wtedy, Agnieszko, że wszyscy artyści mają podobne odczucia i że na tym polega również ten projekt – na konfrontacji z dyskomfortem. Niektórzy kochają takie życie, bycie na wodzie, podróżowanie z plecakiem. Ale jak widziałem artystów, którzy wybrali się w rejs – a większość z nich znam osobiście – to miałem poczucie, że wszyscy są wyrwani ze swojej codzienności. Bo to nie jest typowa rezydencja czy plener artystyczny. Są pytania, które głupio nieraz zadać, typu: „Gdzie się chodzi do toalety?”, „Czy można się umyć?”, „Co będziemy jeść?”, „Czy trzeba będzie gotować?”, „Jak?”.
Agnieszka Brzeżańska: Oczywiście pojawiają się lęki związane z fizjologią, wiele osób nigdy nie spało w namiocie. Do tego dochodzą lęki społeczne, obawa przed naciskiem grupy, że trzeba się podporządkować.
Że wchodzi prawo statku?
AB: Tak. Dlatego z Ewą od początku wszystkim mówimy, że żadna dorosła osoba nie może mówić drugiej, co ma robić. Że wszystko robimy dobrowolnie. Z wyjątkiem sytuacji zagrożenia życia czy wspólnych działań, takich jak sprzątanie. Robimy plener artystyczny i zapraszamy ludzi, którzy są pracoholikami, więc praktycznie cały czas tworzymy, żeby razem – niekoniecznie kolektywnie, ale równolegle – wspierając się, zrobić coś ciekawego. Coś, co wiąże się ze sztuką, ale też coś, co będzie dobre dla świata. Artyści są teraz bardzo pogrążeni w świecie wirtualnym i taka dawka przeżyć sensorycznych, kontaktu z niebem, wodą, ziemią, zwierzętami, gwiazdami, przestrzenią i innymi ludźmi jest wyjątkowa. Tutaj nikt nie jest w pędzie, znajdujemy czas na normalną rozmowę, która może trwać kilka dni. To bardzo rzadko zdarza się nam na co dzień.
Pracujemy na głębszym poziomie niż aktywizm. Nie mamy gotowego pakietu zaleceń i celu. Chodzi o to, żeby jak największa liczba osób zregenerowała sobie połączenie z żywą ziemią.
I to się udaje?
AB: Tak. Dlatego że nie mamy prądu i wszystkie smartfony umierają śmiercią naturalną w ciągu doby. Bo dopóki im się nie wyczerpią baterie i powerbanki, goście siedzą przyklejeni do ekranów.
Ewa Ciepielewska: Mnie się wydaje, że jednak dość łatwo przychodzi ta rezygnacja z urządzeń w takich wyjątkowych okolicznościach. Świadome i celowe odrzucenie dobrodziejstw i przymusu cywilizacji jest bardzo ważne. Na rzece nikt nie może tobą manipulować. Nie dzieje się tam też nic, co jest atrakcyjne na lądzie. Całe wyrafinowanie polega na doskonałej taoistycznej prostocie bycia tu i teraz. Droga wymusza pewną dyscyplinę. Myślisz sobie, co będzie, gdy spadnie deszcz i wszystko zaleje. No i przychodzi ten moment, że wszystko przemoczone. Ale potem rozpalamy ognisko, rzeczy się suszą, no i okazuje się, że jest OK.
AB: Pomagamy sobie. Jest dyscyplina, ale podobnie jak teraz – w obliczu realnego zagrożenia koronawirusem – nie trzeba nikogo przymuszać, żeby podejmować sensowne działania. Wszyscy reagują naturalnie.
A jak komponujecie grupy artystów na kolejne rejsy?
AB: Obie jesteśmy taoistkami i uważamy, że duch galara czy „Flow” bardzo nam pomaga. My również uczymy się, jak nie być nadopiekuńcze, jak pomóc uczestnikom nauczyć się samoorganizacji w grupach i dogadywania się.
Jak wygląda ta dynamika?
AB: Chaos! Ludzie się spóźniają, nie dojeżdżają, my nie jesteśmy w stanie dopłynąć na czas, bo wiadomo, na wodzie czas płynie inaczej. A żadna z nas nie jest mistrzynią organizacji. Ale tu chodzi o samoorganizację grupową, która w naturalny sposób mutuje. Dwa lata temu miałyśmy czterdzieścioro artystów wizualnych, nie licząc muzyków, kuratorów, przyjaciół, gości i rodziny, którzy nas odwiedzili na łódce. Nie działa to jak zwarty kolektyw, dynamika jest bardzo różna.
EC: Ci, którzy do nas dołączają, wkładają w to dużo inwencji. Świetnym przykładem jest mój ulubiony Kuba Falkowski, który potrafi dogonić łódź właściwie w każdych okolicznościach. Czasem trzeba zjechać kilometr od drogi, przez wieś, w której nigdy się nie było, traktując taką wyprawę jak wielką przygodę. To jest dla mnie część „Flow”, że robisz nagle coś spoza swojej praktyki artystycznej i w tym momencie staje się to częścią nowego działania, jakiegoś happeningu.
Większość środowiska artystycznego jest tak spolaryzowana, że nie jesteśmy w stanie się zebrać i współpracować nawet w takich podstawowych kwestiach, jak walka o nasze prawa, zabezpieczenia, świadczenia emerytalne itp. Czy potrzeba ekstremalnych warunków, żeby jakaś współpraca się nawiązała?
AB: Jeżeli jesteśmy głodni, to musimy coś zjeść i się dogadać, ale to nie jest artystyczny problem, nie narzucamy wspólnej pracy. Jako grupa zawodowa nie różnimy się od innych grup społecznych. Niektórzy ogarniają coś lepiej, inni gorzej, ktoś próbuje przerzucić robotę na innych, ktoś udaje, że pracuje. Ale się dogadujemy.
Zastanawiam się, czy „Flow” może być rodzajem laboratorium dla przyszłościowego wspólnego działania. Czy te doświadczenia zostają w artystkach i artystach? Czy przekładają się później na ich pracę i życie?
AB: Taką miałyśmy intencję, by efekt był widoczny również później, na lądzie. To, co przeżywamy na wodzie, graniczy z mistycyzmem, wchodzimy w głębokie stany związane z zanurzeniem w środowisku naturalnym. Czasem gdy wracam z łódki i idę przez miasto, mam wrażenie, że zażyłam jakiś narkotyk. Różnica sensoryczna jest tak niesamowita, że umysł wpada w dziwne stany. To jest bardzo ciekawe dla artysty i inspirujące.
EC: Myślę, że podświadomie jesteśmy na te stany gotowi, ale musimy wyrwać się spod kontroli różnych środków przekazu, które na nas działają w mieście. Tu atmosfera wydaje się gęsta, przepełniona informacją, a na Wiśle jest luźna, przejrzysta – i nie mam na myśli tylko urządzeń elektronicznych. Gdy wracam na ulicę, wciąż widzę Wisłę. Trochę jakby nakładały się dwie taśmy. Nie byłoby „Flow” w tej wersji, gdyby Wisła nie była wciąż w dużym stopniu rzeką naturalną, pozwalającą doświadczać tej dziczy. Taka podróż jest zupełnie inna, kiedy się płynie kanałami czy rzekami uregulowanymi, przez miejscowości, w których rzeka jest podporządkowana głównie potrzebom ludzkim. Chcemy, żeby artyści, którzy tego doświadczyli, stawali się później strażnikami rzeki.
AB: Jednocześnie mamy bardzo duże opory, jeżeli chodzi o działalność popularyzatorską, ponieważ nie chcemy populistycznej turystyki nastawionej na zysk.
EC: I nie chcemy brać odpowiedzialności za szkody, które potem z tego wynikają. Płyniesz i widzisz śmieci.
AB: Potworne ilości śmieci! Takich gości nie chcemy.
A myślicie, że „Flow” odbędzie się w tym roku?
AB: Oczywiście.
EC: Łódź jest teraz w robocie, ale na lato będzie gotowa.
AB: I mamy zamiar robić to do naszej naturalnej śmierci.
Rzeka jest bytem żywym, dynamicznym i samoorganizującym się.
Nic nie robi, a nic nie jest niezrobione.
Agnieszka Brzeżańska:
Artystka wizualna, malarka, fotografka, twórczyni filmów wideo. Studiowała w gdańskiej i warszawskiej ASP oraz w National University of Fine Arts and Music w Tokio. Urodziła się w 1972 r.
Ewa Ciepielewska:
Artystka wizualna, malarka, happenerka, współzałożycielka grupy LUXUS. Ukończyła Wydział Malarstwa wrocławskiej ASP. Urodziła się w 1960 r.
Sophie Thun:
Artystka zajmująca się głównie fotografią. Ukończyła ASP w Krakowie i w Wiedniu. Urodziłą się w 1985 r.