Mieszkająca w Berlinie kompozytorka i producentka Laurel Halo przypomina mi uczniów, którzy mają całkiem wysoką średnią ocen, ale nie wiedzą, co po maturze. Z geografii piątka, polonistka czasem pochwali, a i matma jakoś idzie, no – chyba że trygonometria. I nagle trzeba się czemuś poświęcić, w czymś zakopać i zgłębiać przez kilka następnych lat. A Laurel Halo woli raczej skakać z miejsca na miejsce, z gatunku na gatunek, udowadniając, że horyzonty ma doprawdy szerokie. Bo rzeczywiście – ma. Sęk w tym, że nie widzi zbyt daleko.
W swojej niezbyt długiej przecież karierze Amerykanka grała już techno, muzykę współczesną na syntezatorach, a także eksperymentalny, elektroniczny pop. Przy tej ostatniej okazji fascynowała się ludzką mową, więc piosenki z Dust kręciły się wokół zdekonstruowanego śpiewu. Problem w tym, że zarówno wśród współczesnych kompozytorów, jak i twórców muzyki elektronicznej jest to temat eksploatowany dość często. Oczywiście Laurel Halo mogłaby wymyślić tutaj coś nowego, świeżego, ale nie zdążyła. Nagrała kilka utworów, udzieliła kilku wywiadów i zmieniła front. Trochę jak Filip Springer w książce Miasto Archipelag – kilka historyjek, garść anegdot i jedziemy dalej.
Te cierpkie słowa piszę nie bez żalu, bo niewątpliwie Laurel Halo jest utalentowaną artystką i próbki tego dostajemy na jej kolejnych albumach. Także na tym najnowszym, na którym próbuje ona swoich sił w muzyce ambient. I wychodzi jej to naprawdę świetnie. Zarówno otwierający płytę utwór tytułowy, jak i wieńczące całość Nahbarkeit to 10-minutowe, wspaniale wyprodukowane, przestrzenne utwory, w których syntezatorowy ambient flirtuje z jazzem i kameralistyką. W Raw Silk Uncut Wood medytacyjna elektronika prowadzi do pięknego solo na wiolonczeli. Jeszcze dwa takie utwory i mielibyśmy płytę, o której należałoby pisać wyłącznie w superlatywach.
Niestety, zamiast tego na albumie znalazły się cztery utwory w stylu abstrakcyjnej elektroniki czy IDM-u. Pocięty i przetworzony syntezator, zabawy rytmem i brzmieniem. Umówmy się, że w takiej Kolonii lat 90. podobnie grających artystów było tak wielu, że trudno byłoby rzucić kamieniem i w któregoś nie trafić. Innowacyjność to niejedyny wyznacznik jakości w muzyce, ale nie potrafię znaleźć wytłumaczenia, dlaczego Laurel Halo odstąpiła od naprawdę wysmakowanego ambientu na rzecz tych mało przekonujących miniaturek. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to ta jej wieczna potrzeba zmiany. A jeśli tak, to Laurel Halo jest najpewniej jedyną artystką, której szczerze życzę twórczej zadyszki.