W polskiej krainie czarów W polskiej krainie czarów
i
ilustracja: Katarzyna Korzeniecka
Przemyślenia

W polskiej krainie czarów

Adam Węgłowski
Czyta się 3 minuty

Gdy niemieccy zakonnicy Heinrich Kramer i Jakob Sprenger wydali w 1487 roku „Młot na czarownice” – czyli praktyczny podręcznik inkwizytorów walczących z „czarostwem” – odniósł on na Zachodzie błyskawiczny sukces. Było tylko kwestią czasu, kiedy ta modna obsesja duchownych i świeckich decydentów dotrze do Polski.

Już wcześniej wątki dotyczące czarów pojawiały się na obrzeżach innych spraw sądowych, ale w 1511 roku doszło w Polsce do pierwszego spalenia domniemanej czarownicy. Płomienie ze stosu w Chwaliszewie stały się symbolicznym początkiem polowań, które potrwały w naszym kraju aż do drugiej połowy XVIII stulecia – „wieku rozumu”.

Tajemnica zepsutego zacieru

Chwaliszewo (znane też jako Waliszewo) było miastem położonym na grobli między Ostrowem Tumskim a lewobrzeżnym Poznaniem. Żyli i pracowali w nim rzemieślnicy z kilkunastu cechów, stały tam kościoły, organizowano jarmarki, działał szpital. Obrazek, jaki możemy sobie wyobrazić z „Filarów Ziemi”, „Robin Hooda” albo innych historyczno-sensacyjnych seriali. Któregoś wiosennego dnia miastem wstrząsnęła tragedia: w miejscowych browarach zepsuło się piwo, sześć wielkich kadzi z trunkiem nie nadawało się do picia! Biznesmeni potracili pieniądze, klienci narazili się na rewolucję żołądkową. Afera iście diabelna.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wtedy, już ćwierć wieku po napisaniu bestsellerowego „Młota na czarownice”, sprawa na odległość zapachniała ingerencją wiedźmy. I ta – jak na zawołanie – została odnaleziona. To nieznana z imienia i nazwiska (nie zachowały się one w dokumentach sprzed ponad pięciuset lat) stara kobieta, którą oskarżono o działanie na szkodę mieszkańców. Nie wiemy, jak długo trwał proces i czy mogła ona liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Faktem jest, że 24 maja 1511 roku – w jeden z tzw. dni błagalnych, podczas których wierni w kościołach i na procesjach modlili się o urodzaj – nieszczęśnica została spalona na stosie ustawionym pod miastem. A wszystko z powodu zepsutego zacieru…

Dobry żart stosu wart

Egzekucja przeszła właściwie bez echa w dokumentach. Tylko wzmiankowana jest przy okazji innego procesu, dotyczącego zachowania poznańskiego kanonika Kostrzyńskiego (Kostryńskiego). Zeznawało wówczas kilku świadków: chwaliszewski krawiec Walenty i poznanianin Szymon Mrzygłód. To dzięki nim wiemy o spaleniu „starej kobiety”. Wiemy też, że duchowny z Poznania skwitował egzekucję stwierdzeniem, że wszyscy mieszkańcy Chwaliszewa zasługują na podobny los. Potem zastrzegał jednak, że tylko żartował.

ilustracja: Katarzyna Korzeniecka
ilustracja: Katarzyna Korzeniecka

Prawdziwy trefniś z kanonika! Kolejne stulecia pokazały, że takie żarty mogą źle się skończyć. Owszem, na terenie Rzeczypospolitej „polowania na czarownice” nigdy nie osiągnęły takich rozmiarów, jak np. na terenie Świętego Cesarstwa Narodu Niemieckiego – gdzie od połowy XV do połowy XVIII stulecia przeprowadzono pięćdziesiąt tysięcy procesów, które kosztowały życie przynajmniej trzydziestu tysięcy oskarżonych. W Polsce i na Litwie zgładzono kilkaset, góra parę tysięcy osób. Czyli zdecydowanie mniej. Dodajmy jednak, że Polacy (czy też polskojęzyczni mieszkańcy, o polskich korzeniach) bywali ofiarami procesów także na pobliskich ziemiach wówczas nienależących do Rzeczypospolitej, np. na Śląsku czy w Prusach. A każda z tych spraw oznaczała niewyobrażalną tragedię dla oskarżonych: przesłuchania, uwięzienie, tortury, okrutną kaźń. A dla ich rodzin – złą sławę, finansowe kłopoty, czasem konieczność przeniesienia się winne miejsce, a nierzadko również podobne oskarżenie przed sądem.

Od pomnika do chóru

Parę lat temu sprawa „starej kobiety” z Chwaliszewa odżyła w Poznaniu, który w międzyczasie wchłonął dawne miasto na grobli. Pojawiła się wówczas inicjatywa, by wznieść pomnik, który upamiętniałby szaleństwo sprzed wieków i stanowił przestrogę na przyszłość.

Monument nie powstał, zaczął natomiast działać Chór Czarownic, udzielający się podczas imprez o feministycznym zabarwieniu. Nie przypadkiem, bo ofiarami wielowiekowych „polowań na czarownice” – czy w Polsce, czy w innych krajach – były przede wszystkim kobiety. 

Czytaj również:

Kobiety, które wiedzą Kobiety, które wiedzą
i
ilustracja: Mieczysław Wasilewski
Wiedza i niewiedza

Kobiety, które wiedzą

Stasia Budzisz

Ja jestem wierząca, i w to też wierzę. Mówi się, że ludziom, którzy nie wierzą, to nie pomaga, ale czy to jest prawda, to ja nie wiem, ale trzeba może w to wierzyć, żeby to pomogło.

Oficjalnie ostatnią kaszubską czarownicę utopiono w 1836 r. w Chałupach. Ale w rzeczywistości samosądy miały miejsce jeszcze na początku XX w. Pamiętała to moja cioteczna babka, która do­s­konale znała się na „tych sprawach”. Potrafiła zdejmować uroki, odżegnywać różę i leczyć ziołami. To wystarczyło, by stać się w oczach społeczeństwa czarownicą. Bo przecież jakim cudem kobieta mogła zdobyć taką umiejętność, jeśli nie za sprawą diabelskich sztuczek?

Czytaj dalej