Teofilowi Ociepce przyszło w życiu malować pod opiekuńczymi skrzydłami PZPR, ale tak naprawdę jego sztuce patronowały daleko bardziej niematerialne byty.
Urodził się w 1892 r. w Janowie pod Katowicami. Ojciec Teofila był górnikiem w kopalni Kaiser, która od 1946 r. nosi nazwę Wieczorek – na cześć działacza ruchu robotniczego i powstańca śląskiego. Matka Teofila pracowała jako gospodyni u burmistrza pobliskich Szopienic. Mały Teofil, podobnie jak jego rówieśnicy, ukończył elementarną Volksschule, przeznaczoną dla rdzennych mieszkańców Górnego Śląska. Kiedy chłopiec ukończył 14 lat, jego ojciec zginął w wypadku pod ziemią i Teofil musiał podjąć pracę, aby wspomóc matkę w utrzymaniu rodziny. Ponieważ był zbyt wątły do pracy w kopalni, próbował swoich sił kolejno jako goniec magistracki, pomocnik w gospodzie, urzędnik pocztowy, pracownik kolejowy, a wreszcie kancelista.
W roku 1914 został zmobilizowany i jako żołnierz cesarskiej armii niemieckiej walczył m.in. na Bałkanach, co znalazło wyraz w jego późniejszej sztuce. To właśnie w czasie wojny wpadła mu przypadkiem w ręce książka Siedemdziesiąt dwa imiona Boga. Lektura tego traktatu okultystycznego – jak stwierdza znawca jego twórczości Seweryn A. Wisłocki – „nałożyła się w jego wyobraźni na świat legend i baśni wyniesionych z rodzinnego domu”. Po zakończeniu działań wojennych i demobilizacji Ociepka zatrudnił się jako maszynista turbiny prądotwórczej w kopalni Kaiser, gdzie pracował do emerytury, oraz poważnie zainteresował się teozofią.
Nawiązał kontakt ze szwajcarskim różokrzyżowcem zamieszkałym w Wittenberdze Philipem Hohmannem. Przez następne 40 lat Hohmann pozostał mistrzem duchowym Ociepki. Przysyłał mu literaturę okultystyczną, ale też z czasem zaczął zadawać konkretne zadania. Pierwszym było powołanie ośrodka okultystycznego w miejscu zamieszkania, a kolejnym – rozprzestrzenienie okultyzmu na terenie całego kraju.
Od okultyzmu do malarstwa
Ociepka uwierzył w swoją misję. Początkowo skoncentrował się na działalności w kręgu rodzinnego Janowa i okolic. W praktyce wyglądało to tak, że w niedziele, kiedy wielu miejscowych wychodziło na spacer do parku leśnego – pełnego budek z piwem i kiełbasą – Teofil stawał tam na przyniesionym z domu krześle i przemawiał do ludzi. Po pewnym czasie zgromadziła się wokół niego grupa uczniów licząca w porywach do 10 osób. Ociepka pożyczał im książki ze swojej bogatej biblioteki: Światopogląd różokrzyżowców Maxa Heindla, Legendę o życiu Buddy we fragmentach ze świętych tekstów Ernsta Waldschmidta, Ze schyłku życia antycznych postaci bogów Almy Frey czy Wielkich wtajemniczonych Edwarda Schurégo. Do grupy uczniów należał wówczas m.in. późniejszy jego antagonista, także malarz, członek tzw. Grupy Janowskiej Bolesław Skulik.
Ociepka był też członkiem korespondencyjnym loży różokrzyżowców, założonej przez Maxa Heindla w Oceanside w Kalifornii, a ponadto utrzymywał stały kontakt z Towarzystwem Parapsychologicznym im. Juliana Ochorowicza we Lwowie. Systematycznie prenumerował miesięcznik „Lotos. Synteza wiedzy ezoterycznej”, wydawany w Wiśle pod redakcją Jana K. Hadyny. I co może najciekawsze dla miłośników sztuki, utrzymywał kontakty z Xawerym Dunikowskim, który podobno w latach 30. wprowadził go nawet do krakowskiej loży masońskiej.
Jedną z dróg wiodących do doskonałości duchowej w systemie różokrzyżowców jest rozwijanie poczucia piękna, jako że „ono samo w sobie stanowi pierwiastek boski”. Cztery lata po osobistym poznaniu Hohmanna, którego Ociepka odwiedził w Wittenberdze, mistrz przysłał mu list, w którym obiecał: „Poślę ci ducha, który cię nauczy malować”. Teofil spodziewał się spotkania z istotą ze świata niematerialnego, a gdy to nie nastąpiło, otrzymał kolejny list: „Teraz duch odejdzie i musisz sam malować”. Nagle w 1927 r., kiedy miał 35 lat, Teofil Ociepka z ogromnym zapałem zaczął malować obrazy. W latach 1927–1930 wykonał serię dużych moralitetów, które jednak nie znalazły uznania w oczach pracowników powstającego właśnie Muzeum Śląskiego w Katowicach. Rozczarowany, do malowania powrócił dopiero po zakończeniu drugiej wojny światowej.
W międzyczasie jego duchowy mistrz Philip Hohmann trafił do hitlerowskiego obozu koncentracyjnego za propagowanie pacyfizmu. Wrócił z dziurą w brzuchu w okolicy pępka, co w kręgach jego polskich wyznawców uznano za znak tego, że uzyskał „kamień filozoficzny”. Hohmann zmarł w latach 60., przeżywszy 64 lata, co niechętny mu Bolesław Skulik, który uważał go za hochsztaplera żerującego na Ociepce, skomentował w następujący sposób: „Jeśli on obiecywał innym, bo mówił, że sam ma kamień mędrców, alchemicy wierzyli, że go zrobiom, a kto go mioł, mógł żyć i dwa tysiące lat w zdrowiu tutaj w materii, to czemu on nie żyje, jak nie był oszust?!”.
Grupa Janowska
W 1946 r. Wojewódzka Rada Kultury w Katowicach zorganizowała wielką wystawę malarzy amatorów z regionu Górnego Śląska. Powstała w odpowiedzi na odgórne wytyczne władz, które tak zdefiniował ówczesny generał do spraw propagandy i komunikacji masowej Lesław Wojtasik: „W drodze doboru, a raczej selekcji, wytypowanie w każdym mikroregionie jednego lub kilku twórców amatorów i usytuowanie ich w roli środowiskowych liderów twórczości propagandowej. Aranżacja całości ma gwarantować efekt działania tych awansowanych ideologicznie jako spontaniczny, własny, zaświadczający o wyrobieniu i wysokiej świadomości klasowej. Podzasada w zasadzie: najlepiej żeby ludzie ci byli bezpartyjni, co ma zwiększyć ich wiarygodność w stosunku do najbliższego otoczenia, szerzej – regionalnego środowiska”.
Partyjna dyrektywa trafiła na żyzny grunt. Zgłosiło się wielu malarzy na czele z Teofilem Ociepką, który pokazał wspomniane już wcześniej moralitety z lat 1927–1930. W efekcie jeszcze w tym samym 1946 r. powstało przy Związku Zawodowym Górników kopalni Wieczorek koło malarzy znane jako Grupa Janowska. W skład grupy weszli: wspomniany już Bolesław Skulik, Paweł Stolorz, Gerard Urbanek, Leopold Wróbel, Eugeniusz Bąk, Paweł Wróbel i Ewald Gawlik – że wymienię tylko tych najbardziej znanych. Po czasie dołączył do nich także uczeń Skulika, do dziś aktywny Erwin Sówka. Mistrzem grupy zupełnie naturalnie obwołano Teofila Ociepkę.
Tu, w ramach studiów uzupełniających, polecam uwadze dwa filmy. Pierwszy to Angelus Lecha Majewskiego i Adama Sikory, który pięknie, lecz w formie dalekiej od dokumentu opowiada o Grupie Janowskiej. Drugi zaś to Paciorki jednego różańca Kazimierza Kutza, ukazujący rzeczywistość Giszowca z lat 70., z którym mocno związany był Ewald Gawlik. Wbrew scenariuszowi Angelusa malarze janowscy co najmniej do 1956 r. nie mogli malować tego, co chcieli. Jak wspominał inny członek Grupy Janowskiej, jednoręki portier z miejscowego Domu Kultury Antoni Jaromin: „Wtedy w ogóle tematyka była narzucana. Ja tego bardzo nie lubiłem, jestem amatorem i chcę malować, co lubię i czuję. To jeszcze wszystko zależy od dnia, od pogody, a nie jak było przedtem: »Maluj kopalnia! Maluj sekretarza! Maluj tego czy tamtego!«. Kiedy indziej to kazali Staliny malować na dekorację po kopalni albo innych, a gdzie to amator poradzi! No i wychodziły takie karykatury, kaliki, tylko ludzie się z nas śmioli”.
Pod opieką Belli
Jednak Teofil Ociepka pozostawał poza zasięgiem partyjnych dyrektyw. Szybko stał się śląską ikoną, „malarzem siódmego dnia”, „naiwnym malarzem-górnikiem”. Tę wyjątkową pozycję zawdzięczał właściwie tylko jednej osobie, i to bynajmniej nie z kręgów okultystycznych. Mowa o Izabeli „Czajce” Stachowicz.
Bella, jak nazywano ją w towarzystwie, urodziła się w Sosnowcu w 1893 r. Jej ojciec Wilhelm Szwarc był bogatym przedsiębiorcą, który samotnie wychowywał córkę po tym, jak opuściła ich jej matka Felicja, z pochodzenia Francuzka. Bella studiowała historię sztuki i polonistykę, już po wojnie zaś uzyskała też doktorat z filozofii. W Warszawie była stałą bywalczynią najmodniejszych kawiarni, w tym zaprojektowanej przez jej męża Adrii oraz kultowej Ziemiańskiej, gdzie zaprzyjaźniła się m.in. z Broniewskim, Wattem, Iwaszkiewiczem, Gałczyńskim, Tuwimem, Gombrowiczem i Uniłowskim. Ten ostatni sportretował ją w postaci panny Leopard w opowiadaniu Wspólny pokój (1933). Również sam Stanisław Ignacy Witkiewicz w swojej powieści Pożegnanie jesieni (1925) uwiecznił Bellę pod postacią demonicznej Heli Bertz.
Po wojnie zajęła się pisaniem, przede wszystkim książek, a także niezliczonej ilości artykułów do „Przekroju”. Była prawdopodobnie jedyną osobą, która podczas katowickiej wystawy z 1946 r. mogła należycie ocenić fenomen malarstwa Teofila Ociepki. Postanowiła wypromować go jako polską wersję Rousseau. W roku 1948 zorganizowała mu indywidualną wystawę w Warszawie oraz wprowadziła na warszawskie salony. Poznał tam swoich wielkich admiratorów: Juliana Tuwima, Jana Kotta czy Artura Marię Swinarskiego. Jednocześnie Bella roztoczyła nad Ociepką parasol ochronny, który bronił go przed atakami partyjnych doktrynerów i nikczemnością lokalnych funkcjonariuszy na Śląsku.
Dzięki jej znajomościom udało się także wprowadzić twórczość Ociepki do prestiżowych galerii w Europie Zachodniej. Wystawiał w Wiedniu, Paryżu, Londynie i Amsterdamie. W Warszawie pokazał się jeszcze w sierpniu 1958 r. w Zachęcie przy okazji wspólnej wystawy wraz z Nikiforem, Pawłem Stolorzem, Pawłem Wróblem i Leonem Kudłą. A później ponownie w roku 1965 w ramach wystawy Aleksandra Jackowskiego zatytułowanej Inni. Od Nikifora do Głowackiej.
Duch i ciało
Okultyści uważają, że ogromny wpływ na to, co dzieje się na Ziemi, ma planeta Saturn. Teofil Ociepka podzielał ten pogląd, stąd w jego malarstwie pojawia się cała gama fantastycznych kreatur, które we wszystkich szczegółach odpowiadają opisom zawartym w posiadanej przez niego księdze Jakoba Lorbera Saturn. Opisanie planety wraz z pierścieniem i księżycami oraz znajdującym się na niej światem żywym, objawionym przez Ojca Światła. Według tego dzieła człowiek, podobnie jak wszechświat, składa się z ciała fizycznego, ciała astralnego oraz ducha. Dusza człowieka należy do świata astralnego, do którego wraca po śmierci. Saturn zaludniony jest istotami astralnymi będącymi na takim samym stopniu rozwoju jak dusza, ale niedoskonałymi. Byty te mogą wchodzić w kontakty z ludźmi i mieć na nich istotny, często zgubny wpływ. Istoty na obrazach Ociepki nie są zatem tylko wytworem jego wyobraźni – artysta uważał, że one naprawdę istnieją. Twierdził, że jeśli ludzie dotrą kiedyś do Saturna, z pewnością je tam zastaną.
Zasadniczym celem praktyk okultystycznych jest uzyskanie stanu jedności mistycznej z Bogiem, co nosi nazwę „kamienia mędrców”. Ten stan mogą osiągnąć jedynie mężczyźni, i to do 60. roku życia. Wiąże się to bowiem z niezbędną biologiczną siłą organizmu do duchowej transmutacji. Adept dążący do tego celu musi żyć w surowej ascezie seksualnej. Ociepka żył w ascezie, ale kiedy skończył 67 lat, uświadomił sobie, że już „nie otworzy się dziura w pępku jego”, nie osiągnie kamienia mędrców. Postanowił więc się ożenić. Jego wybranką została Julia Ufnal z Bydgoszczy. Znała Teofila z prasy i pisała do niego śliczne listy, w których twierdziła, że ma prorocze sny na temat ich przyszłego związku i wspólnego życia. Po ślubie w kwietniu 1958 r. para zamieszkała w Janowie.
Teofil opuścił szeregi Grupy Janowskiej i częściej niż przedtem malował na zamówienie. Państwo Ociepkowie wiele podróżowali, m.in. do Austrii i Szwajcarii, gdzie Teofil dobrze sprzedawał swoje prace. Wreszcie w roku 1969 w wyniku złej atmosfery, jaka wytworzyła się wokół nich, a może też z innych powodów, postanowili przenieść się do Bydgoszczy. Tam Teofil został otoczony troskliwą opieką przez córkę Julii, Irusię, oraz jej męża Alego, który pełnił rolę zarówno jego kierowcy, jak i radcy prawnego. Aleksander Jackowski – wspominając swoją ostatnią wizytę w domu Ociepków – pisał, że „pani Julia co pewien czas zapytywała szeptem, czy brać w dolarach, a może lepiej volkswagena, bo pieniądze niepewne” i dalej: „[…] transakcja nie doszła do skutku. Filmu też nie było, bo pani Ociepkowa zażądała po 600 zł od każdego obrazu, który będzie ukazany w kadrze”.
Jedynie w powyższym kontekście mógłbym zgodzić się z twierdzeniem, że Teofil Ociepka był malarzem naiwnym. Odszedł z tego świata 15 stycznia 1978 r.