
Rzadko się zdarza, by poetycki reportaż stał się bestsellerem. Zwłaszcza gdy jego tematem są zwyczajni mieszkańcy niewielkiej wsi. Ale taki właśnie los spotkał książkę Marit Kapli: dzięki niej nikt już w Szwecji nie powie, że nie słyszał o Osebolu.
„Nie podobał mi się sposób, w jaki przedstawia się w mediach wieś – mówi Marit Kapla. – Jako pustą i martwą, mniej wartościową niż miasto. Impulsem do powstania mojej książki w dużej mierze był więc gniew”. Żeby ten obraz prowincji zmienić, autorka postanowiła oddać głos samym zainteresowanym – mieszkańcom rodzinnej wsi. W ten sposób powstała monumentalna, poetycka opowieść o ludziach z niewielkiej miejscowości na północy Szwecji.
Paweł Jasnowski: Jak zapamiętałaś Osebol swojego dzieciństwa?
Marit Kapla: Od urodzenia wzrastałam w poczuciu wspólnoty, zarówno z Osebolem, jak i Malung, z którego pochodził mój ojciec i w którym często odwiedzaliśmy babcię oraz innych krewnych. Pamiętam to uczucie – że świat jest starym, pełnym tajemnic miejscem, a moim zadaniem jest go zrozumieć i odnaleźć w nim swoją przestrzeń. Może każde dziecko czuje to samo.
W moich czasach szkolnych Osebol było wioską, z której można było być dumnym. Mieliśmy most, supermarket i stok narciarski – czyli więcej niż to, czym mogło się pochwalić większość innych wiosek w okolicy. Pamiętam, jak dorośli zgłosili się na ochotnika, aby ten stok zbudować. To było dla mnie wielkie wydarzenie. Nauczyłam