Kolekcja afrykańska Muzeum Narodowego w Szczecinie powstała jeszcze przed wojną, więc można powiedzieć, że stanowi element dziedziczenia cudzego imperializmu. Ziemie zachodnie zabrano w końcu rasie panów, która przez kilka lat traktowała polską ludność jak podbitą kolonię.

Rozbudowana znacznie po 1945 roku, kolekcja ta dowodzi ambicji Polski chcącej dołączyć – wbrew historii i wbrew powojennym realiom – do cywilizacji pierwszego świata, choćby przez gromadzenie sztuki kolonialnej pod nieobecność własnych kolonii. Stać się wreszcie porządnie, po traumie odgrywania Czarnych, Białymi, którzy tak jak inni w Europie są w stanie odpowiedzieć na „społeczne zapotrzebowanie na Afrykę”.

Miał rację Alain Resnais i Chris Marker uznając we wspólnym filmie Les statues meurent aussi (1953), że muzeum jest „rajem form, w którym powstają najbardziej tajemnicze pokrewieństwa” . W tym raju jest jednak jeden warunek: „to Biały odgrywa teraz rolę przodka” . Wywłaszcza podbite ludy Afryki z ich tradycji, narzuca nową ramę, w której zagrabione obiekty będą odtąd zrozumiałe dla odbiorców. To wywłaszczenie ma jednak zawsze ukryty potencjał, który często eksplorują wchodzący w przestrzeń muzeum krytyczni artyści: tajemnicze pokrewieństwa mogą powstawać wciąż na nowo nadając obumarłym formom przeszłości nowe życie.

Z tych rozbudowanych zbiorów gromadzących obok artefaktów związanych z kultem także przedmioty gospodarstwa domowego, narzędzia rolnicze czy instrumenty muzyczne, Witek Orski wybrał niewielkich rozmiarów figurki antropomorficzne, które fotografuje w czerni i bieli tak, jak gdyby sporządzał cykl portretów. Nieostre tła od których odcinają się niesamowite figury afrykańskiego imaginarium religijnego artysta spreparował na podstawie wzorów z oryginalnych, zachowanych w kolekcji tkanin. Najważniejszą pracę Orski wykonał jednak organizując nowe warunki widzialności tych zdjęć, zapewniając tym samym przedstawianym obiektom całkiem inny rodzaj obecności w przestrzeni wystawienniczej. Rzucając na fotografie światło o różnych odcieniach bieli dekonstruuje zarazem aparat wizualny (czarno-białe zdjęcia jako model dokumentacji) i aparat władzy (opozycja Czarnych i Białych). Tak jak istnieje „balans bieli” w obrazie istnieje on też w historii, a raczej w jej lekturze, która za każdym razem rozstrzyga na nowo nie kto będzie odgrywał rolę Białych, a kto Czarnych, lecz czy trzeba koniecznie podtrzymywać kolonialne z ducha hierarchie pojęć. White Balance dowodzi, w sposób najbardziej zmysłowy, że nie ma czegoś takiego jak jedna biel, jeden model, któremu można by przeciwstawić wszystko to, co uznajemy za obcość. Tak jak nie ma jednej bieli, tak też nie ma jednej czerni czy jednej Afryki, którą Biały człowiek miałby w nieskończoność konsumować trzymając w szachu fałszywej tożsamości. Jest tylko kruchy i tymczasowy rodzaj równowagi, jakaś wersja koloru, ciągła gradacja odcieni, która służy do organizacji otaczającego świata. I w tym sensie w pracach Orskiego elementy kolekcji zyskują nowe życie, a może – kto wie – zaczynają snuć całkiem nieznaną i wolną od białego kolonialnego cienia historię.

Paweł Mościcki, „White Balance”