Kiedy w 1885 r. ukazała się powieść Kopalnie króla Salomona autorstwa Henry’ego Ridera Haggarda opowiadająca o przygodach wiktoriańskich dżentelmenów awanturników, odniosła gigantyczny wydawniczy sukces. Ożywiła też legendę o bogactwach tytułowego władcy. Według Biblii, stanowiącej główne źródło informacji o Salomonie, sprowadzał on z pomocą Fenicjan złoto i srebro, a także kość słoniową i egzotyczne zwierzęta z dalekich krain – zwanych Ofir i Tarszisz. Nie wiadomo, o jakie miejsca chodziło. Ba, nawet samo istnienie Salomona jest niepewne. Mimo to przez wieki szukano tego starożytnego odpowiednika Eldorado.
Archipelag teorii
Niektórzy podejrzewali, że to Abhira w Indiach, a inni, że afrykańska Sofala nieopodal Madagaskaru. Krzysztof Kolumb wierzył, że dotarł do Ofiru, gdy pod koniec XV stulecia trafił do Nowego Świata. Kilkadziesiąt lat później hiszpańscy żeglarze na Pacyfiku byli tak pewni przybycia do właściwego miejsca, że nazwali nowo odkryty archipelag Wyspami Salomona.
Przeważało jednak przekonanie, że musi chodzić o terytorium gdzieś w Rogu Afryki, np. o Jemen lub Somalię. Ofir kojarzono również z legendarną królową Saby.
Wedle Biblii obdarzyła Salomona kosztownymi podarkami stamtąd właśnie pochodzącymi. Pod lupę wzięto więc domniemane rodzinne strony egzotycznej władczyni – Etiopię. Starożytne szyby i tunele znaleźli naukowcy na płaskowyżu Gheralta, w północnej części tego kraju w roku 2012.
Lecz nawet jeśli faktycznie to był Ofir, nie znaczy jeszcze, że znajdowały się tam jakieś kopalnie króla Salomona, tak rozbudzające wyobraźnię czytelników Haggarda. Za takie wzięli odkrywcy z Europy opuszczone ruiny Wielkiego Zimbabwe na południu Afryki.
Byli w błędzie. Okazało się, że to siedziba afrykańskich władców, i to średniowiecznych. Handlowali złotem, ale z Salomonem nic wspólnego nie mieli. Bardziej obiecujące są ruiny starożytnych kopalni znalezione w 2008 r. w miejscowości Khirbat en-Nahas w południowej Jordanii. Pochodzą z X w. p.n.e., czyli z domniemanych czasów Salomona. Tyle że wydobywano tam nie złoto, lecz miedź. Czy więc to właściwy trop?
Studnia pieniędzy
Takie rozwiązanie byłoby zbyt łatwe. Podobnie jak nie ma prostych odpowiedzi w kwestii wydarzeń na leżącej u wybrzeży Nowej Szkocji kanadyjskiej Wyspie Dębów (Oak Island).
Od ponad 200 lat poszukiwacze tropią na niej domniemany skarbiec ukryty kilkadziesiąt metrów w głąb ziemi. Zaczęło się w roku 1795, gdy kilku młodych przyjaciół odkryło z dawna zasypany rów czy też szyb. Zaintrygowani, zaczęli kopać. Przedarli się przez kolejne warstwy ziemi, kamieni i belek sprawiających wrażenie, że są częścią starej konstrukcji wzniesionej ludzką ręką. Kopali coraz głębiej, docierając aż do 30 metrów, a całość zaczęto nazywać Studnią Pieniędzy. Takie przynajmniej było marzenie poszukiwaczy. I faktycznie na dnie szybu dostrzegli zarys wymarzonej skrzyni ze skarbem. Niestety, szyb zaczął szybko nabierać wody. Nie dało rady regularnie jej wypompowywać, aby móc kontynuować prace. Kolejne wysiłki nie tylko nie przyniosły rezultatu, ale doprowadziły też do zawalenia już odkopanego szybu.
Zagadki nie rozwiązali kolejni hojni sponsorzy wykopalisk ani uznane osobistości w nie zaangażowane, jak Franklin Delano Roosevelt, Errol Flynn i John Wayne.
Skarbca nie znaleźli. Niedawno część wyspy kupili poszukiwacze skarbów – bracia Lagina – i relacjonują swoje prace w odcinkowym telewizyjnym show Klątwa Wyspy Dębów.
Jako że w sumie w Studni Pieniędzy niewiele odkryto (kawałki pergaminu, gwoździe, podejrzaną zaszyfrowaną inskrypcję mówiącą, że: „Czterdzieści metrów niżej zakopane są dwa miliony funtów”), to każda teoria dotycząca rzekomego skarbca jest możliwa. Również ta, że pozostawili go feniccy żeglarze na służbie Salomona. Lecz w grę wchodzą także wikingowie, templariusze (który to już raz!), korsarze i piraci (kapitan Kidd). Jest też w gronie podejrzanych filozof Francis Bacon (rówieśnik Szekspira, a być może i autor części jego dzieł) mający znajomych wśród osadników w Nowej Anglii. A skoro pojawił się filozof, to i spadkobiercy wszelkiej zakazanej wiedzy: masoni. Kolejkę podejrzanych uzupełniają Atlantydzi, Inkowie, a nawet kosmici.
Wątki mieszają się i przeplatają. Wydaje się, że faktycznie był to znakomity pomysł na tasiemcowy serial. Nawet jeśli sceptycy twierdzą, że Studnia Pieniędzy jest w istocie rzeczy tworem powstałym zupełnie naturalnie, a cała opowiastka to żart sprzed wieków, który wymknął się spod kontroli.
Walc z panem Waltzem
Także w Ameryce, ale już na kontynencie, funkcjonuje legenda o tzw. kopalni złota starego Holendra. Czyli o zaginionej żyle złota w górach na pustyni w Arizonie. Zlokalizowana powinna być w okolicach Superstition Mountain, świętej góry Apaczów.
Ponoć złoto znalazła tam w pierwszej połowie XIX w. rodzina Peraltów wywodząca się z hiszpańskich konkwistadorów. Niestety, podpadła Apaczom i skończyła naszpikowana strzałami. Tajemnicę Peraltów odkrył kilkadziesiąt lat później niejaki Jacob Waltz – imigrant z Europy, z Holandii lub z Niemiec. To właśnie tego „starego Holendra” widziano, jak wielokrotnie wracał z Superstition Mountain z mułami objuczonymi workami złota. O miejscu położenia kopalni nie pisnął słowa. Wolał zabić, niż pozwolić, by tajemnica się wydała. Dopiero w 1891 r., na łożu śmierci, uchylił rąbka tajemnicy swojej opiekunce. Niestety, szczegóły historii bardzo się różnią. Istnieje ponoć ponad 60 (!) jej wersji. Nic dziwnego, że tysiące ludzi bezskutecznie starały się odnaleźć kopalnię „starego Holendra”, a niektórzy przypłacili to życiem. Pewnie równie dobrze mogliby szukać w Arizonie kopalni króla Salomona.