Wielkie kłamstewka Wielkie kłamstewka
Przemyślenia

Wielkie kłamstewka

Kaja Szafrańska
Czyta się 3 minuty

Rzadko się zdarza, by w telewizyjnym serialu zagrało obok siebie tyle gwiazd z hollywoodzkiej czołówki, a za kamerą stanął oscarowy reżyser. Rzadko też się zdarza, by banalna powieść o gospodyniach domowych dała początek tak niebanalnemu serialowi, jakim są Wielkie kłamstewka HBO.

Pozornie perfekcyjne życie zamkniętych w złotych klatkach kur domowych to niewyczerpane źródło inspiracji dla filmu, literatury i serialu. Mimo że od lat 60. ubiegłego wieku sporo się pozmieniało w sferze obyczajowej, najwyraźniej nie na tyle, by część opisanych w 1963 r. w Mistyce kobiecości Betty Friedan społecznych mechanizmów straciła na aktualności. W 2017 r. w USA kobiety z wyższej klasy średniej wciąż starają się sprostać wyśrubowanym oczekiwaniom otoczenia, wiodąc idealne życie w idealnej scenerii, w której wychowują idealnie grzeczne i uzdolnione dzieci. To tam właśnie, pod powłoką doskonałości, rodzą się najgłębsze frustracje, na których tak ochoczo żeruje popkultura. O tym opowiada też siedmioodcinkowy miniserial HBO Wielkie kłamstewka, oparty na bestsellerowej powieści Liane Moriarty. Z tą różnicą, że choć oglądając promujące go zwiastuny, można odnieść wrażenie, że jest uwspółcześnioną inkarnacją kolejnych Gotowych na wszystko, Wielkie kłamstewka daleko wykraczają poza przypisany im gatunek. Zaryzykowałabym nawet twierdzenie, że łączą ich kilka, będąc po trochu czarną komedią, dramatem obyczajowym, thrillerem psychologicznym i kryminałem.

Duża w tym zasługa scenariusza, za który odpowiadają: autorka powieści Liane Moriarty oraz David E. Kelley – człowiek, który dał światu kilka popularnych seriali rozrywkowych, takich jak Ally McBeal czy Boston Legal (Orły z Bostonu). Trzonem opowieści jest historia pięciu kobiet mieszkających w idyllicznym Monterey w stanie Kalifornia. Ich dnie upływają na obowiązkach domowych, opiece nad dziećmi i wojnach podjazdowych z innymi matkami. Niestety, tam gdzie jest nadmiar wolnego czasu, pojawia się i przestrzeń dla sztucznych problemów. Prawdziwe problemy? Te rzadko wychodzą na jaw, zakopane pod warstwą wstydu i pozorów. Twórcy zrezygnowali z linearnej narracji na rzecz dygresji i kilku linii czasowych, dzięki czemu udało się zbudować atmosferę niepewności i napięcia. Zamiast banalnej historii o gospodyniach domowych z wyższych sfer oglądamy misterną mozaikę, złożoną z niuansów, intryg, kłamstw i pozornie niezwiązanych ze sobą sytuacji. Warstwa rozrywkowa nie przysłania tu jednak tego co najważniejsze – opowieści o przemocy, jej konsekwencjach, a także mechanizmach przyjmowania ról kata i ofiary. Reżyserii wszystkich siedmiu odcinków podjął się Jean-Marc Vallée, twórca nagrodzonego trzema Oscarami Witaj w klubie. Za niesamowite wprost zdjęcia odpowiada operator Yves Bélanger, z którym Vallée regularnie współpracuje podczas realizacji swoich filmów. To dzięki niemu Wielkie kłamstewka ogląda się niczym nakręcony z rozmachem film kinowy. Rozmach widać też w obsadzie: Nicole Kidman, Reese Witherspoon, Laura Dern, Shailene Woodley, Alexander Skarsgård, Adam Scott i Zoë Kravitz. Wszystkie, co do jednej, kreacje są świetne. Z naciskiem na Nicole Kidman, która wreszcie dostała rolę na miarę swoich aktorskich możliwości i wykorzystała tę okazję w 100%.

​W tym serialu gra niemal wszystko: lista płac, zdjęcia, ścieżka dźwiękowa (fani klasycznego rocka z lat 70. będą zachwyceni), czołówka, historia. I szkoda tylko, że w kategoriach oscarowych nie uwzględnia się seriali. Nominacja byłaby pewna.

 

Czytaj również:

Przemyślenia

Potęga fasady

Tomasz Stawiszyński

Finał Wielkich kłamstewek, który pokazano w HBO w minioną niedzielę, wywołał lawinę komentarzy w mediach społecznościowych. Trudno się dziwić. To jeden z najlepszych seriali ostatnich lat. Nie tylko znakomicie nakręcony i zagrany, lecz także otwarcie dotykający wielu ważnych społecznych problemów, przede wszystkim męskiej przemocy wobec kobiet. Jest to więc produkcja w najlepszym tego słowa znaczeniu zaangażowana.

W najlepszym, bo nieoperująca formułą moralitetu, a zarazem politycznie wyrazista. Nazywająca po imieniu patologię, ale ukazująca też złożone kulturowo-obyczajowe zależności tę patologię warunkujące. To wszystko sprawia, że choć, nazwijmy to, społeczny wydźwięk Wielkich kłamstewek jest klarowny i jednoznaczny, daleko im przy tym do zerojedynkowych diagnoz, a na dylematy moralne i etyczne, wobec których stają widzowie finałowego odcinka, twórcy serialu nie podsuwają wcale łatwych i oczywistych rozwiązań.

Czytaj dalej