Jest jeden zgon i kilkoro solidnych kandydatów – nie tyle do przypisania im czynu, ile odpowiedzialności. Nieświadomego spowodowania, przyłożenia ręki. A to gorzej. Bo wytropić, skazać i ukarać byłoby łatwo, może nawet pojawiłaby się ulga. W Wyrwie, nowej powieści kryminalnej Wojciecha Chmielarza, wszystko wydaje się proste – na początku. Z każdą stroną komplikuje się mocniej i ta gęstość rośnie do końca.
Autor steruje naszymi podejrzeniami, sufluje kolejne doskonałe hipotezy, po czym rozsypuje je w drobny mak i wciąga głębiej w kolejne warstwy fabuły. Ani główny bohater nie znał własnej żony – nagle utraconej w okolicznościach, w których nic się nie zgadza – ani ona nie była osobą, jaką chcemy w niej widzieć. Prędkie, niedające odetchnąć życie i podobna śmierć – jak okamgnienie. Po gwałtownym zderzeniu i niespodziewanej tragedii zostają powidoki: rozmazane, zwielokrotnione, o zmienionych barwach i kształtach. Czy pamięć i wyobrażenia przesycone uczuciami to aby twardy materiał dowodowy? I co, jeśli tylko taka – niewyraźna – materia wspomnień i złudzeń musi wystarczyć? Żałoba to tkwienie wśród domysłów, majaczących fatamorgan. A szukanie winnego to pogoń za wiatrem.
Dla głównego bohatera – owdowiałego ojca dwóch córek, analityka w dużej firmie handlowej, mieszkańca Warszawy bez złudzeń przyjmującego swoje położenie w hierarchii społecznej i zawodowej – próba ustalenia faktów będzie drabiną z dna na powierzchnię, gdzie znów da się oddychać. Mężczyzna zaprzęgnie całą aparaturę racjonalizacji, wszystkie typowe dla inteligenta z klasy średniej kompetencje, by znów pochwycić własne życie w garść, odzyskać poczucie kontroli, w której trwa jego wielkomiejskie plemię. Dane, wiedza, wynik z wyszukiwarki – temu wierzymy.
Ale wyruszając w drogę po prawdę o śmierci swojej żony, bohater znajdzie się na ścieżce filozoficznej. Spotka kilka własnych demonów, rozpozna niejedną słabość. Przejdzie przez gabinet luster, bez znieczulenia.
Prawdziwymi heroinami tej opowieści są kobiety – ich mądrość, pragnienie życia, nienasycenie i odwaga sięgania po więcej. Jednocześnie Chmielarz, jakby mimochodem, odwraca lustro i portretuje dzisiejszych mężczyzn. Osłabionych, zbitych z tropu, zmuszonych określić siebie na nowo, wytrzasnąć skądś iskrę i siłę do życia, którego nie będą się wstydzić ani żałować. Czuć w tej książce przenikający wszystko feminizm, a nawet echa epoki #MeToo. Kobietom – młodym i starym, tym z miasta i z prowincji –Chmielarz okazuje uznanie, w nich widzi sprawcze duchy rzeczywistości. Ale też ich nie idealizuje, nie odmawia im skłonności do mroku oraz czynów niepięknych.
Nie po raz pierwszy w powieści tego autora wszystko, co najcenniejsze, wydarza się pomiędzy zwrotami akcji. Zelektryzowani pytaniem o to, kto ponosi winę, przejeżdżamy z Warszawy na Mazury, ze stołecznego osiedla do wiejskiej knajpy i zacisznej luksusowej rezydencji. Przekraczamy granice klasowe, kulturowe i geograficzne. Słowem, zwiedzamy kawałek Polski, oglądamy jej dzisiejszych mieszkańców, tak dobrze znanych, że trudno być pod wrażeniem, a przeoczyć łatwo. A właśnie ta normalność, ukazana i opisana bez zdobień – językiem przejrzystym, uczciwym i kierowanym do wszystkich – może być po latach najcenniejszą cechą pisarstwa Chmielarza. To, co codzienne, na ogół bywa także niedostrzegane i nierejestrowane, ale spisane układa się w kronikę wypadków powszechnych, tworzących główny nurt naszego tu i teraz. Jako uczestnicy teraźniejszości możemy mieć do niej stosunek nonszalancki. Pisarz ma inną rolę – dostrzega, docenia. I dlatego Chmielarz, choć gra w kryminalnej Lidze Mistrzów, dla mnie pozostaje jednym z ważniejszych pisarzy obyczajowo-społecznych i wnikliwym portrecistą Polski współczesnej.
Szukając w Wyrwie wyjaśnienia tajemnicy śmierci, autor rozwija przed nami wzorzysty patchwork życia, które do niej doprowadziło. Bo w każdym zastygłym ciele na zawsze drga opowieść. Chmielarz to zręczny prestidigitator, niby zaprasza na pośmiertne widowisko, a tymczasem zanurza w życie zamaskowane jako zwyczajność. Pokazuje, że nie ma czegoś takiego jak prosta historia, jednoznaczny życiorys.
Nie rezygnuje też z pogłębiania portretów cechujących jego wcześniejsze powieści. Ta potrzeba psychologii to również wyraźna cecha dzisiejszego świata. Chcemy zrozumieć siebie, wiedzieć, co nami kieruje. Co sprawia, że młoda kobieta szuka szczęścia daleko od męża, a śmierci – na wąskiej drodze.
Pisarz dopytuje. Kiedy schodzimy z toru życia, jakie sobie wymarzyliśmy? Co dokładnie spycha nas na żmudny tor z przeszkodami: rata kredytu, kolejna kłótnia, cichy wieczór z serialem, zakupy w dyskoncie, siusiu, paciorek i spać? Kiedy zaczęliśmy seks odkładać na potem – jak wizytę w ZUS-ie? Kiedy przestaliśmy patrzeć na siebie w lustrze, a sobie – w oczy? Jakie zdarzenie i który dokładnie dzień uruchamia efekt domina tak nieodzownie – i tylko czasem spektakularnie – kończący się śmiercią?
Główny bohater Chmielarza znajduje się w sytuacji granicznej i musi odpowiedzieć na te wszystkie pytania. Wytrzymać dobre słowa teściowej i nienawistne spojrzenie teścia, unieść oceaniczną samotność córek, wysłuchać rywala, zadać cios, pomścić krzywdę. I przyznać się do własnej winy. Aby pomieścić to wszystko na niespełna 400 stronach, trzeba było brawury, precyzyjnej konstrukcji i mocnego tempa.
Chmielarz wciąga w tornado zdarzeń i robi to jak zawodowiec. Ale chce czegoś więcej. Od czytelnika również. Nie przymusza do wysokich tonów, stwarza okazję. Sam decydujesz, ile z Wyrwy wyrwiesz dla siebie. A że zarwiesz noc, to pewne.