Szukaj trzy metry pod ziemią
i
zdjęcie: Paulina Wilk
Wiedza i niewiedza

Szukaj trzy metry pod ziemią

Paulina Wilk
Czyta się 25 minut

W południowym zakątku Peru dziewicze lasy Amazonii zmieniają się w toksyczną pustynię. Tysiące poszukiwaczy wydobywają tam złoto gołymi rękami.

Na brzegu jeziora, przy ścianie kilkusetletnich drzew, powoli zbiera się mgła. Do zmroku ponad godzina, ale coś się zmienia. Na wodzie poruszenie. Rodzina nutrii olbrzymich poluje na piranie. Śpieszą się. Płyną razem, parskają, w zębach ściskają bladożółte ryby. Wyskakują na powalone drzewa i tam jedzą. Chrupią i mlaskają. A potem bawią się na płyciźnie – piszczą, podgryzają się i tulą w przedwieczornej czułości.

Na drugim brzegu koronami jaskrawozielonych drzew buja niewidoczna siła. Dwa zaprzyjaźnione stada – większych, brązowych kapucynek i ich maleńkich, żółtawych kuzynów – idą na miejsce snu, dojadając kolację. Łącznie około 200 małp. Która zdąży, chwyta owoce palm i ociekające białym sokiem figi. Ostatnie w przemarszu są mamy z dziećmi. Maluchy śpią wczepione łapkami, gdy one ostrożnie wybierają gałęzie i przymierzają się do skoków.

Selwa lekko paruje. Nad drzewami gęstnieją białe pasma, suną wysoko i stapiają się z chmurami. Niebo nabiera dramatycznego wyrazu – jest sceną pełną ruchu, kłębiących się gazowych kształtów, rozświetloną pomarańczowym blaskiem aż do atramentowych krańców.

Teraz księżyc wychodzi na pierwszy plan, role się zmieniają. Kolorów już nie będzie. W dole tylko czerń koron, granit wody, w górze światło księżyca – ostre, srebrzyste. Nastaje noc, zupełnie jasna noc na jeziorze. Kajmany stoją już w płytkiej wodzie. Czekają na ofiary w bezruchu.

O zmroku las tropikalny przestawia ścieżkę dźwiękową. Robi się i ciszej, i głośniej zarazem. Miliony owadów grają podkład, duże nocne zwierzęta dodają łupnięcia, szelesty, huki. Rośliny nie milczą – opadają liście z 700-letnich koron, o ziemię uderzają owoce. Słychać skrzypienie, czasem coś trzaśnie, zawyje. Tuż przed świtem kolejna zmiana – sekundy ciszy, nim stada rudawych małp wyjców zaczną pohukiwać, znacząc głosem swoje terytoria. A potomkowie pierwotnych ptaków zaskrzeczą nad taflą krystalicznej wody. Kiedy nabrać ją w dłoń, rozjaśnia skórę.

Tu, w rezerwacie Tambopata na południowym wschodzie Peru, wokół jeziora Sandoval, życie pulsuje w nieskończonej liczbie odmian. Samych motyli – 1000 gatunków. Ssaków – ponad 100, ptaków – 600, setki tysięcy różnych roślin i drzew o systemach korzeniowych wielkości ciężarówki. To kwintesencja amazońskiej magii i przyrodniczej obfitości. Jedno z najbogatszych miejsc na planecie. I najdroższych – rośnie na bryle złota.

Poturbowany krajobraz wzdłuż rzeki Madre de Dios. W pejzażu brakuje bujnego lasu tropikalnego – zostały resztki.
Poturbowany krajobraz wzdłuż rzeki Madre de Dios. W pejzażu brakuje bujnego lasu tropikalnego – zostały resztki.

Chłopak hamuje na poboczu i wyłącza motor. Przysuwa się bliżej, odpychając stopy w gumiakach od pylistej, żółtej ziemi. Szarą bluzę założył jakoś dziwacznie, tył na przód – naciągnął jej rękawy tylko na ramiona oparte na kierownicy. Tak je osłania od palącego słońca.

Patrzy czujnie, zwierzęco. Prawie nie podnosi powiek, podbródek trzyma nisko. Czegoś się boi. I w tym zgiełku, gorącu, trąbieniu niemal bezgłośnie pyta, dokąd chcemy jechać. Jacek, mój przewodnik i tłumacz, a tu także współpodejrzany, podchodzi i powoli zaczynamy rozmowę. Chcemy do Santa Rosita – strefy wydobycia, którą dwa lata temu zlikwidowały wojsko i policja, wysadzając w powietrze instalacje działające na terenie ścisłego rezerwatu. Wiemy, że się odrodziła, a część robotników znów pracuje.

Rozglądam się, niby od niechcenia, jakby to nie było nic dziwnego – obecność nas dwojga, białoskórych obcokrajowców w najmroczniejszym zakątku Peru. Wzdłuż drogi stoją proste drewniane budynki. Pył, kłęby samochodowych spalin. Na poboczu ciężarówki, pikapy. Ładowanie, rozpakowywanie. Obok, w rozległym dole, gniją resztki rozgrzanego, pośpiesznego życia: jedzenia, śmieci, fekaliów, kartonów, błota. Cuchnie. Witajcie na Dzikim Zachodzie XXI w. – w Pampie, miasteczku bezprawia, gdzie wszystkich trawi wspólna choroba: gorączka złota.

Rozmawiamy szeptem, a tymczasem Herman – Indianin,

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Afryka grzęźnie w piasku
i
Wypełniona mułem Runde, jedna z głównych rzek Zimbabwe; zdjęcie: Fidelis Manyange
Ziemia

Afryka grzęźnie w piasku

Tawanda Majoni

Shurugwi, niewielkie miasto położone 350 km na południowy zachód od Harare, stolicy Zimbabwe, słynęło w przeszłości z kopalni chromu i złota. Przyciągało też turystów krajowych i zagranicznych za sprawą malowniczej góry Boterekwa. Nazwa ta w lokalnym języku shona oznacza „kręta”. Włoscy inżynierowie wytyczyli tu sześciokilometrową szosę, która zakręca i wije się po stromym górskim zboczu, zapewniając doznania zapierające dech w piersiach. Niegdyś u podnóża Boterekwy, wznoszącej się 1440 m n.p.m., pośród gęstwiny krzewów płynęły piękne strumienie i źródła. Dziś chrzęszczące żuki i żaby, grywające nocami symfonie, trafiają się równie rzadko jak turyści. Strumienie powysychały – pojawiają się tylko od czasu do czasu, kiedy spadnie odpowiednio dużo deszczu.

Kopać, by przetrwać

Jazda po stromym zboczu nadal dostarcza wspaniałych wrażeń, ale trudno nie dostrzec brzydoty, która wkradła się w dolinę. Na miejscu bujnych krzewów pojawiły się liczne chatki stawiane przez nielegalnych poszukiwaczy złota. Pochodzą oni z okolicznych wiosek, aczkolwiek spora część przyjeżdża tu z innych regionów.

Czytaj dalej