
Wydane właśnie eseje Jolanty Brach-Czainy mają niewielki format, oprawa jest miękka, a szata graficzna minimalistyczna – ot, wzór złożony z cienkich linii na szarym tle o ciepłym odcieniu. Aż chce się je nazwać „książeczkami” w tej ich niepozorności, bez – rzecz jasna – jakiejkolwiek próby umniejszania ich treści. Sposób wznowienia esejów filozoficznych Jolanty Brach-Czainy nie mógł być trafniejszy. Skromność książek jako przedmiotów pasuje do ich tematyki: mowa tu w końcu o okruchach, szczelinach, zakamarkach; o tym, co błahe i codzienne, choć skrywające w sobie nieoczekiwaną głębię.
Minimalizm idzie tutaj w parze z dbałością o detal. Wszystko tu jest zamierzone: font nowoczesny, dopasowany do całości, przypisy oznaczone intrygującą kolorową kropką, a nie banalną gwiazdką. Marginesy zbyt małe – albo książka za mocno sklejona. Wymaga użycia siły, by rozgiąć jej strony i dojrzeć tekst od wewnętrznej. Ten wysiłek, jaki w lekturę muszą włożyć zarówno oczy, jak i palce, też pasuje do treści. Jolanta Brach-Czaina sporo miejsca poświęca w końcu dotykowi, bezpośredniemu doświadczeniu organoleptycznemu, a także wpisanym w istnienie rozpadowi, trosce, borykaniu się.
Powyższy wstęp to oczywiście jedynie marna próba wyciągnięcia lekcji z esejów filozoficznych autorki i przyjrzenia się czynności lektury jej tekstów w nowym wydaniu przygotowanym przez wyd. Dowody (wcześniej Dowody na Istnienie). Tę lekcję odczytuję jako poświęcenie uwagi nie tylko temu, co na pierwszy rzut oka najważniejsze – w tym wypadku treści czytanej książki – lecz także czynnościom, które składają się na moje obcowanie z nią: otwieraniu, odkładaniu, robieniu notatek, gubieniu strony, zaginaniu rogów itd. Na tym w końcu również – obok czerpania wiedzy i/lub przyjemności z lektury – polega moje „istnienie” z książką; sposób koegzystowania, który zawsze pozostaje w centrum zainteresowania filozofki. Nie o samą uważność tu chodzi, ale o refleksję, potraktowanie codzienności jak cebuli – myślę, że to porównanie by się autorce spodobało