Wydane właśnie eseje Jolanty Brach-Czainy mają niewielki format, oprawa jest miękka, a szata graficzna minimalistyczna – ot, wzór złożony z cienkich linii na szarym tle o ciepłym odcieniu. Aż chce się je nazwać „książeczkami” w tej ich niepozorności, bez – rzecz jasna – jakiejkolwiek próby umniejszania ich treści. Sposób wznowienia esejów filozoficznych Jolanty Brach-Czainy nie mógł być trafniejszy. Skromność książek jako przedmiotów pasuje do ich tematyki: mowa tu w końcu o okruchach, szczelinach, zakamarkach; o tym, co błahe i codzienne, choć skrywające w sobie nieoczekiwaną głębię.
Minimalizm idzie tutaj w parze z dbałością o detal. Wszystko tu jest zamierzone: font nowoczesny, dopasowany do całości, przypisy oznaczone intrygującą kolorową kropką, a nie banalną gwiazdką. Marginesy zbyt małe – albo książka za mocno sklejona. Wymaga użycia siły, by rozgiąć jej strony i dojrzeć tekst od wewnętrznej. Ten wysiłek, jaki w lekturę muszą włożyć zarówno oczy, jak i palce, też pasuje do treści. Jolanta Brach-Czaina sporo miejsca poświęca w końcu dotykowi, bezpośredniemu doświadczeniu organoleptycznemu, a także wpisanym w istnienie rozpadowi, trosce, borykaniu się.
Powyższy wstęp to oczywiście jedynie marna próba wyciągnięcia lekcji z esejów filozoficznych autorki i przyjrzenia się czynności lektury jej tekstów w nowym wydaniu przygotowanym przez wyd. Dowody (wcześniej Dowody na Istnienie). Tę lekcję odczytuję jako poświęcenie uwagi nie tylko temu, co na pierwszy rzut oka najważniejsze – w tym wypadku treści czytanej książki – lecz także czynnościom, które składają się na moje obcowanie z nią: otwieraniu, odkładaniu, robieniu notatek, gubieniu strony, zaginaniu rogów itd. Na tym w końcu również – obok czerpania wiedzy i/lub przyjemności z lektury – polega moje „istnienie” z książką; sposób koegzystowania, który zawsze pozostaje w centrum zainteresowania filozofki. Nie o samą uważność tu chodzi, ale o refleksję, potraktowanie codzienności jak cebuli – myślę, że to porównanie by się autorce spodobało – obieranie jej z kolejnych warstw, by dogrzebać się do sensu przez wielkie S.
Zacznijmy jednak od początku. Jolanta Brach urodziła się w Warszawie. Gdy miała cztery lata jej matka, Irena, została zastrzelona przez NKWD we Lwowie w 1941 r. Opiekę nad Jolantą i jej starszą siostrą przejęła głównie babcia, ojciec, wiecznie zajęty, po wojnie został profesorem na warszawskiej politechnice, po śmierci pierwszej żony ożenił się jeszcze trzykrotnie, w jednym z nowych związków doczekał się też syna.
Na filozofię Jolanta Brach przeniosła się z Wydziału Fizyki UW; początkowo fizyka bardzo ją pociągała, lecz po czasie zaczęła nudzić, a specyficzny zapach pracowni i eksperymentów – odstręczać. Studiowała także reżyserię teatralną w Paryżu, choć ostatecznie poświęciła się filozofii, która służyła jej jako narzędzie „tłumaczenia sobie świata”, punkt wyjścia do zastanowienia i zainteresowania się najróżniejszymi jego aspektami.
Gdy w 1992 r. ukazały się Szczeliny istnienia, narobiły niemałego zamieszania. Nic dziwnego – zamiast sążnistych przypisów, bibliografii i erudycyjnych odniesień do innych filozofów Brach-Czaina pisała o ścierce. Otwierający esej poświęciła wiśni i podała w nim przepis na pierogi. Pisała też o mięsie (przedstawiając cały proces oprawiania jagnięcia), ale i o zakochaniu, zmywaniu, porodzie ludzkim oraz – równolegle – kozim. Interesowały ją tytułowe szczeliny, odpryski; to, co z pozoru nieistotne (jak wrzosy), nieokreślone (jak miłosne spojrzenia), kruche (jak filiżanka); to, co pomiędzy i raczej.
„Fragmenty rzeczywistości”, „niecki egzystencjalne”, kwestie „nieklarowne, lepkie, brudne”. Zakamarki, schowki, fałdy, zgięcia ciała, a w nich okruszki, kłębki brudu. Drobiny. Tło. Ta ekscentryczna małość poruszanych tematów okazuje się odświeżająca dla środowiska naukowego i porywająca dla czytelników. W wywiadzie z Moniką Tutak-Goll w „Dużym Formacie” Brach-Czaina sama dziwi się popularności esejów: „[…] okazało się, że chcą, by to była moja praca profesorska. Patrzyłam z wytrzeszczonymi oczami, bo myślałam, że to taka moja książeczka. Nie wiedziałam, ile jest warta”. W 2003 r. pisarka filozofka publikowane wcześniej teksty – głównie w „Res Publice Nowej” w cyklu Miniatury – w kolejnym głośnym tomie, czyli Błonach umysłu. Kontynuuje w nich namysł nad tym, co codzienne, chociażby nad praniem ręcznym tudzież czynnością lizania; nad tym, co pospolite niczym kwiat wrzosu. Rozmach poruszanych zagadnień wydaje się większy (a może właśnie drobniejszy?), choć cel pozostaje ten sam.
A jest nim przekierowanie „żarłocznego pytania” naznaczonego „uporczywym egocentryzmem”; pytania, które od zawsze znajdowało się w obszarze zainteresowań filozofów, a mianowicie: „Kim jesteśmy?”. Zamiast niego Brach-Czainę interesuje jakość bytowania; pytanie o to, co sprawia, że wyodrębniamy swoje istnienie spośród innych. „Jak istniejemy? Ku czemu? Jakie wartości wcielamy? Chodzi o to, by zrozumieć lepiej siebie dzięki owocowi wiśni” – pisze filozofka w eseju będącym swoistym wstępem metodologicznym do jej nietypowego traktatu. Punktem wyjścia do tego rozumienia jest postawienie znaku równości między sobą a innymi „drobinami bytu”, „egzystencjalnymi konkretami”, które – niezauważone – zostają sprowadzone do fragmentu i pozbawione autonomicznej tożsamości. Dostrzeżenie ich, nazwanie, ogląd – to wszystko przywraca im egzystencjalną odrębność, niezbędną, by dostrzec i pojąć charakter naszego własnego istnienia.
Odbieranie wagi zdarzeniom i rzeczom codziennym, zwykłym, pozwalanie, aby nam umykały, to tak naprawdę akt odbierania ważności własnej egzystencji. Śluby, narodziny, momenty glorii oraz widowiskowe upadki; daty, które wpisujemy sobie do CV czy biografii, jak dyplomy, awanse; daty, o których staramy się zapomnieć: rozstania i życiowe bankructwa – wszystko, co wymienilibyśmy, odpowiadając na pytanie o to, co nas ukształtowało, zajmuje w naszym życiu procentowo krótką chwilę. Nasze istnienie pojmowane jako pewna ciągłość czasowa składa się z czekania, aż woda się zagotuje, pocierania rąk na przystanku autobusowym, przewijania dziecka, podnoszenia przedmiotów, które upadły, odkurzania. Z prania ręcznego i ruchu ścierką w przód i w tył. Jak wiele z niuansów życia tracimy, nie poddając tej lwiej części naszego czasu żadnej refleksji, unieważniając ją jako tę, która jedynie prowadzi do wielkich chwil triumfu lub upadku; stanowi wyłącznie pomost, środek, a nigdy cel sam w sobie? Poddanie się myśli Jolanty Brach-Czainy sprawia, że egzystencja widziana jako spis momentów przełomowych zaczyna wydawać się kruchym stelażem, wydmuszką. Opróżnienia jej ze znaczenia dokonujemy my sami. „Żywe procesy zamieniamy w mechaniczne przebiegi, których sensu nie tylko nie próbujemy zrozumieć, ale nawet się nie domyślamy, że jest w nich coś, co może się domagać uwagi, co zdumiewa i co odsłania przed napiętą świadomością zapoznane święto istnienia skryte w tajemnicach zdarzeń elementarnych”. Dlatego stawianie pytań o zdarzenia elementarne: poród, akt seksualny, jedzenie Brach-Czaina traktuje jako imperatyw. „Nie są to pytania, na które można otrzymać jasną odpowiedź – pisze. – Można tylko drażnić. Trzeba”.
Istotnym elementem filozofii Jolanty Brach-Czainy jest zrównanie wartości wszystkich bytów: ludzkich, zwierzęcych, ale też roślinnych czy nawet ze świata nieożywionego, takich jak kamienie. Typowe dla homo sapiens wywyższanie się wynika z poczucia stałej tożsamości, ciągłości życia mentalnego, która jest mrzonką. Człowiek wraz ze swoimi refleksjami i bombardującymi go nieustannie wrażeniami to istota płynna, mgławicowa – twierdzi filozofka. Pierwszym krokiem do zobaczenia „siebie w świecie” jest wyzbycie się antropocentryzmu, postrzeganie człowieka jako jednego z wielu rozmaitych stworzeń, ponieważ każde z nich jest podobnie zanurzone w codzienności.
Zabieganie, krzątanie, trudzenie się to wspólne aktywności zarówno człowieka, jak i żuka gnojaka – dowodzi Brach-Czaina. „Milczenie bytu – a raczej fałszywe wrażenie milczenia – bierze się też z ogłuszającego gwaru ludzkich myśli i mowy, z hałasu, jaki wzbudzamy na planecie. Sens naszych słów jest nieporównanie bardziej ostry, atakujący, wyraźny niż zaledwie ujawniające się znaki połyskujące na powierzchni wiśni” – pisze filozofka, ale głos, który dzięki niej zyskuje wiśnia, wydaje się wolny od paternalizmu. Brach-Czaina nie przemawia bowiem w imieniu tego owocu, a jedynie opisuje swoje „bycie z wiśnią”, zmysłowe z nią obcowanie, które okazuje się obudowane sensem znacznie wykraczającym poza doznanie jej smaku na języku. Z dużą naturalnością Brach-Czaina zrównuje doświadczenia ludzkie ze zwierzęcymi – jak wtedy, gdy obok porodu kobiety omawia etapy przychodzenia na świat koźlęcia, a mówiąc o dotyku, nie zapomina o liściach kulących się przy poruszeniu.
Dotyk jest zresztą zmysłem, któremu Brach-Czaina poświęca najwięcej uwagi, jakby chciała nadgonić czas stracony przez ludzkość na omawianiu doświadczeń wzrokowych. „Biegnę, przytykam stopy do ziemi, a powietrze napiera na mnie i pcha. Siedzę, leżę, przyciskam się do krzesła i łóżka. Dotyka mnie woda, gdy ją piję i gdy potykam się w kałuży. Ze wszystkim, co jem, stykają się usta. Skóry dotyka ubranie lub promienie słońca albo wilgoć czy mróz. […] Cokolwiek robię, nie mogę uwolnić się od dotykania. A jednak świadomość wszechobecności i wielkiego znaczenia dotyku jest uwięziona w kulturowym podziemiu?” – pyta niemalże ze złością.
W swoich tekstach przywraca dotykowi należne mu miejsce, jej opisy doznań zmysłowych wydają się mocne, erotyczne – w sposób oczywisty, gdy pisze o pocałunku, lizaniu, dotykaniu zakamarków ciała, i niemal poetycki, gdy mówi o wodzeniu opuszką palca po koronie kwiatu czarnej malwy „powoli, delikatnie […] po falistym okręgu, bez końca”. To nie erotyzm, ale mistyka – komentuje w jednym z wywiadów. W końcu to dotyk własnego ciała jest pierwszym doświadczeniem ugruntowania swojej tożsamości; skóra tworzy najbardziej podstawową granicę naszego istnienia. Nie dziwi więc, że są to teksty bliskie sensualności i fizjologii. Szczeliny… zamyka esej Metafizyka mięsa, w którym znajdziemy opis obróbki jagnięciny: od ubijania zwierzęcia po przyrządzenie potrawy. A jest to przecież tekst o śmierci, godzeniu się z własną śmiertelnością, przemijaniu. Na potrzeby swojego wywodu Brach-Czaina stwarza kategorię mięsności. „Trzeba dotknąć surowego mięsa – deklaruje w pierwszym zdaniu. – Mięsne jest to, co dane jest nam w życiu tak mocno, że aż drżymy, i czego nie możemy się zaprzeć”. To, co bujne, soczyste, ożywcze. W istnieniu tym chodzi o esencję, trzon, żywotność, gęstość doświadczenia. O to, aby być tak jak się jest, „przy założeniu wysiłku. Takiego, na jaki nas stać”, z dala od nietzscheańskiej „histerycznej woli mocy”.
Sam język tych esejów można zresztą określić jako mięsisty i zmysłowy. Brach-Czaina wydobywa z polszczyzny wszystko, co bezpośrednie, dźwięczne. Tworzy teksty żywe od pierwszego zdania, które nieraz bez żadnego wstępu wrzucają czytelniczki i czytelników w temat. „To, o czym chcę mówić, dotyczy istnienia w postaci egzystencjalnego konkretu, którym jest zarówno napotkany kamień, jak i każdy z nas” – to pierwsze zdanie Szczelin…, początek eseju Wiśnia i rozumienie. „Podstawę naszego istnienia stanowi codzienność” – tak zaczyna się esej Krzątactwo.
Trudno o większy konkret, ale język Brach-Czainy jest jak najdalszy od suchego brzmienia. Cechuje go przede wszystkim plastyczność. Gdy trzeba, autorka daje mu się porwać, bez obaw przybliża się do frazy poetyckiej, jak w eseju Otwarcie opisującym poród, gdzie urwane fragmenty zdań nasuwają skojarzenie z krótkim oddechem rodzącej. Język poddaje się filozofce, która z łatwością tworzy własny słownik pojęć, tak naturalnych, że ich wcześniejszy brak w codziennych rozmowach po lekturze esejów zadziwia. Zastoiny. Mięsność. „Jesteśmy odroślami powietrza” – pisze. Najsłynniejszy termin pochodzący ze Szczelin istnienia to oczywiście krzątactwo, oznaczające sposób postrzegania egzystencji poprzez codzienność, ale tę aktywną, zatroskaną sprawami małego formatu, spędzaną na drobnych czynnościach stanowiących o naszym życiu, wypełniających je. „Czyż cała nasza cywilizacja nie jest krzątactwem polegającym na obcinaniu paznokci istnienia?” – pyta zaczepnie Jolanta Brach-Czaina.
Poświęcenie refleksji ścierce stwarza ją jako przedmiot znaczący, opis usuwania za jej pomocą zanieczyszczeń uruchamia złożony proces myślowy, którego punktem wyjścia jest język. Żeby coś zaistniało, musi zostać – przynajmniej moim zdaniem – nazwane, choć podejrzewam, iż autorka mówiłaby w tym miejscu, że musi zostać dotknięte i pewnie miałybyśmy na myśli to samo. Krzątactwo, kategoria istnienia, okazało się w końcu zespolone w życiu Brach-Czainy z procesem pisania, przelewania myśli na papier, obracania ich w narracji. Filozofka pozostaje świadoma stwarzającej, kreującej rzeczywistość mocy słowa, dlatego Błony umysłu podpisuje nie nazwiskiem, lecz imionami matki, babki i prababki. Wywiady zamieszczone w Rzeczywistości komponowanej – zbiorze esejów, listów oraz rozmów z Brach-Czainą – pokazują, jak nośny, wręcz kontrowersyjny był ten retoryczny, wydawałoby się, gest. Pytanie o ów podpis pojawia się w każdym z przywołanych w zbiorze czterech wywiadów, wszędzie autorka Szczelin istnienia tłumaczy: „Nazwiska należą do mężczyzn. Wskazujemy cudze rody, nie własne. Kobiety wyrywa się z ich tradycji, przecina ich związki z rodziną. Nasze są tylko imiona, dlatego się nimi podpisałam: »Jolanta, córka Ireny, wnuczka Bronisławy, prawnuczka Ludwiki«”.
W wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” z Katarzyną Bielas mówi z kolei: „Dla mnie feminizm to ruch, który dąży do indywidualizacji ludzkiego życia”. Indywidualizacji, czyli wyodrębnienia istnienia, z całą jego mięsnością, z równą uwagą należną miesiączkowaniu, jak i ręcznemu praniu czy doświadczeniu wymiany spojrzeń z szympansem.
„Trzeba jednak zaznaczyć, że »Szczeliny« bez gruntu historii filozofii, zwłaszcza zrozumienia ich polemicznego odniesienia do Martina Heideggera, mogą zostać odczytane płytko, dialogują bowiem ściśle z tradycją, w rygorze, który tylko wydaje się poetycki” – uczula Inga Iwasiów w pięknym wspomnieniu swojej profesorki opublikowanym po śmierci Jolanty Brach-Czainy w 2021 r.
Mimo to eseje pozwalają na wiele – także tych płytszych, bo nieprofesjonalnych – interpretacji. Mnie literackie skrzywienie każe czytać Szczeliny istnienia i Błony umysłu przez pryzmat refleksji literaturoznawczej. We wstępie do Rzeczywistości komponowanej Eliza Kącka wymienia w tym kontekście nazwiska Białoszewskiego, Ponge’a, Herberta, Stevensa i Szymborskiej. Zaduma nad egzystencjalnymi drobinami przywodzi mi z kolei na myśl twórczość Marcina Wichy i Magdaleny Tulli. To więc literatura opisująca doświadczanie oraz esencję życia poprzez to, co kruche, powszednie, zwyczajne – to, co znajduje się w szczelinach.
Możliwości odczytań esejów Jolanty Brach-Czainy jest jednak znacznie więcej. Moc tych tekstów polega na szerokim polu ich rażenia, bo choć nie każdy z nas ma przygotowanie akademickie, to każdy trzymał kiedyś w rękach ścierkę.
W tekście zacytowano: Jolanta Brach-Czaina, Szczeliny istnienia, Dowody na Istnienie, Warszawa 2018; Błony umysłu, Dowody na Istnienie, Warszawa 2022; Rzeczywistość komponowana, Wydawnictwo Dowody, Warszawa 2023, w której ukazały się przedruki wywiadów: Barbara N. Łopieńska, Kabaczek, piasek, liście, pazu- ry [w:] „Res Publica Nowa” 2001, nr 11 (158), s. 50–55. [przedr. w: Barbara N. Łopieńska, Męka twórcza. Z życia psychosomatycznego intelektualistów, Warszawa 2004]; Katarzyna Bielas, Pod skórą [w:] „Wysokie Obcasy” 2003, nr 43, s. 36–38; Katarzyna Kubisiowska, Stany pośrednie [w:] „Tygodnik Powszechny” 2009, nr 7, s. 20–21; Monika Tutak-Goll, Co nam zabrał mop. Filozofia jest blisko [w:] „Duży Format”, dod. do „Gazety Wyborczej” z dnia 27.11.2014; Inga Iwasiów, Umarła Jolanta, córka Ireny, wnuczka Bronisławy, prawnuczka Ludwiki, [w:] „Duży Format, dod. do „Gazety Wyborczej” z dnia 22.03.2021.