Wspaniałość słońca, życiodajna energia Wspaniałość słońca, życiodajna energia
i
„Everyday, everyway, everywhere", Andrzej Urbanowicz; dzięki uprzejmości Małgorzaty Borowskiej-Urbanowicz. Oryginał jest własnością Muzeum Śląskiego
Doznania

Wspaniałość słońca, życiodajna energia

Jan Mioduszewski
Czyta się 6 minut

Afirmacja życia? Energia emanująca z dzieła? Może okultystyczne, buddyjskie, alchemiczne afiliacje? Każdy obraz Andrzeja Urbanowicza budzi emocje. Nie tylko moje. Zaraża witalnością, niepokoi erotyką, ostrością rysunku, wsysa psychodelicznością…

Urbanowicz stwierdził: „Najdosłowniej jesteśmy dziećmi światła, choć nie zawsze o tym pamiętamy. Nawet gdy jest go całkiem niewiele, ono jest najważniejsze. Posłańcem uczuć światła jest barwa”. (Okazanie)

I tak splendor solis towarzyszy mu w całej twórczej drodze – jak w alchemii – pozwala zachować młodość, obiecuje nieśmiertelność. Już w latach 60. słońce było jednym z głównych motywów dzieł artysty. Z czasem stało się dla niego manifestacją życia, jego istotą, emanacją energii. Wznosi się zawsze, nad bytem, chaosem, erotyzmem, całą tą biologiczną machiną, jako siła ożywiająca świat.

Demencyjna nowoczesność

Andrzej Urbanowicz, ikona polskiego undergroundu artystycznego, był nieortodoksyjnym badaczem przestrzeni wewnętrznej. Debiutował w warszawskim Krzywym Kole na zaproszenie Mariana Bogusza. Na początku lat 60. uprawiał malarstwo materii. Dużej klasy – palił warstwy farby, tkanin i aluminium na obrazie, nazywając to malowaniem ogniem. W tym okresie na jego postawę spory wpływ miała sztuka Urszuli Broll. Byli parą i tandemem artystycznym. Wspólnie wynajmowali pracownię w XIX-wiecznej kamienicy w centrum Katowic, słynny Strych przy Piastowskiej, który miał się stać sceną kontrkulturowych manifestacji. Byli młodzi, poszukiwali swojego miejsca. Mimo pierwszych sukcesów w kręgu nowoczesnych – zaproszeń do „Konfrontacji 63” w Krzywym Kole, w których brali udział Stażewski, Rosenstein, Kantor, Lenica, czyli artyści awangardowi o ugruntowanej pozycji, czy „I Parady Sztuki Współczesnej”, organizowanej przez Gerarda Kwiatkowskiego w elbląskiej Galerii EL – nadchodzi w ich twórczości okres rozczarowania scjentyzmem awangardy. Urbanowicz i Broll odczuwają jej poszukiwania jako puste, razi ich formalizm. Później ich przyjaciel Henryk Waniek powie, że byli zniechęceni demencyjną nowoczes­nością i sztuką, która powoduje ziewanie.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Oneiron

Urbanowicz chciał dotrzeć do symbolu, archetypu i treści metafizycznych w malarstwie. Zainteresował się pis­mami Carla Gustava Junga. W latach 60. nie były dostępne po polsku, więc je przetłumaczył. Zgłębiał doktrynę Rudolfa Steinera. Poznał Jana Hadysa, redaktora przedwojennego pisma okultystycznego „Lotos”, na które przypadkiem natrafił w antykwariacie. Dziś nie trzeba nawet iść do antykwariatu. PDF „Lotosu” jest dostępny w Śląskiej Bibliotece Cyfrowej.

Urbanowicz zainteresował się okultyzmem, mitologią egipską i gnozą chrześcijańską. Wkrótce zaczął działać w ramach grupy Oneiron (Śnialnia). Poza Urbanowiczem należeli do niej: Broll, Waniek, Halor i Stuchlik. Nazywali siebie także Ligą Spostrzeżeń Duchowych (LSD). Była to swoista magiczna grupa samokształceniowa. Manifestacją jej postawy stał się Nowy bezpretensjonalny chaos w obrazkach – stworzony wspólnie alfabetyczny leksykon znaków i symboli. Krąg Oneironu jest legendarny w Katowicach – spotkania na Strychu, wśród świec i kadzideł, ściągały kolejnych uczestników. Do przyjaciół grupy należeli: Zdzisław Beksiński, Jacek Woźniakowski, Jerzy Prokopiuk, Stefan Morawski, Tadeusz Sławek. Artyści eksperymentowali z wizjami narkotycznymi. Na przełomie lat 60. i 70. zaczęli praktykować buddyzm. Powołali pierwszą w Polsce wspólnotę zen. Później Piastowską odwiedził Philip Kapleau, autor Trzech filarów zen. We wczesnych latach 70. eksplodowało malarstwo psychodeliczne Urbanowicza, tworzone przy muzyce Janis Joplin i Jimiego Hendrixa.

Everyday, everyway, everywhere

Everyday, everyway, everywhere Andrzeja Urbanowicza to obraz z okresu psychedelic painting. W tym czasie artysta nosił hipisowską brodę, jakiej nie powstydziłby się żaden hipster z placu Zbawiciela. W malarstwie łączył symbole seksualne i kulturowe w duchu estetyki New Age. Everyday, everyway, everywhere to Urbanowicza L’Origine du monde i Krzyk – odwołując się do ikon europejskiego malarstwa. Czerwienią jaśnieje ciało kobiety otwarte w naszą stronę. W kroczu widzimy krzyczącą główkę – słońce kwiat. Krzyczącą z rozpaczy czy z rozkoszy? Oto jest pytanie. Prężące się ciało, którego erotyzm przyciąga spojrzenie, ginie w zębatej paszczy. Potwór wyłania się z czarno-fioletowych otchłani. Artysta reinterpretuje mit Kronosa – boga pożerającego swe dzieci – którego wstrząsające wyobrażenie zawiera fragment czarnego cyklu Goi. Kronos Urbanowicza o czerwonych oczach z zielonymi ognikami jest wizją z epoki dzieci kwiatów. Ciało kobiety oplata opalizujący kolorami tęczy Ouroboros – wąż wieczystego powrotu. Ouroboros to w alchemii symbol przemieniającej się materii, motyw ten bardzo często występuje w pracach śląskiego artysty. Jest to dzieło o narodzinach, śmierci i powrocie – zarazem w duchu tantrycznym uświęcające żeńską płeć. Wąż oplata świetlisty dysk – kolisty symbol pełni i boskości. Całość jest bardzo charakterystyczna dla Urbanowicza – niezwykle literacka. Dla wielbicieli minimalizmu to przegadane. Natomiast poeci, z reguły lubiący malarstwo literackie, doceniali jego twórczość.

„Everyday, everyway, everywhere", Andrzej Urbanowicz; dzięki uprzejmości Małgorzaty Borowskiej-Urbanowicz. Oryginał jest własnością Muzeum Śląskiego
„Everyday, everyway, everywhere”, Andrzej Urbanowicz; dzięki uprzejmości Małgorzaty Borowskiej-Urbanowicz. Oryginał jest własnością Muzeum Śląskiego

Młot na czarownice

Metafizyczny ton malarstwa Andrzeja Urbanowicza nasuwa skojarzenia z czystą formą Witkacego. Jest to malarstwo o zamiarach głębokich, które zajmuje ważne miejsce w panoramie polskiego nadrealizmu. Tymczasem polski odbiorca jest bojaźliwy i pąsowieje na widok sztuki łączącej magię i erotykę. W lecie 2013 r. w Galerii Bielskiej artystka i kuratorka Izabela Ołdak zorganizowała wystawę, na której pokazywano m.in. prace Urszuli Broll, Andrzeja Urbanowicza i Erwina Sówki. Pod wpływem nacisków musiała zmienić tytuł Magia – pramatka sztuki na Powrót do korzeni. W nadwiślańskim kraju inkwizytorski młot na czarownice ma się dobrze.

Stolica sztuki ezoterycznej

Underground artystyczny – mistyczna hałda świecąca błyskami indyjskich polichromii – oto znak rozpoznawczy Katowic, które skupiły plejadę awangardowych malarzy. Katowice to wszak nie tylko Kutz, Górecki i Kilar, Off Festival, K44 i Paktofonika. To także właśnie Broll, Urbanowicz, Waniek, Hilary, Smagacz i Stanek. Miastu należy się tytuł stolicy sztuki ezoterycznej. W krakowskich kawiarniach nie jest to żadną tajemnicą, ale z Krakowa do Katowic niedaleko. W Warszawie już gorzej. Pytacie ludzi sztuki o grupę ST-53, Arkat czy Oneiron, o elektryzującą Grupę Janowską, zachwycacie się Erwinem Sówką… Niewielu znajdziecie rozmówców.

Rację ma Jerzy Illg, pisząc: „Wszyscy wiedzą, co działo się w Galerii Foksal czy krakowskich Krzysztoforach, natomiast mało kto wie, co działo się na katowickim poddaszu Andrzeja Urbanowicza i Urszuli Broll”. Kto zechce podążać tajemniczą ścieżką Mariusza Tchorka, krytyka i współtwórcy Galerii Foksal, który był rzecznikiem śląskich alchemicznych poszukiwań i przyjaźnił się z Andrzejem Urbanowiczem? Trudno powiedzieć, może to ścieżka wyłącznie dla wtajemniczonych.

W cyklu To lubię! artyści i krytycy mówią o dziełach, które noszą w pamięci, i o ich twórcach. O inspiracjach, wstrząsach artystycznych i zachwyceniach. Wrażeniach, które utkwiły pod powieką i zostaną tam na zawsze.

Czytaj również:

Sprzężone 
z Absolutem 
oko 
Vivian Maier Sprzężone 
z Absolutem 
oko 
Vivian Maier
i
Autoportet, Nowy Jork, 18 października 1953
Doznania

Sprzężone 
z Absolutem 
oko 
Vivian Maier

W rubryce To lubię! artyści i krytycy mówią o dziełach, które noszą w pamięci, i o ich twórcach. O inspiracjach, wstrząsach artystycznych i zachwyceniach. Wrażeniach, które utkwiły pod powieką i zostaną tam na zawsze. 

Człowiek może zmienić poglądy, pozycję społeczną, zawód, obóz polityczny i pozostać sobą, ale nie może pozostać sobą, tłumiąc lub co gorsza wykorzeniając swoje naturalne skłonności estetyczne. To sięga zbyt daleko” – pisał Bronisław Łagowski w książce Co jest lepsze od prawdy?. Obcując z dowolną dziedziną sztuki, spuszczam niewidzialną roletę i czynię ucho głuchym na pochodzące z zewnątrz podszepty znawców. Pozwalam operować nienachalnej w innych sytuacjach intuicji, która ostatecznie decyduje, czy i jak mocno wychyli się wskaźnik zachwytu.

Czytaj dalej