Codzienne życie społeczne polega na tym, że ludzie odgrywają przypisane im role. Co jakiś czas nagromadzony nadmiar energii musi się jednak przelać. Takie momenty nazywamy świętem.
Wciąż było ciemno, gdy wynurzyłem się ze stacji metra Metaxourgeio. Jeszcze w kolejce, pierwszej w niedzielnym rozkładzie, zauważyłem dziewczynę owiniętą fuksjowym szalem. Kolor ten był motywem miejskiego karnawału, na który się wybierałem. Pomyślałem, że lepiej podążać za różową bachantką niż pinezką w mapach Google. Punkt zbiórki znajdował się na małym placu pomiędzy pustostanami świadczącymi o przemysłowej przeszłości tej ateńskiej dzielnicy. Kiedyś działały tu warsztaty tkackie, dzisiaj ów teren zamieszkują przeważnie emigranci i artyści. W środowisku lokalnej bohemy narodziła się idea zorganizowania niezależnego miejskiego karnawału. Informacja o nim nigdy nie jest upubliczniana, wiadomości rozchodzą się pocztą pantoflową, mimo to wydarzenie gromadzi tysiące osób. Uczestniczyłem w jego bardziej kameralnej części – rozpoczynającej okres zabawy.
Odłączenie
Nastawał styczniowy świt, dochodziła piąta, a 30-osobowa grupa różowych postaci zachowywała się jak na pikniku sąsiedzkim. Skojarzyło mi się to z okresem poprzedzającym ceremonię w oazie Chebika, opisanym w książce antropologa Jeana Duvignauda Dar z niczego. O