Wszystkie drogi prowadziły do Edo
i
Utagawa Hiroshige, Stacja Shinmachi, ok. 1835-1842 r.
Doznania

Wszystkie drogi prowadziły do Edo

Agnieszka Drotkiewicz
Czyta się 17 minut

Na jednym z dzieł Hiroshige widać orła, który leci nad rzeką, a jego wzrok jest wbity w coś, co płynie w tej rzece. Nurt jest bystry, woda ciemna, spieniona i gdzieś tam, w dali, unosi się na falach malutka beczułka – kolekcjoner Jerzy Leskowicz opowiada Agnieszce Drotkiewicz, za co kocha świat japońskich drzeworytów.

„Sztuka Japonii jawiła się jako nowy, cudowny świat – świat nowych faktur i nowego sposobu odczuwania. Cóż z tego, że bez trudu można było sprawić sobie album japońskich drzeworytów; nie były to dzieła sztuki, którymi można było ot, tak po prostu udekorować ściany swego domu” – pisze Edmund de Waal w książce Zając o bursztynowych oczach poświęconej japońskiej kolekcji rodziny Ephrussich. De Waal opisuje zjawisko japonizmu w Paryżu, w drugiej połowie XIX w. Czytam tę książkę w samolocie do Paryża, gdy lecę na spotkanie z Jerzym Leskowiczem, właścicielem oszałamiającej kolekcji drzeworytów. Jej część była prezentowana wiosną w warszawskim Muzeum Narodowym na wystawie Podróż do Edo. „Podobno Oscar Wilde powiedział kiedyś: jeśli chcesz poznać Japonię, nie jedź tam, zostań w domu i przesiąknij dziełami japońskich artystów – mówił podczas wernisażu tej wystawy Jerzy Leskowicz. – Tak było początkowo w moim przypadku – zacząłem poznawać Japonię poprzez jej sztukę. Dopiero jakiś czas później, za namową mojego syna, pojechałem tam i od tego czasu często wracam. Dzięki tym podróżom – wirtualnym i rzeczywistym – zrozumiałem, jak bardzo różni się japoński sposób odbierania sztuki od sposobu europejskiego. Podczas gdy Europejczycy koncentrują się na odbiorze estetycznym, intelektualnym, dla Japończyków dzieło sztuki jest pretekstem do podróży wewnętrznej. Głębokie perspektywy w drzeworytach prowadzą oko w głąb dzieła. Fascynujące jest obserwowanie Japończyka, który ogląda dzieło sztuki – jest bardzo skoncentrowany, odbywa podróż, do której zaprosił go artysta, przenosi się daleko, a oddziaływanie tej podróży na długo zapada w jego umysł i duszę. Warto spróbować takiego podejścia do sztuki, chociażby po to,

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Broń, co duszę porusza
i
ilustracja: Kazimierz Wiśniak
Wiedza i niewiedza

Broń, co duszę porusza

Piotr Żelazny

Pomagierka strażnika miecza – tak mówi o sobie Agata Maciak. U boku swego mistrza, Takao Fujimoto, walczy o ocalenie dziedzictwa japońskich płatnerzy.

„Podchodząc do miecza, należy złożyć mu pokłon. To wyraz szacunku wobec kowala, który go wykuł. Po zdjęciu oprawy dostrzega się wykutą inskrypcję i podpis artysty. Miecz ustawia się pod światło, tylko tak widać konstelacje skrystalizowanej stali. W wypolerowanym ostrzu odbicie jest czyste i klarowne. Aż nierzeczywiste. Jeśli potrafisz się odpowiednio skupić, przychodzi moment, gdy całe otoczenie znika, i znika też miecz. Widać już tylko odbicie. Przez następne dni wszędzie je widzisz. Hipnotyzujące… czysta perfekcja. Jedyne, o czym myślisz, to by zobaczyć je jeszcze raz” – mówi Agata, po czym na dłuższą chwilę milknie.

Czytaj dalej