Wysłużeni żołnierze, Dorothea Viehmann i opowieści z karczmy Knallhütte Wysłużeni żołnierze, Dorothea Viehmann i opowieści z karczmy Knallhütte
i
Bracia Grimm, Ludwig Emil Grimm, 1843 r.
Doznania

Wysłużeni żołnierze, Dorothea Viehmann i opowieści z karczmy Knallhütte

Eliza Pieciul-Karmińska
Czyta się 7 minut

Baśń Die lange Nase, czyli Długi nos, autorstwa Jakuba i Wilhelma Grimmów, nie była dotąd znana polskim czytelnikom. Należy ona bowiem do grupy 37 baśni obecnych jedynie w pierwszym wydaniu zbioru Kinder- und Hausmärchen z lat 1812–1815, którego nigdy dotąd nie tłumaczono na język polski. A szkoda, bo opowieść o trzech wysłużonych żołnierzach, którzy "byli tak starzy, że nie mogli już nawet ugryźć budyniu", może być szczególnie interesująca dla polskiego czytelnika. Zadaje ona bowiem kłam rozpowszechnionemu stereotypowi o ponurych i krwawych baśniach braci Grimm.

Oto trzej wysłużeni żołnierze muszą udać się na żebry, bo po długoletniej służbie zostali odprawieni bez grosza. Zrządzeniem losu wchodzą w posiadanie czarodziejskich przedmiotów, dzięki którym do końca swych dni mogliby żyć w dostatku, a nawet w przepychu. Ale jak to bywa w życiu (i również w bajkach), samo bogactwo już im nie wystarcza, więc wyruszają do pobliskiego królestwa, gdzie podają się za królewiczów. Wesoła zabawa w towarzystwie tamtejszej królewny źle się dla nich kończy, bo kobieta okazuje się absolutnym przeciwieństwem klasycznej baśniowej księżniczki, która ma w zwyczaju cierpliwie czekać na „pierwszy pocałunek prawdziwej miłości”. Dalsze dzieje trzech weteranów to ich zmagania z przebiegłą królewną, które zapewne zakończyłyby się klęską, gdyby nie czarodziejska pomoc tajemniczego człowieczka…

Co ciekawe, baśń ta nie ma wyraźnego antagonisty, bo nawet postać królewny budzi sympatię za sprawą jej anarchicznej samowoli i bezczelnego uporu, a i kara, która ją spotyka, jest tak groteskowa i w dodatku odwracalna, że budzi raczej uśmiech niż grozę. Zaskakujące jest także zakończenie baśni: król wcale nie oddaje żadnemu z żołnierzy swojej córki za żonę, co w klasycznych baśniach stanowi zwykle obowiązkowy punkt programu.

Długi nos to opowieść sowizdrzalska, lekka i zabawna, a wizja monstrualnego nosa osiągającego długość kilkudziesięciu mil jest niezwykle sugestywna. Pozostaje nam tylko żałować, że fabuła ta została wycofana z kolejnych wydań Kinder- und Hausmärchen. Dlaczego tak się stało? Prawdopodobnie bracia Grimm nie chcieli dublować tematów. Wątek wykradanych i odzyskiwanych na nowo czarodziejskich przedmiotów jest obecny w kilku innych tekstach, zwłaszcza w znanej baśni O stoliczku-nakryj się, złotym ośle i kiju samobiju. Począwszy od wydania drugiego miejsce Długiego nosa zajęła baśń Ośle ziele, w której pojawia się z kolei analogiczny wątek czarodziejskiej rośliny użytej w charakterze kary i szantażu.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Czytając dzisiaj to premierowe tłumaczenie, musimy pamiętać, że pierwsze wydanie zbioru baśni było wspólnym dziełem braci Grimm i ich informatorów, którzy osobiście przekazali Jakubowi i Wilhelmowi wiele wspaniałych fabuł. Wiedza o informatorach – ich życiu, pochodzeniu i ulubionych tematach opowieści – umożliwia pełne zrozumienie tych często bardzo starych tekstów. Sam Długi nos sięga bowiem początków XVI w.!

W pierwszym wydaniu Baśni dla dzieci i dla domu z lat 1812–1815 rozpoznać można jeszcze ślady umożliwiające identyfikację poszczególnych narratorów, gdyż dopiero od wydania drugiego z roku 1819 Wilhelm Grimm podjął się zadania stylistycznego ujednolicenia zbioru, niwelując m.in. charakterystyczne elementy idiolektu poszczególnych bajarzy. Co ciekawe, tylko baśnie przekazane w dialektach (np. O rybaku i jego żonie, O drzewie jałowca) nie zostały poddane redakcji i aż do wydania siódmego (1857) przetrwały w prawie niezmienionym kształcie.

Kto opowiedział braciom Grimm baśń Długi nos? Sami autorzy zbioru oznaczyli ten tekst dopiskiem „z Zwehrn”, który jednoznacznie wskazuje na Dorotheę Viehmann, mieszkankę wsi Niederzwehren pod Kassel (obecnie dzielnica tego miasta).

Dorothea Viehmann (1755–1815) to najsłynniejsza Grimmowska bajarka, o której czytamy w przedmowie do zbioru baśni tak: Jednym z owych sprzyjających przypadków była nasza znajomość z pewną chłopką ze wsi Zwehrn z okolic Kassel. Opowiedziała nam ona najwięcej baśni z drugiego tomu i też były to baśnie najpiękniejsze. Pani Viehmannowa była jeszcze pełna werwy i miała niewiele ponad pięćdziesiąt lat. Rysy jej twarzy miały w sobie coś mocnego, rozumnego i przyjemnego, a spojrzenie jej wielkich oczu było jasne i przenikliwe. Bardzo dobrze pamiętała dawne podania i sama mówiła, że dar ten nie jest dany każdemu i że niejeden nie potrafi spamiętać ani jednej spójnej opowieści. Przy tym opowiadała niespiesznie, pewnie i niezwykle plastycznie, z wyraźną przyjemnością; najpierw w sposób zupełnie swobodny, a potem, gdy o to proszono, jeszcze raz powoli, tak że przy pewnym wyćwiczeniu można było opowieści te od razu spisywać.

„Viehmannowa” przekazała braciom około 40 fabuł, z czego aż 20 obecnych jest w całości w znanym nam wydaniu z roku 1857. Są to m.in.: Wierny Jan, Mądra Elżunia, Trzy piórka, Frycek i Katarzynka, Goździk, Gęsiarka, Mądra wieśniaczka, Doktor Wszechwiedzący, Żelazny piec, Biedny młynarczyk i kotka, Diabeł i jego babcia. Grimmowie byli przekonani, że wreszcie udało im się spotkać prawdziwą wiejską bajarkę – „chłopkę”, która swymi ludowymi opowieściami uwiarygodniła ich zamiar spisywania ustnych przekazów. Jej portret, wykonany przez młodszego brata, Ludwiga Emila, ozdobił drugie wydanie baśni z roku 1819 i stał się inspiracją dla wielu innych, często apokryficznych obrazów, które ukazywały braci Grimm składających wizytę wiejskiej bajarce. Warto wiedzieć, że Maurice Sendak w ilustracji do baśni Diabeł i jego babcia obdarzył tytułową bohaterkę właśnie rysami Dorothei z portretu Grimma.

Tymczasem to ona odwiedzała braci w ich mieszkaniu w Kassel, zwykle w środy, gdy przybywała na targ, by sprzedawać wiejskie produkty przyniesione w koszu na plecach. Ukoronowaniem dnia były właśnie wizyty u braci, gdzie mogła odpocząć, a przy okazji podzielić się opowieściami, za które dostawała drobną zapłatę. Grimmowie podejmowali ją z honorami, a Dorothea opowiadała potem wspólnym znajomym, że do herbaty podawali jej nawet srebrną łyżeczkę, jakby była jedną z nich. Ta srebrna łyżeczka pojawiła się nawet we wspomnianej już baśni Diabeł i jego babcia jako istotny element diabelskiej zagadki: w Morzu Północnym leży martwy koczkodan. Dostanę z niego pieczeń. A z wieloryba żebro, to będzie ich srebrna łyżeczka. A stare, puste końskie kopyto, to będzie ich kielich.

Dlaczego srebrna łyżeczka była tak ważna dla bajarki? Otóż „Viehmannowa” wcale nie była „chłopką” i nie uprawiała ziemi. Mianem wieśniaczki można ją było określić wyłącznie z powodu miejsca zamieszkania, bo do wsi Niederzwehren pod Kassel przeprowadziła się dopiero po swoim dość późnym jak na owe czasy zamążpójściu w wieku 32 lat. Warzywa, które sprzedawała na targu w Kassel, zaczęła uprawiać w przydomowym ogródku z powodu trudności finansowych spowodowanych przez męża krawca nadużywającego alkoholu. Ten szczegół biograficzny także odnajdziemy w baśniach przekazanych przez Dorotheę, gdyż wszyscy krawcy z jej opowieści to osobnicy nikczemni i przebiegli.

Dorothea Viehmann, z domu Pierson, pochodziła z zamożnej rodziny o hugenockich korzeniach. Jej ojciec był właścicielem słynnej karczmy Knallhütte, oddalonej od Kassel o godzinę jazdy konnej. Nazwa karczmy nawiązuje do słowa knallen oznaczającego dźwięk wydawany przy strzelaniu z bata. Stała przy uczęszczanym gościńcu, gdzie często się on rozlegał. A we współczesnej restauracji „Knallhütte”, która działa nieprzerwanie od 250 lat, słychać dzisiaj szum samochodów z pobliskiej autostrady. Nadal produkuje się tutaj, jak za czasów rodziny Pierson, lokalne piwo Hütt, dobrze znane w okolicach Kassel.

Dorothea, jak już wspominaliśmy, spędziła tutaj trzy dekady: pomagała ojcu w obsłudze gości i prowadzeniu gospody. Do jej obowiązków należało też z pewnością nalewanie piwa z beczek, co uwieczniła w prześmiewczej baśni Mądra Elżunia, w której niezwykle plastycznie opisuje tę pozornie zwyczajną czynność. Oto tytułowa bohaterka, gdy szła po piwo do piwnicy: po drodze dzielnie klapała pokrywką dzbana, żeby czas jej się nie dłużył. Gdy była już na dole, wzięła stołeczek i postawiła przed beczką, żeby nie musiała się schylać i nie bolały jej plecy, które mogłyby się nadwyrężyć. Potem postawiła przed sobą dzbanek i odkręciła kurek. Gdy piwo lało się do środka, Elżunia nie chciała bezczynnie się w nie wpatrywać, więc spojrzała na ścianę. I tu zaczyna się cała seria niefortunnych zdarzeń w tej zabawnej historii.

W karczmie można było spotkać gości najróżniejszego autoramentu, rzemieślników, kupców, woźniców, z pewnością ciągnęli tędy także żołnierze, więc z dużym prawdopodobieństwem możemy założyć, że właśnie tutaj Dorothea Viehmann usłyszała opowieść o Długim nosie. Zresztą w baśni tej pojawia się gościnna gospoda, w której cudownie wzbogacony żołnierz mógł bez problemu zapłacić za suty posiłek i: nie oszukał karczmarza ani na halerz. W zbiorze Baśni dla dzieci i dla domu znajdziemy zresztą wiele podobnych opowieści, w których pokrzywdzeni przez los wojacy dzięki czarom biorą odwet za swoje niedole. Zwykle zdobywają majątek, a czasami dodatkowo królewnę za żonę, bo, jak się okazuje, w opowieściach o wysłużonych żołnierzach nie jest to wcale obowiązkowy element baśniowego happy endu.

 

Po raz pierwszy przetłumaczoną na język polski baśń Długi nos mogą Państwo przeczytać tutaj.

 

Czytaj również:

Szkielet historii i ciało teraźniejszości Szkielet historii i ciało teraźniejszości
i
Mieczysław Wasilewski, rysunek z archiwum
Przemyślenia

Szkielet historii i ciało teraźniejszości

Paulina Małochleb

Teraźniejszość może być przybliżana i tłumaczona poprzez opowieści o przeszłości. Jednak tego typu narracje niosą ryzyko, że zostaną niezrozumiane i zinterpretowane tylko jako dawne dzieje. 

„A zatem nie ma już »teraz«, ponieważ przeszłość pochłonęła teraźniejszość, zamieniła ją w ciąg obsesyjnych powtórzeń, a to, co wydawało się nowe – co wydaje się dziać teraz – jest jedynie odgrywaniem jakiegoś ponadczasowego schematu” ‒ pisał w zbiorze esejów Dziwaczne i osobliwe Mark Fisher, filozof i teoretyk kultury. W elegijnym tekście opublikowanym tydzień po jego śmierci w 2017 r. na stronie „Guardiana” Simon Reynolds stwierdził, że dla młodszych pokoleń najważniejsza była teza Fishera dotycząca prywatyzacji cierpienia psychicznego – dokonanej przez praktyki kapitalistyczne i polegającej na przekonaniu, że to jednostka ponosi pełną odpowiedzialność za stany psychoemocjonalne. W ten sposób problem dotykający milionów staje się ich własną sprawą, na którą system nie ma wpływu i za którą nie odpowiada. Dla polskich czytelników blog Fishera – o nazwie K-punk – prowadzony na początku lat dwutysięcznych nie był z pewnością tak ważnym punktem odniesienia jak dla brytyjskich odbiorców, ale jego tezy krążą i w systemie coraz bardziej drapieżnego kapitalizmu, strojącego się w szatki work-life balance, brzmią coraz mocniej.

Czytaj dalej