Zapuszczam się w obraz Zapuszczam się w obraz
i
Jan Breughel starszy, „Pejzaż z rozbójnikami dzielącymi łup”, 1605 r., Muzeum Narodowe w Warszawie; zdjęcie: domena publiczna
Opowieści

Zapuszczam się w obraz

Michał Książek
Czyta się 8 minut

Pejzaż z rozbójnikami dzielącymi łup z 1605 r. to jeden ze skarbów Muzeum Narodowego w Warszawie. Jego autorzy, Jan Breughel starszy i Abraham Govaerts, uwiecznili puszczę europejską, której dziś już właściwie nie ma.

Las Jana Breughla starszego i Abrahama Govaertsa tchnie realnością. Drzewa jawią się jako potężne i dostojne. Pośród nich znajdujemy też mniejsze, poskręcane, tak jak to bywa w każdym dzikim lesie. Po latach surowego gotyku i perfekcyjnego renesansu te ogromne rośliny zyskują krzywizny, dziuple, napływy korzeniowe i posusz w koronach. Tym, co uwiarygodnia dzieło, jest uchwycony zgrabnie podmuch wiatru i naturalne źródło światła: nie bierze się ono z metafizycznego fenomenu (Baranek Boży, laska Mojżesza), ale z luk w sklepieniu drzewostanu. Autentyzm udało się osiągnąć artystom także dzięki martwym drzewom, powalonym przez czas, oraz wiernie oddanym dziuplom. Szczególnie dziupla odziomkowa w olbrzymim dębie, przy którym zebrali się maruderzy, wygląda jak wzięta z Puszczy Białowieskiej: jest ogromna, wielkością dorównuje mężczyznom stojącym obok. W takich dziuplach żył piękny chrząszcz pilnicznik fiołkowy, wymierający w całej Europie, a w Polsce prawdopodobnie już wymarły. W takich dziuplach gawrowały nizinne niedźwiedzie, których dziś już nie spotkamy na Starym Kontynencie.

Obraz jest tak sugestywny, że jego percepcja następuje na wielu poziomach sensualnych równocześ­nie: wgląd w perspektywę rzeczki i dwóch dróg (amfilad?) wywołuje synestetyczne uczucie chłodu i cienia. Czuć też zapach cienistego lasu i chyba wody. Bardzo chce się wejść do tej puszczy, ale tak, żeby nie dostrzegli nas maruderzy, by nie spłoszyły się dwa zające i ptaki.

Zadziwiające szczegóły

W centralnej części pejzażu widzimy las o charakterze prawie parkowym, a to z powodu dwóch dróg. Brakuje w ich sąsiedztwie ziół, runa i podszytu, zapewne zostały zjedzone przez konie podróżnych czy pędzone tędy bydło. Niemniej pejzaż nie przedstawia zwykłego lasu, lecz puszczę europejską, która jeszcze w XIX w. porastała kontynent od Pirenejów po Ural (jak dobrze byłoby zobaczyć, co jest pod ramą!). Została wycięta, jej skromne resztki zaś nadal są eksploa­towane, np. w Puszczy Białowieskiej. Flamandzcy mistrzowie przedstawili więc las historyczny, który zniknął, a w którym zaczęła się Europa. Według ekologii lasu jest to las naturalny o cechach pierwotnych, jeśli posłużyć się fachowymi definicjami. Breughel (choć chyba raczej Govaerts) docenił te cechy długo przed tym, zanim powstały nauki leś­ne i ekologia lasu: drzewa nie są hodowane, przybierają rozmai­te kształty, nie rosną w rzędach i tworzą dość bezładny układ przestrzenny. Las jest pełen martwego drewna oraz sędziwych okazałych drzew, na co nie pozwoliłby teraz leśnik. Widać również warstwę mchów i porostów. Dziś taki las wycięto by z powodów gospodarczych lub arbitralnie definiowanego „bezpieczeństwa publicznego”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Pejzażu… nie jest tak czysto jak w aseptycznym gotyku czy renesansie. Nie brak suchych gałęzi, ziół, roślin, na ziemi wszędzie coś leży (liście? gałązka?). Brzegi rzeki, jak przystało na rzekę, są zarośnięte. Trzciną, pałką wodną, widać też chyba kosaćce syberyjskie. Rosną tam także młode drzewka, być może olsze, choć liście zdają się raczej podługowate niż okrągłe. Może wierzby? Pod nogami rozbójników rośnie konwalia, a tuż obok biały kwiat podobny do okrężnicy bagiennej. Nieco dalej niebieskie kropki w roślinności przypominające niezapominajki.

No i mamy ptaki! Co prawda pojawia się ich dziwnie dużo w jednym miejscu i nie wszystkie są w swoim środowisku, ale dostrzegam w tym pasję, z jaką Breughel – choć być może Govaerts – je malowali. Autorzy obrazu lubili las, dobrze się tam czuli.

W centrum pejzażu czarną dziurą pustego wnętrza zieje pień dębowy, ostaniec po złamanym drzewie. To tzw. dziupla kominowa, chętnie wykorzystywana przez puszczyki. Widzimy wyraźnie: drzewo jest złamane, nie ścięte. Pnia i korony brakuje, możemy się domyślać, że zabrała je powódź albo wynieśli zimą – po lodzie rzeczki – mieszkańcy pobliskiej wsi.

U podstawy ostańca, od strony wody artysta utrwalił wklęśnięcie, do złudzenia podobne do tych, jakie bobry pozostawiają na dębach po wstępnym podgryzieniu. Często porzucają je potem, gdyż dąb to gatunek twardy i nasycony niesmacznymi garbnikami. O tym, że widzimy pracę bobra sprzed 420 lat, świadczy jasna powierzchnia ubytku, wyglądająca jak odsłonięte ostrymi zębami drewno.

Na jednej z drzazg ostańca siedzi szczygieł. Nigdy nie widziałem szczygła w ciemnym lesie, to ptak terenów otwartych. Tak jak i sroka (przy zwłokach ograbionego wędrowca). Te dwa gatunki nie należą do awifauny lasów, choć sroka może odgrywać tu rolę symbolu, ptaka złodzieja. Natomiast kolejne gatunki: sowa, dzięcioł i sikora bogatka, podobnie jak kaczki krzyżówki, są jak najbardziej u siebie.

Między napływami korzeniowymi, czyli palczastymi zgrubieniami u podstawy ostańca, szarzeją kapelusze kilkunastu grzybów. Nawet gołym okiem, a na pewno za pomocą lupy, można dostrzec ich białe trzonki. Artyści przedstawili grzyby tym samym kolorem i konsekwentnie umieścili w zagłębieniach między napływami oraz pod brzozą, na której spoczywa zabity. Tak właśnie dzieje się to w lesie: grzyby wybierają miejsca cieniste i wilgotne. Ta wrażliwość na drobne szczegóły – tak istotne dla funkcjonowania lasu – zadziwia oraz imponuje. Być może jest to pierwsze tak realistyczne przedstawienie grzybów w malarstwie europejskim.

Jan Breughel starszy, "Pejzaż z rozbójnikami dzielącymi łup", 1605 r., Muzeum Narodowe w Warszawie; zdjęcie: domena publiczna
Jan Breughel starszy, „Pejzaż z rozbójnikami dzielącymi łup”, 1605 r., Muzeum Narodowe w Warszawie; zdjęcie: domena publiczna

Tu chodzi o las

Pejzaż przedstawia zatem las liściasty o charakterze puszczańskim, dąbrowę z domieszką innych gatunków, np. jesionu. W głębi perspektywy dąbrowa zdaje się przechodzić w łęg. Ze względną pewnością można rozróżnić tylko dwa gatunki drzew: dąb i jesion. Ale odnotować należy też właściwy dla siedliska brak iglastych. Pozostałe przypominają wierzby, olsze, niektóre każą rozważać brzozę. Na głębszym poziomie interpretacji, któremu sprzyja lupa, widać pewne niezgodności: dęby – czy raczej drzewa o dębowych liściach – mają korę o cechach kory czereśni, brzozy albo topoli białej (gładkość, poprzeczne prążki). Natomiast największe z nich, mimo dębowych liści, mają korę jaworu, czyli odstające zielonkawe i cynamonowo-złote płytki w nieregularnych kształtach. Dąb ma raczej bruzdy. Ale możliwe, że pnie dębów z Pejzażu… porastają mchy i porosty, które zniekształcają percepcję współczesnego odbiorcy. Mchy na pewno widzimy w niższej partii pni dębów, a także na napływach korzeniowych w postaci zielonych smug oraz połaci zalegających w zagłębieniach i niszach odziomkowej części drzew. Mchami porośnięte jest też przewrócone do strumienia drzewo, przy którym postacie dzielą łup.

Nie jest to przedstawienie świata skrajnie realistyczne, o cechach inwentaryzacji, chociaż widzimy pnie, konary, złamane drzewa, maruderów i krew zabitego. Chodzi raczej o ujęcie fenomenologiczne, przedstawiające ogólne wrażenia autorów, ich odczucia zmysłowe, qualia, osobiste „cosiości”. Jest to widok puszczy. Wrażenie jest puszczańskie, mimo że pewne szczegóły się nie zgadzają.

Jednak sumy tych szczegółów, choć czasem błędnych, oddają właśnie ogólne cechy puszczy. Jeśli poprzestaniemy na wstępnej interpretacji dużych drzew albo tylko na percepcji, rozpoznamy dęby, a w całości dębowy las nad rzeką. Na jej prawym brzegu zobaczymy fragment, który bierzemy za dwie drogi, być może przeznaczony do wypasu zwierząt. Lewy brzeg rzeczki wygląda inaczej: jest ciemny, gęsto zarośnięty. Tu trzeci autor, Sebastian Vrancx, umieścił sześciu rozbójników. Nad nimi w koronie dębu siedzi sowa – symbol śmierci i tych, których ominie zbawienie. Ale też mieszkaniec sędziwych lasów naturalnych.

Lubię oglądać jesion na prawym brzegu rzeczki, niemal w centrum obrazu. Daje się rozpoznać nie tyle po kształcie liści – chociaż dostrzegamy ich długość, a nawet pierzastą budowę – ile po ażurowej koronie tak charakterystycznej dla tego gatunku. Z dala przypomina ona gęstą zieloną sieć narzuconą na drzewo. Jesionowy jest także sam pokrój rośliny: wyraźny przewodnik wyrastający z pnia wraz z odchodzącymi od niego (pod kątem ostrym) gałęziami i konarami. Takie jesiony do dziś można spotkać w całej Polsce i Europie. Obok stoi kolejny jesion i nie ujmuje mu uroku fakt, że niektóre z jego liści przyjmują formę liści… dębu.

Puszczę namalowano z taką pasją i zaskakującą liczbą szczegółów, że ludzie ze swoją tragedią i chciwością wydają się w niej zbędni. Woda płynie, zające mają się ku sobie, drewno gnije. Wieje wiatr, a słońce konsekwentnie świeci, rzucając poszatkowany cień na dno lasu. Słychać szum liści i wody oraz ptaki. Kaczki bacznie obserwują ludzi. To właściwie nie jest obraz o ludziach, o rozbójnikach ani o ich ofierze. Nie zaskakuje informacja, że rozbójników tych domalował Sebastian Vrancx, już po powstaniu obrazu. To jest obraz o lesie. I był gotowy, zanim pojawili się na nim ludzie.

Czytaj również:

Mykotalenty i wyścig zacięty Mykotalenty i wyścig zacięty
i
Ilustracja z czasopisma "The Gardeners' chronicle", ,1874 r, Internet Archive Book Images/Flickr (domena publiczna)
Opowieści

Mykotalenty i wyścig zacięty

Tomasz Sitarz

Zostać dostrzeżonym i uznanym – o tym marzą nasi bohaterowie, mieszkańcy królestwa grzybów. Zawdzięczamy im wiele, a mimo to nie doceniamy ich należycie.

Szkolne konkursy talentów zawsze wywoływały u mnie mieszankę sprzecznych emocji. Z jednej strony umożliwiają zaprezentowanie się, co dla dzieciaków może być zachętą do rozwoju i podążania za marzeniami. Z drugiej – rodzice często traktują takie wydarzenia jako szansę na wystrzelenie swoich pociech na orbitę celebryctwa, czego oczywiście nie pochwalam. Tym razem jednak nie zaprzątałem sobie głowy rozterkami, ponieważ otrzymałem zaproszenie do zostania jurorem konkursu organizowanego w Szkole Podstawowej nr 7 im. Prawdziwych Prawdziwków. Nie pytajcie, proszę, dlaczego. Wystarczy powiedzieć, że mam szerokie znajomości. Pani Piestrzenica Kasztanowata, dyrektorka szkoły, rozpoczęła ceremonię. Zasiadłem więc pośród widowni z wytężonymi zmysłami.

Czytaj dalej