Z nową płytą Natalii Kukulskiej i Sinfonii Varsovii jest jak z Synekdochą, Nowy Jork Charliego Kaufmana. Tyle że na odwrót.
Poruszony najnowszym filmem Charliego Kaufmana obejrzałem wreszcie jego wcześniejsze dzieło: Synekdocha, Nowy Jork. Głównym bohaterem tego gorzkiego, pokręconego komediodramatu jest reżyser teatralny, który latami przygotowuje rozdęty do absurdalnych rozmiarów spektakl. Produkcję, na potrzeby której budowane jest miasto w mieście. Wszelkie ograniczenia: finansowe, czasowe, przestrzenne nikną w starciu z obsesją, której podporządkowuje swoje życie grany przez Philipa Seymoura Hoffmana Caden Cotard. Pojawiające się podczas seansu uczucie rozbawienia będące rezultatem obcowania z groteskowym rozmachem czułem ostatnio, słuchając Czułych strun Natalii Kukulskiej i Sinfonii Varsovii. Przy czym różnica pomiędzy tymi dwoma dziełami jest zasadnicza: gargantuiczny świat budowany przez Cotarda ma być repliką życia, a jego naczelną zasadą jest autentyzm. Czułym strunom przyświeca zupełnie inna filozofia.
Ten album to waga ciężka. Megaprodukcja. Po pierwsze: Chopin. Po drugie: symfonicznie. Po trzecie: z tekstem. I wcale nie jest tak, że punkt 2 odnosi się do koncertów naszego wielkiego romantyka, a punkt 3 do tej garści pieśni, które pozostawił. Nic z tych rzeczy. Teksty napisała Kukulska oraz zaproszone przez nią piosenkarki (m.in. Koteluk, Kulka, Kayah). Wśród utworów, które wykonuje Sinfonia Varsovia, znalazły się natomiast etiudy, preludia, a nawet nokturn. Gdyby nie coroczne Hey Joe na wrocławskim rynku na Czułych strunach moglibyśmy mieć do czynienia z rekordem w dziedzinie symultanicznego wykonywania utworu solowego przez największą liczbę muzyków. Jeśli wierzyć materiałom prasowym, nad wydawnictwem pracowało, bagatela, sto osób.
Nie zamierzam nagle udawać, że jestem Adamem Wiedemannem, a Czułe struny przeszkadzają mi dlatego, że w nagraniach etiud nie słyszę dość wyraźnie piątego palca. Nie, akurat zawsze miałem dość liberalne podejście do remiksów, wariacji i rekonstrukcji. Także wtedy – a może przede wszystkim wtedy – kiedy bazują one na kanonie. Taki dialog z klasyką może otworzyć ją na nowe interpretacje, ukazać w innym kontekście, przybliżyć nowemu odbiorcy. Purcell Rogińskiego to rezultat przenikliwego czytania popkultury, Purcell Kristin Hayter to element przejmującej autobiografii. Oba odczytania nie mają wiele wspólnego z barokiem i oba są świetne. Nie uważam również, że Bachowska Sztuka fugi Marcina Maseckiego straciła cokolwiek z powodu zarejestrowania jej nagrania na prymitywny dyktafon. Przeciwnie, tę artystyczną decyzję czytam raczej jako hołd dla dzieła, które imponuje w każdych warunkach dźwiękowych. Z podobnych względów myślę z sympatią o płycie Małe instrumenty grają Chopina, gdzie jego kompozycje zostały zaprezentowane w możliwie profesjonalny sposób na zabawkowych pianinach ze wszystkimi ich ograniczeniami. Jasne, te utwory brzmią inaczej, ale wciąż są możliwie najwierniej wykonanymi dziełami Chopina. Mimo takiego podejścia, mierząc się z gigantomanią Czułych strun, zadaję sobie pytanie: ile musi być Chopina w Chopinie, żeby dalej był Chopinem?
Bo czy symfoniczny utwór, w którym głos Natalii Kukulskiej zachęca mnie, bym pewnie szedł po linii ciepła, to wciąż nokturn Es-dur op. 9 nr 2? Bo nie chodzi już tylko o budowę Tu i teraz, ale też o rejestr emocji, których nie jest w stanie uruchomić tak zaaranżowana kompozycja. Pianistyczne nokturny z samej swej natury zostawiały odbiorcy więcej przestrzeni. Tam: gwiaździste sklepienia i tony powietrza, by snuć wizje, wspominać i odpływać. Tu: niski strop, tłum lokatorów i ściana z regipsu, zza której świergolą flety i dobrze radzi Natalia Kukulska. Gdyby chociaż te nowe interpretacje brały Chopina pod włos, ukazywały z nowej perspektywy jego genialny dorobek. W warstwie lirycznej Czułe struny są jednak bardzo stereotypowe w swoim czytaniu romantyzmu, a w muzycznej faszerują oryginały Chopina brucknerowskim monumentalizmem lub zgodnie z dewizą francuskiego tandemu kompozytorskiego Bangalter–de Homem-Christo: Harder, Better, Faster, Stronger.
Na koniec muszę jeszcze poświęcić akapit gigantomanii, która udzieliła się osobom odpowiedzialnym za obsługę PR-owską Czułych strun. Strun rzeczywiście napiętych od pierwszego zdania materiałów prasowych, z których dowiadujemy się, że oto mamy do czynienia z najbardziej wyczekiwaną płytą roku. Każdy kolejny akapit tak bardzo podgrzewa atmosferę, że nie jestem już pewien, czy chodzi o Chopina symfonicznie czy o Metallicę S&M2. Owa kawalkada wykrzyknień i superlatyw ostatecznie zrywa się z łańcucha rozumu, a nawet przyzwoitości, by oznajmić światu, że za nową oprawę dzieł Chopina odpowiada pięciu najlepszych polskich kompozytorów i aranżerów (m.in. Krzysztof Herdzin, Nikola Kołodziejczyk i Adam Sztaba). Ciekaw jestem bardzo, kto odpowiada za tę hierarchię i czy ustalił ją już po śmierci Krzysztofa Pendereckiego. Tak czy owak gratuluję: przynajmniej w moim przypadku udało się uderzyć w czułą strunę.