
Pytacie mnie, czemu tak bardzo boję się zimna, czemu drżę bardziej niż inni, gdy wchodzę do zimnego pokoju?
Dlaczego sprawiam wrażenie chorego, bliskiego mdłości, gdy pod koniec jesieni wieczorny chłód bierze górę nad ciepłem południa?
Są tacy, którzy twierdzą, że reaguję na zimno tak, jak inni na wstrętny zapach.
Opowiem wam zatem o najokropniejszym zdarzeniu, jakie mnie kiedykolwiek spotkało, a wy zechcecie osądzić, czy będzie ono wystarczającym wyjaśnieniem tych moich reakcji, które was tak zdumiewają.
***
Mylny to pogląd, że wyobrażenie sobie czegoś okropnego łączy się nierozwiązalnie z ciemnością, milczeniem i samotnością. Moje okropne przeżycie spotkało mnie w świetle wczesnego popołudnia. W samym sercu nerwowej metropolii, kiedy to znalazłem się wśród bałaganu, panującego w pensjonacie najniższej kategorii, w towarzystwie jego ponurej właścicielki i dwóch rosłych mężczyzn.
Na wiosnę 1923 roku udało mi się zdobyć kilka zamówień dla czasopism, prac równie mało płatnych, co nudnych i znalazłem się w Nowym Jorku. Nie mogąc oczywiście płacić wygórowanego czynszu, tułałem się po pokojach umeblowanych, jednych ohydniejszych od drugich. Szukałem pokoju, który byłby w miarę czysty, który by posiadał meble względnie przyzwoite i cenę więcej niż rozsądną.
Zorientowałem się szybko, że błąkam się beznadziejnie między Scyllą i Charybdą. Jednak znalazłem w końcu dom przy ulicy Czternastej, na zachodniej stronie miasta, który wydawał mi się mniej odrażający niż poprzednie.

rys. Marek Raczkowski
Była to czteropiętrowa nieruchomość, zbudowana z piaskowca, z pewnością nieco przed rokiem 1850, wyposażona w marmurowe kominki i w boazerie świadczące o dawnym bogactwie, po którym nastąpił gwałtowny upadek. W wielkich pokojach o wysokich sufitach, o ścianach udekorowanych niemożliwą tapetą i groteskowymi, gipsowymi gzymsami, panował zapach pleśni i stęchlizny. Ale podłogi były wyfroterowane, firanki znośne, ciepła woda rzadko tylko była zimna albo nie było jej w ogóle. Uznałem więc to miejsce za raczej niezłą norę na przezimowanie i przeczekanie, aż zdobędę odpowiednie środki do życia.
Właścicielka, dama w rozdeptanych trzewikach, Hiszpanka niemal że brodata, nazwiskiem