„Warren wstał, podszedł do okna. Zatrzymał się i spojrzał w dół. Była taka pora roku, w której kalendarz był bezlitosnym sądem. To ona zmuszała Silvermanna do myślenia o tegorocznym sprawozdaniu finansowym, a Morrisseya o tegorocznych wynikach finansowych. Wszystkich tam na dole, których widział śpieszących się przez ulice, dociskały te same problemy – prywatne i służbowe – wynikłe ze zbliżającego się końca roku. Widział strumienie, utkane z małych postaci kobiet i mężczyzn, wyglądających jak wijące się mrówki, które, gdy zbliżały się do czerwonych świateł, zwalniały, a potem zatrzymywały się”.
Podobna historia
Widok z czwartego piętra przy ulicy Czerskiej jest z pewnością mniej atrakcyjny niż z 40. na Manhattanie, jednak, czytając The View from The Fourtieth Floor Theodore’a H. White’a, łatwo złapać się na podobieństwach, jakie łączą General American Publishing Corporation i sytuację współczesnej prasy – niektóre sceny są wręcz bliźniacze do wydarzeń, jakie w ostatnich latach zachodziły np. w najsłynniejszej polskiej gazecie codziennej. Tu też mamy dystyngowany flagowy tytuł – tygodnik „Trumpet” – który przez lata mówi ludziom, jak mają żyć i myśleć („Siedząc w tym biurze, możesz z lokalnego śmiecia zrobić narodowego wroga; ze zwykłego senatora kandydata na prezydenta. Możesz wziąć, pokazać cokolwiek, a kraj na to spojrzy i zacznie to naśladować”), ma własną rozgłośnię radiową, której wyniki u księgowego wywoływały „maksymalny, choć sterylny poziom entuzjazmu”, a jednocześnie cały czas traci pieniądze („Mimo iż to magazyny dały początek wydawnictwu i przez pokolenie obdarzały kierownictwo wagą, księgowy analizował je tak, jakby ich zaznaczone na czerwono wyniki były martwą tkanką”). Co prawda, amerykańskie wydawnictwo nie jest właścicielem sieci kin, ale za to zarabia m.in. na podręcznikach i pismach branżowych. Ich zyski przejada jednak flagowy tytuł.
Pomysły, które realizuje nowojorskie wydawnictwo, mogą się wydać znajome każdemu, kto w ostatnich latach śledzi biznes medialny. Pracownikom obniża się pensje (mało kto jest w związkach zawodowych, więc nie ma jak protestować), sprzedaje się prasy drukarskie. Początkowe próby walki o przetrwanie tytułów kończą się walką o przetrwanie i/lub jak najlepsze warunki rozstania z pracą.
Mimo podobieństw, The View from the Fourtieth Floor nie jest powieścią z kluczem o zmierzchu współczesnych papierowych gazet, a Theodore H. White to nie pseudonim pracownika dotkniętego zwolnieniami grupowymi. Dowiemy się za to dużo o powtarzalności rynku medialnego. Jak opisywał Scott Porch na łamach magazynu „Politico”, gdy White dowiedział się, że „Collier’s” (w którym pracował) ma problemy finansowe, „zarzucił pisanie artykułu o kampanii wyborczej, aby skonsultować się z wydawcami w sprawie planu ratunkowego – zmniejszenia objętości pisma i wydatków redakcji. Plan okazał się nieudany”. „Collier’s”, który jeszcze nieco ponad dekadę wcześniej płacił Hemingwayowi cztery tys. dolarów za artykuł (w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze 220 tys. zł), w 1956 r. przestał istnieć.
„Bezrobotny, White postanowił zrobić to, co wielu sfrustrowanych dziennikarzy przed nim i po nim – swoje doświadczenia życiowe zamienił w literaturę, pisząc The View from the Fortieth Floor, powieść o implozji dwóch wielkich magazynów” – czytamy u Porcha. Najpierw fragmenty The View… ukazały się w magazynie „Esquire” (którego zresztą polska edycja właśnie przestała istnieć), a w marcu 1960 r. w amerykańskich księgarniach.
Prawda przemilczana
Teksty kultury są pełne opowieści o mniej lub bardziej bohaterskich dziennikarzach. Rozwiązują zagadki kryminalne, ścigają nieuczciwych polityków czy też po prostu romansują. Nie powinno to nikogo dziwić – zarówno pisarze, jak i scenarzyści często dzielą czas pomiędzy dziennikarstwo i pisanie, albo robili to w przeszłości. Od Marka Twaina, który zaczynał, układając czcionki i pisząc teksty do gazety swojego brata; przez Godarda, Truffaut i wszystkich innych krytyków, a później reżyserów Nowej Fali; po Mateusza Pacewicza, którego scenariusz do Bożego Ciała najpierw ukazał się, w formie reportażu, w „Dużym Formacie”.
Według Uniwersytetu Południowej Kalifornii w Annenbergu dziennikarze do tej pory obecni byli w 34 tys. odcinkach seriali, 21 tys. filmów, 15 tys. powieści, 638 sztukach teatralnych, 261 wierszach i na 54 obrazach lub rzeźbach.
Rzadko jednak muszą się oni zmagać, poza gangsterami i skorumpowanymi politykami, ze zwolnieniami, brakami wypłat, kawy czy papieru do pisania. Gdy na przełomie lat 20. i 30. Pittsburgh z metropolii z siedmioma ukazującymi się dziennikami przepoczwarzał się w miasto z trzema tytułami, amerykańskie kina zalewały „filmy gazetowe”, czyli robione masowo i po kosztach opowieści o bohaterskim dziennikarzu śledczym, który rozwiązuje trudną zagadkę kryminalną i uwodzi kobietę, najczęściej córkę ofiary albo kogoś, na kogo chciano zrzucić winę.
Gdy w pierwszej połowie lat 70. Woodward i Bernstein dzięki Wszystkim ludziom prezydenta stali się celebrytami, nawet Nowy Jork miał już też tylko trzy miejskie dzienniki, choć dekadę wcześniej było ich 9, a na początku wieku – 15.
W przeciągu ostatnich 15 lat w Stanach zniknęło dwa tys. dzienników, a ratunek, który miał przyjść ze strony internetowych wydawnictw, okazał się płonny – na początku 2019 r. setki dziennikarzy zwolniono z między innymi newsroomów Buzzfeeda i Vice’a.
Żyjemy w czasach, w których nawet dziennikarze słynnych amerykańskich magazynów – „Vogue”, „Vanity Fair”, „GQ” dla oszczędności zamiast w Wordzie piszą w darmowym Google Docs. Tymczasem Hollywood w dalszym ciągu portretuje dzielnych, walczących o prawdę dziennikarzy (choć teraz już najczęściej tych sprzed lat – por. Czwarta władza i Spotlight), a nie tych zmagających się z problemami.
Rzadka historia upadków
„Wiesz, Lloyd, mamy problemy finansowe. Od freelancerów bierzemy tylko materiały, po których trzeba zbierać szczękę z podłogi. Nie mówię, że twoje propozycje są złe, ale naczelna chce coś w stylu terroryzmu, atomu w Iranie, niebezpiecznej Rosji. Resztę w sumie bierzemy z depesz agencyjnych. To chodzi o pieniądze, nie o ciebie” – mówi do paryskiego korespondenta w The Imperfectionists redaktor międzynarodowego dziennika wychodzącego po angielsku w Rzymie. Ta książka została wydana pół wieku po powieści White’a, choć mówi o tych samych problemach. Jej autor, Tom Rachman, jest byłym dziennikarzem – pracował w „The International Herald Tribune”, anglojęzycznym dzienniku wydawanym w Paryżu do 2016 r.
„Czy dziennikarstwo przetrwa?” – to pytanie pada w The Imperfectionists.
„Zdecydowanie” – odpowiada Kathleen, naczelna fikcyjnego dziennika. –„Będziemy działać, obiecuję. Oczywiście żyjemy w czasach, gdy technologia zmienia się w zastraszającym tempie. […] Ale mogę obiecać: newsy przetrwają, jakościowe dziennikarstwo się obroni. […] My zapewniamy jakość, jeśli ktoś wątpi, niech przez miesiąc kupuje gazetę. Albo lepiej – dwuletnią prenumeratę. […] Ci, którzy śledzą moje postępy, od kiedy zostałam naczelną w 2004 roku, rozumieją, że nadchodzą radykalne zmiany. Prawdę mówiąc, fantastycznie jest być ich częścią”. „Jaką prawdę?” – dopytuje narrator. – „Gazeta raczej nie jest awangardą technologii, nawet nie ma strony internetowej. Nakład nie rośnie, wyniki finansowe to katastrofa, straty rosną w zastraszającym tempie, czytelnicy się starzeją i wymierają. Ale naczelna wypadła dobrze”.
Książka Rachmana jest jednym z niewielu współczesnych przykładów pokazujących kryzys w mediach. Temat ten podejmuje także Press, brytyjski serial z 2018 r., który opisuje sytuację w przerysowany sposób (co na Wyspach wzbudziło oburzenie) – szefowa działu informacyjnego dużego brytyjskiego dziennika (wzorowanego na „Guardianie”) mieszka jak studentka ze współlokatorką, a czołowy (i jedyny) dziennikarz śledczy gazety wywołuje wściekłość informatora, spotykając się z nim na parkingu, na który wchodzi pieszo, przykuwając uwagę innych, bo nie stać go na auto. W Newsroomie zmagającą się ze spadającą oglądalnością stację informacyjną ratuje wybuch gniewu jej najsłynniejszego prezentera, który przytrafia mu się podczas konferencji ze studentami. Podobnie ratuje się też, chociaż w dużo bardziej komiczny sposób, wieczorny dziennik w słynnej Sieci Sidneya Lumeta. Jednak chyba najsłynniejszym w ostatnich latach przedstawieniem problemów w dziennikarstwie jest piąty i ostatni sezon Prawa ulicy (lepiej znanego w oryginalnym tytule The Wire), gdzie zmagający się z cięciami pracownicy „The Baltimore Sun” nie są w stanie zająć się wszystkimi tematami, a niektórzy idą na łatwiznę i po prostu zmyślają. Tu jednak zamiast problemów finansowych bardziej widać echa kryzysu wiarygodności mediów w Stanach pod koniec ubiegłego wieku po kilku głośnych sfabrykowanych artykułach. Słychać to nawet w samym serialu, gdy jeden z bohaterów mówi: „Wszyscy co to robią – Blairy, Glassy, Kelleye – zaczynają z czymś małym, jednym cytatem. Potem jest to cała anegdota. Szybko zaczynają widzieć niesamowite rzeczy”.
Miesiąc po tym jak w 1977 r. Wszyscy ludzie prezydenta zostali nagrodzeni 3 Oskarami, do kin niezauważenie wszedł tytuł Między liniami. W tym filmie redakcja niewielkiego alternatywnego tygodnika („wszystkie newsy i trochę hipisowskich bzdur” jak reklamuje magazyn jeden z pracowników) w Bostonie zmaga się z konsekwencjami planowanej sprzedaży tytułu. Z kolei w Ostatnim terminie z Humphreyem Bogartem w głównej roli (i Jamesem Deanem jako statystą) redaktor naczelny upadającego dziennika jest w stanie na ostatniej jedynce posłać za kratki rządzącego miastem gangstera, mówiąc mu, w ostatnich słowach filmu „To prasa, kochany, prasa. Nic z tym nie zrobisz. Nic a nic!”
„Będąc reporterem, byłem naocznym świadkiem upadku trzech wielkich wydawnictw i obserwowałem dzięki różnym przyjaźniom, co najmniej tyle samo podobnych katastrof” – pisze we wstępniaku do The View from the Fourtieth Floor White, dodając: „Prawie każdy amerykański reporter tej generacji ma podobne doświadczenia”. Pod tymi słowami, napisanymi prawie 70 lat temu, podpisałoby się wielu dziennikarzy kolejnych generacji – i nie tylko z Ameryki.
Mimo to, zważając nawet na obecny, niezachęcający do optymizmu stan mediów, dziennikarze w tekstach kultury raczej dalej będą rozwiązywać zagadki przestępcze i romansować, a nie walczyć o swoje miejsca pracy i modlić się o to, żeby pensja przyszła na czas. Dziennikarze też najczęściej nie są w powieściach, opowiadaniach, serialach czy filmach głównym tematem historii, w których występują, a jedynie narzędziem, żeby opowiedzieć o horrorze wojny (Salvador Olivera Stone’a, Prywatna Wojna Matthewa Heinemana, Spokojny Amerykanin Grahama Greene’a), zagadce kryminalnej („filmy gazetowe”, powieści z Britt Montero autorstwa Edny Buchanan, trylogia Millennium Stiega Larssona) albo miłości (Dziennik Bridget Jones, zarówno książka, jak i film; Telepasja Jamesa L. Brooksa). Nie ma też w tym nic dziwnego – fikcyjni policjanci też częściej szukają seryjnych morderców niż papieru do drukarki, chociaż w prawdziwym życiu wielu z nich tego pierwszego nie zrobi nigdy, a to drugie to dla nich chleb powszedni.