Zostań w domu, z kinem
Opowieści

Zostań w domu, z kinem

Jakub Popielecki
Czyta się 3 minuty

Kina niby nieczynne, plany pozamykane, premiery poprzesuwane, przemysł zamarł. Kto jednak powiedział, że, siedząc w czterech ścianach, nie można włączyć kamery czy laptopa? Reżyser i krytyk filmowy Mark Cousins potraktował przymusowe odosobnienie jako inspirację. Jego zrealizowane w domu i udostępnione za darmo w sieci 40 Days to Learn Film to coś między wykładem a esejem. Cousins puszcza nam slajdy i opowiada o filmach, robiąc z kina swoje – i nasze – okno na świat.

Oczywiście, idea „kina jako okna na świat” brzmi cokolwiek banalnie. A – jak przyznaje sam Cousins – unikanie banałów to „najtrudniejsza rzecz w robieniu filmów”. Na szczęście twórcy monstrualnego 15-godzinnego dokumentu The Story of Film – Odyseja filmowa (2011) nie po drodze z banałem. Jeśli już – to z prostotą. 40 Days to Learn Film to bowiem projekt do bólu surowy: ot, dwugodzinny ciąg stop-klatek, które Cousins komentuje z offu. Byle filmiki na YouTubie są dziś bardziej wyrafinowane realizacyjnie. Ale Cousins przekuwa tę zgrzebność w zaletę.

Czuć w 40 Days to Learn Film, że to rzecz zrobiona z potrzeby chwili, praktycznie zaimprowizowana na gorąco. Cousins przyznaje, że siedzi zamknięty w domu, pokazuje nam swój widok z okna, mówi, że mieszka niedaleko szpitala i faktycznie, co jakiś czas słychać zza kadru syreny karetek z ulicy. Tworzy to ciekawą dwutorową narrację.

40 Days jest przede wszystkim impresją na temat kina. Reżyser zakłada, że izolacja może potrwać tytułowe 40 dni i na każdy z nich proponuje jakiś temat, zadanie: dziś porozmawiajmy o kolorze w filmie, jutro o budowaniu napięcia, a pojutrze choćby o… filmach weselnych. Ale to nie wszystko. Podsuwając nam nowe sposoby myślenia o ruchomych obrazach, nowe sposoby zajęcia czymś uwagi, Cousins mówi też o swoim (naszym) zamknięciu. Zarazem tematyzuje potrzebę, która skrystalizowała się w sytuacji powszechnej izolacji, jak i na tę potrzebę odpowiada.

Maniera Cousinsa, który używa prostego, ale poetyckiego języka (jest tu zresztą rozdział o poezji) pewnie nie przypadnie do gustu każdemu. Bez dwóch zdań warto jednak spędzić z nim te dwie godziny. Bo facet jak mało kto potrafi zarażać pasją do X muzy: nie tylko uczy patrzeć na nowo, ale pokazuje nam też nowe rzeczy do oglądania. W jego „wykładzie” pojawiają się więc nie tylko hity, Joker albo Deadpool, ale i niszowe kino z Iranu, Japonii czy Afryki. Obok gwiazd fabuły w rodzaju Wellesa czy Hitchcocka mowa tu o stojących zwykle w cieniu dokumentalistach. Są też prawosławne ikony, renesansowe malarstwo i… zdjęcia z wakacji. Twórca gładko przeskakuje od jednych do drugich na zasadzie luźnych skojarzeń, dygresji wymagających nie lada erudycji.

W efekcie dostajemy kolejną Cousinsową „odyseję filmową”. To podróż przez świat kina w całej jego rozpiętości: wysokie spotyka się tu z niskim, globalne z lokalnym, osobiste z uniwersalnym. To zdrowa, pełnowartościowa dawka X muzy, w sam raz na czasy powszechnej deprywacji. Cousins zapewnia nam przecież kontakt z drugim człowiekiem – nie tylko ze sobą, również z twórcami i bohaterami filmów, o których mówi. Do tego zabiera nas na wycieczkę do odległych zakątków świata, w dobie epidemii odległych bardziej niż zwykle. Ale i na tym nie koniec przygody. 40 Days to Learn Film ma też wymiar interaktywny. Cousins prowokuje do działania: każe nam uruchomić wyobraźnię, wymyślić, jak uczynić kino lepszym. Najpierw kino, a potem – życie.

Poezja i marzycielstwo Cousinsa podszyte są bowiem pragmatyzmem. Jego 40 refleksji to nie tylko pogoń za celuloidowymi (czy cyfrowymi) widmami. To nie tylko kinofilski eskapizm w praktyce. Nie brakuje tu momentów zejścia na ziemię. X muza jest celem wywodu, ale jest też środkiem: pomaga zobaczyć w szerszym kontekście to, co wszyscy właśnie przechodzimy. Nieprzypadkowo w którymś momencie Cousins wyświetla nam zdjęcie z obozu uchodźców na wyspie Lesbos. Pokazuje tysiące uciekinierów z Afganistanu, Syrii czy Iraku żyjących w niewyobrażalnych warunkach, dużo bardziej drastycznych niż jakieś tam nasze #zostańwdomu. Ten akt odsłonięcia podszewki egzystencji ma otrzeźwiającą moc. Pozwala docenić fakt, że możemy razem z Cousinsem podróżować po świecie kina, marząc o lepszym jutrze, mimo że zza okna czasem dobiegają do nas syreny rzeczywistości. A czy to banał, zdecydujcie sami.

40 Days to Learn Film można obejrzeć tutaj.

Czytaj również:

Nienawiść
Przemyślenia

Nienawiść

Anna Wyrwik

Film Sala samobójców. Hejter swój tytuł wziął od głośnego poprzednika, którym Jan Komasa zadebiutował w 2011 r. Motywy kontynuacyjne są tu jednak jedynie epizodyczne i jeśli ktoś tamtej Sali samobójców nie widział, tę może spokojnie obejrzeć. Tym, co łączy oba filmy, jest nie ciągłość akcji, ale jej główny motyw: Internet potrafi być bardzo niebezpieczny dla i w rękach ludzi zagubionych w realnym świecie.

Hejter to historia Tomka Giemzy (świetna rola Macieja Musiałowskiego!), młodego chłopaka o nierokującym pochodzeniu, który do Warszawy przybył z jakiejś wioski, i za plagiat wyrzucili go z prawniczych studiów. Ma jednak spore ambicje. Po pierwsze, chce zarabiać dużo pieniędzy, a że jest zdolny, szybko znajduje pracę. Po drugie, chce zdobyć miłość Gabi (w tej roli Vanessa Aleksander), w której kocha się od dziecka, no i tu już wychodzi mu średnio. Po trzecie zaś – pragnie stać się pełnoprawnym członkiem salonów wielkomiejskiej elity reprezentowanej przez rodziców Gabi, państwa Krasuckich. I tu klapa na całej linii, bo elita to elita i zawsze wyczuje, gdy ktoś nie z nich, i z elitarnym, eleganckim uśmiechem kandydata odrzuci. Dlatego też w Tomku rodzi się nienawiść i żądza zemsty.

Czytaj dalej