Zwierciadła Ivana Štrausa Zwierciadła Ivana Štrausa
Przemyślenia

Zwierciadła Ivana Štrausa

Srdjan Zlokapa
Czyta się 9 minut

Architektura jest zwierciadłem epoki, odbijają się w niej niepokoje i nadzieje jej czasów.

Socjalistyczną architekturę, nie bez racji, często uważa się za szarą i nudną. Jugosławia nie jest tu wyjątkiem, choć oficjalnie poszukiwała własnej, trzeciej drogi do socjalizmu. Dogmatyczne podejście do modernizmu często nie pozostawiało wiele miejsca na piękno i eksperymentowanie. Zdarzały się jednak odstępstwa od tej reguły. Przykładem może być choćby seria budynków wzniesionych w Sarajewie w latach 80., budynków odważnych, jasnych i kolorowych. Ich forma odbiegała od przyjętych wzorców, beton i biała zaprawa ustępowały barwnym powierzchniom. Oryginalność tych projektów nie przestaje fascynować. Futurystyczny charakter sprawia, że są niczym okno pozwalające ujrzeć świat, który nigdy nie powstał: świat socjalizmu w XXI w. Owo wrażenie nasila się, jeśli weźmiemy pod uwagę, że lata 80. to w Jugosławii okres reform i zamieszania.

W 1981 r. umiera Tito, niekwestionowany przywódca wojny partyzanckiej. Federacja zróżnicowanych pod względem etnicznym krajów musi wreszcie odpowiedzieć na pytanie, jak widzi siebie w przyszłości. Osiem lat później upada mur berliński. Dzięki Antemu Markoviciowi państwo otrzymuje od Stanów Zjednoczonych ogromną pomoc finansową. Przychodzi pierwsza reforma gospodarcza umożliwiająca ograniczenie marnotrawstwa państwowych funduszów. Zacieśniają się więzi z gospodarkami Zachodu.

Autorem wspomnianych budynków był Ivan Štraus, bohater sarajewskiego świata architektury lat 80. Zaprojektował główne siedziby dwóch najważniejszych korporacji w mieście: UNIS i Elektroprivredy, a także ekscentryczny hotel Holiday Inn, zbudowany z okazji igrzysk olimpijskich w 1984 r. Miał mieszane pochodzenie, co czyni go Jugosłowianinem par excellence, przede wszystkim jednak utożsamiał się z Sarajewem. W latach 90. podczas wojny postanowił zostać w mieście i obserwować niszczenie tego, co pomagał tworzyć.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Może zresztą nie tyle większość budynków Štrausa uległa zniszczeniu pod bombami, ile wizja nowoczesnej socjalistycznej przyszłości i współistnienia różnych grup etnicznych. Po okresie spokoju przychodzi burza. Sarajewo staje się słynne na cały świat za sprawą relacji medialnych przedstawiających płonące domy – relacji przygotowanych przez zachodnich reporterów, mieszkających w hotelu zbudowanym przez Štrausa z okazji olimpiady. Ciekawe, jak wielką rolę w opisywaniu wojny odgrywa zniszczona architektura reprezentująca zniszczoną cywilizację.

Poniższy wywiad będzie poświęcony nie tylko biografii architekta, lecz także, przez pryzmat jego historii i historii jego budynków, przedstawi indywidualny portret epoki pełnej sprzeczności i idiosynkrazji.

Udałem się w odwiedziny do architekta w jego domu w Sarajewie. Dzień był deszczowy. Oto, pokrótce, co usłyszałem.

Srdjan Zlokapa: Podjął Pan studia w Zagrzebiu w 1946 roku. Zagrzeb był wówczas większym i ważniejszym ośrodkiem miejskim niż Sarajewo. Czemu postanowił się Pan przenieść do Bośni i czym wyróżniała się jej stolica na tle byłej Jugosławii?

Ivan Štraus: Bośnia to kraj, który najwięcej wycierpiał podczas drugiej wojny światowej. Przeprowadzano tu wszystkie większe ofensywy. Dlatego właśnie wielu partyzantów pochodziło z Bośni. Pierwsze posiedzenie AVNOJ (Antyfaszystowskiej Rady Wyzwolenia Narodowego Jugosławii) odbyło się nie w Zagrzebiu czy Belgradzie, lecz w bośniackiej miejscowości Bihać.

Wiedziałem, że Sarajewo potrzebuje najrozmaitszych budynków publicznych, które zostały zniszczone podczas wojny. Dla architekta było to dobre miejsce.

Pewnego razu rosyjski profesor inżynierii zapytał, skąd moje niemieckie nazwisko. Sądził, że jestem Żydem. Ja jednak pochodzę ze Słowenii, która była częścią Mitteleuropy. Dawniej nikt nie miał pojęcia, gdzie kończy się Słowenia i gdzie zaczyna się Austria.

Jugosławia zjednoczyła narody podobnie jak to się stało we Włoszech za czasów Garibaldiego. Jestem zwolennikiem jednoczenia, nawet jeśli czasem trzeba użyć bata.

Z: Czyli popierał Pan Jugosławię.

Š: Był to świetnie działający projekt.

Z: Jak wyglądały relacje między architekturą tamtej epoki a ideologią komunistycznego państwa? Czy dobrze współpracowało się Panu z władzami, które podejmowały decyzje co do Pańskich projektów?

Š: Nie było ścisłego nadzoru. Panowała swoboda. Nie należałem do partii komunistycznej, polityka mało mnie obchodziła. Byłem architektem. Podczas wojny partyzanci wyzwolili Banja Lukę, w której wówczas mieszkałem. To byli prości, nieokrzesani ludzie. Od razu zakochali się we wszystkich stenotypistkach.

Z: Czyli praca stenotypistki była niebezpieczna?

Š: W oczach partyzantów każda z tych dziewczyn wyglądała jak Brigitte Bardot, a do tego jeszcze te lśniące maszyny do pisania. Nie żartuję, tak to właśnie wyglądało pod koniec wojny.

Z: Czy uważa Pan, że w tamtym okresie władze Jugosławii wykazały się naiwnością?

Š: Na dole piramidy administracji państwowej na pewno tak.

Z: I to było dobre dla architektów? Jak w tamtych czasach zachowywali się „klienci”?

Š: Dla mnie oznaczało to, że mogę robić, co chcę. Zawsze dobrze mi wychodziło przekonywanie zleceniodawcy do swoich pomysłów.

Kiedy rozbudowywaliśmy Elektroprivredę, jej dyrekcja zażądała po prostu kopii głównego budynku o charakterystycznym kształcie litery V. Nie miało to sensu, więc odmówiłem. Trzeba było zbudować coś mniej krzykliwego, bo część w kształcie V musiała pozostać jedyna w swoim rodzaju. Należało zachować hierarchię.

Dzięki mojemu bratu poznałem też inny typ zleceniodawcy. Brat przedstawił mnie generałowi, który szefował firmie UNIS (potentatowi w branży stalowej). Potrzebowali biura. Przekonałem ich do projektu dwóch wież zamiast ogromnego horyzontalnego budynku, w którym z jednego końca na drugi dałoby się dotrzeć chyba tylko na wrotkach. Generał natychmiast przystał na mój pomysł. Pracowało nam się bardzo zgodnie. Mój brat projektował wnętrza, a ja całą resztę. Kiedy jednak chciałem naszkicować most łączący obie wieże, brat zabronił i powiedział, że generał sobie tego nie życzy. Nie miałem pojęcia dlaczego. Dopiero później poznałem powód. UNIS miał dwa piony: pion cywilny, odpowiedzialny za produkcję rozmaitych nieszkodliwych rzeczy, na przykład części do volkswagena golfa, oraz pion wojskowy. Wieże były identyczne, ale jeden i drugi pion musiały funkcjonować zupełnie osobno. Dopiero wtedy zrozumiałem, czemu generałowi tak bardzo spodobał się projekt.

Z: Pańskie projekty były odważne pod względem kolorystyki i gładkich, szklistych powierzchni, zwłąszcza na tle architektury socjalistycznej tamtego czasu. W siedzibie UNIS wykorzystano jedną z pierwszych ścian kurtynowych w Sarajewie. Elewacja Elektroprivredy została wykonana z lustrzanego zielonego szkła.

Š: Jeśli spytać zwykłą osobę, jaki kolor lubi, odpowie: biały. Gratulacje. Wszystkie budynki dokoła są białe. Biel pragnie komunikować czystość, ale jest skazana na wewnętrzną sprzeczność, bo przecież z czasem zabrudzi się i zszarzeje. Niekiedy uważam, że architekt musi wychowywać ludzi.

Z: Jednym z Pana najważniejszych dzieł jest hotel Holiday Inn zbudowany z okazji olimpiady. Skąd pomysł holu, kolorowej, wesołej przestrzeni z wielkim wiszącym baldachimem?

Š: W dzieciństwie uwielbiałem, kiedy do Banja Luki przyjeżdżał cyrk i rozstawiano wielki namiot. Akrobatki balansowały na końskich grzbietach albo huśtały się na trapezie. Mieliśmy też „ścianę śmierci”: facet na motocyklu jeździł po drewnianym cylindrze. Zawsze podobały mi się takie prowincjonalne występy, dlatego bardzo lubię filmy Felliniego. Na miejscu, w którym miał powstać Holiday Inn, znajdowało się dawniej wesołe miasteczko. Chciałem je upamiętnić dla przyszłych pokoleń.

Z: A żółta fasada?

Š: Nikt nie pytał o kolor, po prostu chcieli, żeby pięknie wyglądało. Zobaczyłem artykuł o szwajcarskich panelach w piśmie „Domus” (włoskim magazynie architektonicznym założonym przez Gio Pontiego). Pojechałem więc do Szwajcarii, obejrzałem te panele i złożyłem zamówienie.

Z: Czyli miał Pan dostęp do zachodnich czasopism. Jak się Panu podobał „Domus”?

Š: Owszem, byłem na bieżąco z zachodnią architekturą, ale tam ignorowano rzeczy, które działy się u nas. „Domus” niespecjalnie mi się podobał. Jak na mój gust za dużo reklam.

Z: W tym samym okresie (w latach 80.) postmodernistyczna architektura na Zachodzie flirtuje z popkulturą, z tradycją i prezentuje cokolwiek cyniczną wizję społeczeństwa. Czy postmodernizm odcisnął swój ślad w Jugosławii? I w jaki sposób wpłynął na Pańską pracę?

Š: Wszystko do nas docierało, ale w socjalizmie mieliśmy dystans do nowych trendów. Może dlatego, że było więcej czasu na myślenie. Tamci pracowali strasznie szybko, bo musieli być pierwsi. W Jugosławii pojawiło się trochę postmodernistycznych budynków, lecz przeważnie były to po prostu marne kopie.

Z: W latach 90. architektura na Zachodzie zakochała się w wymyślnych kształtach. Skutki często przywodziły na myśl wrak rozbitego samochodu. Panowała fascynacja zniszczeniem i rozkładem. W Jugosławii przybrało to inny wymiar na skutek realnej katastrofy wojennej. Zarówno Elektroprivreda, jak i wieże UNIS mocno ucierpiały w bombardowaniach. Obserwował Pan to z balkonu swego mieszkania.

Š: Owszem, niektórzy architekci sądzili wówczas, że to bardzo inspirujące, ja jednak uważam się za budowniczego, a nie za niszczyciela. W mojej książce Architektura Jugosławii 1945–1991 piszę o upadku kraju. Teraz zostały nam tylko bananowe republiki, które ciągle się między sobą awanturują.

MOMA szykuje wystawę o architekturze jugosłowiańskiej przed wojną. Są ludzie, którzy uważają, że prace należy zaprezentować w podziale na poszczególne kraje, zamiast zrobić jedną wspólną salę. To nie do pomyślenia. Gdyby ta koncepcja została zaakceptowana, nie przyjmę zaproszenia, nawet jeśli będą tam moje projekty.

Postscriptum

Latem 2018 r. Museum of Modern Art w Nowym Jorku otworzy wystawę Architektura socjalistycznej Jugosławii, 1945–1991, pierwszą tak ważną prezentację prac powojennych bałkańskich architektów na Zachodzie. Wystawa to skutek coraz większego zainteresowania projektami powstającymi w krajach komunistycznych przed upadkiem muru berlińskiego. Można mieć nadzieję, że dzięki niej zostaną wzmożone wysiłki na rzecz zachowania powojennej architekury.

Czytaj również:

Akupunktura miejska Akupunktura miejska
Doznania

Akupunktura miejska

Zygmunt Borawski

Wyglądają niepozornie. Przynajmniej nie tak, jak wyobrażamy sobie pozujących na modeli współczesnych architektów. Pamiętam je dobrze ze studiów. W towarzystwie profesorów, w większości mężczyzn, wyróżniały się tym, że nie nosiły przez cały rok szalików, nie były w całości ubrane na czarno i nie jeździły białym ferrari. No i jako jedyne z ówczesnej kadry profesorskiej w Akademii Architektury w Mendrisio były finalistkami najważniejszej europejskiej nagrody architektonicznej. Zdobyły również Srebrnego Lwa na architektonicznym Biennale w Wenecji w 2012 r. I co rusz zwyciężają w kolejnych konkursach na budynki uniwersyteckie.

Shelley McNamara wygląda nieco jak katechetka. Plisowane, długie spódnice, szerokie swetry, krótko ścięte włosy i surowa twarz. Yvonne Farrell to jej przeciwieństwo. Przypomina piosenkarkę z lat 80. Często ma na sobie coś skórzanego. A to spódnicę, a to kurtkę. I te blond włosy, lekko bałaganiarsko ułożone. Jakby wiecznie była gotowa do wyjścia na scenę. Obie mają przyjemny tembr głosu. Spokojny i kojący. Do tego mówią z wyjątkowym irlandzkim akcentem. Na ich korektach siedzi się w ciszy i maksymalnym skupieniu. One nie prawią. Raczej wyrażają własne wątpliwości albo dyskretnie chwalą. Wszystko z gracją, ale i stanowczo. Z ich architekturą jest dokładnie tak samo.

Czytaj dalej