Dziś o byciu Europejczykiem nie świadczy fakt, że znasz Szekspira, ale bardziej przekonująca jest pomoc Włochom i Grekom w przyjmowaniu uchodźców – mówi w rozmowie z „Przekrojem” czeski pisarz Jáchym Topol
Łukasz Saturczak: Żyjemy w bagnie?
Jáchym Topol: Żyjemy w pięknym świecie.
Mam wrażenie, że bohaterowie pańskiej książki Wrażliwy człowiek myślą inaczej.
To zbyt radykalny sąd, oni po prostu są szczęśliwi albo nie. Oni reprezentują starą społeczność, która żyje według patriarchalnych zasad gdzieś na uboczu – w lesie albo przy stacji kolejowej.
Buras, główna postać powieści, jest wędrownym aktorem, który nie może odnaleźć się w nowej rzeczywistości; z każdego miejsca jest przeganiany, z nikim nie może się dogadać, nigdzie nie jest w domu, jego życie jest niewygodne.
Czy ta postać wydaje się panu bardzo od nas odległa?
Mnie, odpukać, jeszcze nikt znikąd nie przeganiał.
To bohater powieści łotrzykowskiej – ma być koczownikiem. Ale tak, czasy takich ludzi się kończą, jeśli już się nie skończyły. Nie wiem, czy na polskich wsiach jeszcze spotyka się wędrowców podróżujących wozami, którzy organizują miejscowym festyny.
Już od lat nie… To porozmawiajmy o tym paradoksie. Pan opisuje świat, który z jednej strony pozbawiony jest granic, bohaterowie wędrują po Europie bez paszportów, bo to obywatele Czech, z drugiej strony wcale w tej Europie nie czują się jak w domu.
Do 25. roku życia mieszkałem w kraju otoczonym drutem kolczastym, a dziś, gdy mamy swobodę, paradoksalnie jest mi ciężej spotkać się z własnymi córkami, które ciągle gdzieś wyjeżdżają, więc trudniej być ze sobą. Gdy byłem młodszy, to schemat dnia różnił się od dzisiejszego – pracowano ciężko przez cały dzień, a na koniec był powrót do domu, gdzie oczywiście wszyscy siadali wokół telewizora, w którym leciał Karel Gott albo jakiś głupi film, ale jednak była to wielopokoleniowa wspólnota. Wtedy wydawało mi się to głupie, a dziś widzę, że na tym polega sens budowania rodzinnych więzi, bo przecież w ten sam sposób spędzano czas tysiąc lat temu, tylko zamiast Karela Gotta w telewizorze było ognisko.
Dla mnie jako polskiego czytelnika nie wszystko w pańskiej powieści było zrozumiałe; wiele w niej odwołań do historii, kulturowych cytatów, miejscowych tradycji i wierzeń, ona w ogóle była pisana z myślą o innym czytelniku niż czeski?
Mój proces twórczy jest egoistyczny, bo nie zastanawiam się nad ewentualnym przekładem. I jakby śmiesznie to nie brzmiało, to piszę książki dla swojego plemienia, bo nie chcę być europejskim pisarzem, który pisze uniwersalne powieści dla każdego. Oczywiście jest mi przykro, że wiele szczegółów nie będzie zrozumiałych dla innych czytelników, ale to nie tylko pan ma taki problem, bo wielu rzeczy nie zrozumieją już nawet Słowacy, którzy są Czechom kulturowo bliżsi. Co jakiś czas zagraniczni wydawcy mnie naciskają, żebym może zmienił te fragmenty, gdzie występuje lokalny folklor, zmienił albo usunął, ale konsekwentnie się przed tym bronię. Wszyscy mamy przecież dostęp do wyszukiwarki Google i wiele rzeczy możemy sobie sprawdzić. Ale w zasadzie czy to duży problem? Ostatnio odświeżyłem sobie Opowieści galicyjskie Andrzeja Stasiuka, w których obraz wsi jest bardzo polski, całkiem inny niż czeski, nie wszystko rozumiałem, ale właśnie ta nieznana mi inność przyciągała mnie do tych opowieści.
Pisze pan z myślą czeskich czytelnikach, niemniej uderza mnie zatopienie pańskich bohaterów w europejskości; oni doskonale wiedzą, że są częścią tego kontynentu, znają europejską kulturę, cytują najważniejszych pisarzy tej części świata na czele z Szekspirem. To celowy zabieg, aby pokazać, gdzie jest miejsce Czechów? Że to część kultury Zachodu z jej wadami i zaletami, a nie osobny byt, kraj sobie sam – jak myślą dziś o swojej ojczyźnie coraz częściej nie tylko Czesi, ale również Polacy i Węgrzy.
Szekspir to dla mnie także część lokalnego folkloru, bardzo osobistego, ponieważ mój ojciec był tłumaczem jego dzieł i gdy coś nabroiliśmy z bratem, to krzyczał do nas: „Przeklinam wasze rody!”. Gdy pisałem Wrażliwego człowieka, wypadało 400 lat od urodzin stratfordczyka i niejako mi towarzyszył, choć literatura dziś się zmieniła, przyśpieszyła, wielu Szekspir wydaje się nudny, to dalej w nim znajdziemy diagnozę współczesności. A co do powieści, to nie zależało mi na napisaniu podręcznika, w którym wyrażę swoje poglądy polityczne, jednak oczywiście w moim bohaterze, Burasie, rezonują pytania o to, co zrobiliśmy z naszą wolnością przez ostatnie 30 lat. On jest w moim wieku, doskonale pamięta przemiany, marzenia o Zachodzie i rozczarowanie, gdy w końcu zobaczyliśmy, że Zachód wcale nie jest oczekiwanym rajem. Dziś o byciu Europejczykiem nie świadczy fakt, że znasz Szekspira, ale bardziej przekonująca jest pomoc Włochom i Grekom w przyjmowaniu uchodźców. Oczywiście nie chcę wyjść na hipokrytę, bo nie mam w swoim domu żadnych uciekinierów, niemniej to, co odróżnia naszą Europę od tej drugiej Europy, jest to, że praskie czy warszawskie ulice są jednokulturowe, mamy na nich niemal wyłącznie białych ludzi. Wynika to głównie z faktu, że nie mamy tradycji kolonialnej, więc – w przeciwieństwie do Hiszpanii, Francji czy Włoch – nasze kraje są zamknięte na innych, są jednorodne, homogeniczne.
I tym, że nie mieliśmy historii kolonialnej, tłumaczony jest dziś przez polityków brak pomocy dla emigracji, a to słaby argument, zwłaszcza jeśli chcemy należeć do europejskiej rodziny. Z jednej strony mówimy: tak, Europa to my, jesteśmy częścią tej kultury, z drugiej problemy emigracji czy ekologii to wasze problemy, nie nasze.
Zgadzam się, bo ludzie zawsze szukają sposobu, aby skorzystać na swoim położeniu i tak kraje środkowoeuropejskie również próbują na tej pozycji coś ugrać. Warto jednak podkreślić, że po 30 latach na nikim wrażenia nie robią nasze blizny i musimy zacząć imponować czymś innym, a nie pokazywaniem masowych grobów i opowiadaniem o stalinizmie, którego Zachód nie doświadczył. Buras, bohater mojej książki, myśli o sobie właśnie w ten sposób, on uważa, że dla Europejczyków dalej jest człowiekiem interesującym ze względu na swoją przeszłość. Mnie takie rozdrapywanie ran niezwykle męczy, bo jestem zainteresowany teraźniejszością i wolę rozmawiać o naszym prezydencie alkoholiku, który, co groźne, patrzy z podziwem na Rosję i Chiny; to mi przeszkadza znacznie bardziej.
Zaraz, zaraz, Czesi także rozdrapują rany? Jakie macie podejście do przeszłości?
Ciągle wychodzą u nas książki o stalinizmie, latach 70. Nawet młodzi pisarze rzadko sięgają po współczesne tematy, bo uważają, że świat zmienia się zbyt szybko, lepiej zająć się przeszłością. Rozumiem oczywiście argument, że potrzebowaliśmy czasu, aby pewne tematy przerobić, ale mnie, jako pisarza, interesowało to, żeby stworzyć powieść współczesną, która będzie współczesna jeszcze przez kilka lat.
Ta historia męczy pana bohaterów, to są demony, które wracają.
W tej książce chciałem od tego uciec, ale może się uciec nie da? Wszystkie nasze decyzje, a tym bardziej co piszemy, jest polityczne, kiedyś tak nie było. Do niedawna jadłem, co chciałem i nosiłem rzeczy, jakie chciałem. Dziś młodzi ludzie żyją w ogromnym stresie, żeby ich wybory były odpowiedzialne, żeby ciuchy, które noszą, nie były tworzone niewolniczą pracą, żeby nie szkodziły środowisku. Moja siedemnastoletnia córka podejmuje polityczną decyzję za każdym razem, gdy kupuje rzeczy spożywcze, to dla mnie zupełna nowość.
A pisanie?
Moja książka stała się polityczna, bo były prezydent Václav Klaus ze współpracownikami stworzyli pamflet na mnie Czy Jáchym Topol ma prawo nazwać swoją książkę „Wrażliwy człowiek”?, co jest echem narracji lat 50., że pisarz już do czegoś nie ma prawa.
Tylko się cieszyć – pisarz nie ma chwalić kraju, ma być krytyczny, mówić o trudnych rzeczach, a nie pisać laurki dla władzy.
Oczywiście, połechtało to moją próżność, z drugiej strony, jeśli weźmiemy pod uwagę, że ten człowiek był zastępcą Vaclava Havla na Hradczanach, to już wesoło nie jest. I to jest może to szambo, o które pan pytał na początku. Szukając jednak pozytywów, niewątpliwie Klaus to przedstawiciel pokolenia, dla którego literatura jest jeszcze ważna, on dwie dekady wcześniej napadł na Hrabala, co stawia mnie jednak w prestiżowym gronie.
Myślałem, że jako naród macie więcej dystansu siebie.
No na pewno więcej niż wy, bo Polacy, ze względu na szlachecką historię, mają wiele patosu w swoich opowieściach, która zawsze mnie zadziwiała, podobnie jak oglądanie w waszych filmach szarży konnych na czołgi. Czesi są bardziej pragmatyczni. Różnice między naszymi narodami pokazują dwie anegdoty – pierwsza, kiedy spotyka się po wojnie Polak z Czechem i ten pierwszy opowiada, że walczyli z Niemcami w lasach i górach, wysadzali pociągi i zabijali oficerów, a ten drugi, że też by tak robili, ale u nich to było zakazane. A druga z końca lat 80., kiedy działała opozycja demokratyczna i w Tatrach spotykały się psy z ulotkami, polski szedł na stronę czeską, czeski na polską, pierwszy szedł się najeść, drugi spokojnie wyszczekać… Teraz mamy wszędzie jedzenie i wolność, więc różnice chyba się zatarły.
To może granica przebiega gdzie indziej? To nie czeskość, polskość, węgierskość… Ja bym pańską książkę, nieco łotrzykowską, wpisał w nurt karpacki obok Jurija Andruchowycza i Andrzeja Stasiuka…
Jestem czeskim pisarzem, później pisarzem środkowoeuropejskim, studiowałem folklor i etnologię, więc lokalność też jest dla mnie bardzo trudna. Im jestem starszy, tym bliżej mi do ironicznego podejścia Haska czy Hrabala, ale to pewne niebezpieczeństwo, bo mnie to przecież ogranicza.
Na koniec chciałbym wrócić do tego gonienia Zachodu, po co nam to w zasadzie było? Nie mogliśmy się skupić na sobie, a nie iść za Kunderą i płakać, że jesteśmy Zachodem, tylko ktoś nam go na pół wieku ukradł.
Chciałbym, żebyśmy byli potęgą, ale proszę popatrzeć, ubieramy się jak na Zachodzie, jemy jak na Zachodzie, gramy na gitarach jak na Zachodzie… nie wykorzystaliśmy czasu, żeby zbudować coś własnego.